sobota, 26 marca 2016

Życzenia świąteczne

Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy,

W te wiosenne Święta, przepełnione nadzieją na Nowe Życie, z całego serca życzę Wam odrodzenia się w wolności, miłości i szacunku do siebie samej. Rośnijcie i rozwijajcie się, wolne, kochane, szanowane i szczęśliwe. 


WESOŁYCH ŚWIĄT!


środa, 23 marca 2016

Kiedy narcystyczna matka staje się stara i niedołężna

Kiedy przechodzisz na Zero kontaktu jest jedna myśl, która może Cię niepokoić bardziej niż inne. Co się stanie, kiedy Twoja matka stanie się naprawdę stara? Kiedy nie będzie w stanie samodzielnie egzystować? Co, jeśli ciężko zachoruje? Co się z nią stanie, kto się nią zaopiekuje?

Pamiętaj, że to jest dorosła kobieta, odpowiedzialna za siebie. To jej zadanie zaplanować sobie starość tak, by mieć opiekę. Jeśli przez lata niszczyła swoją najbliższą rodzinę, naturalną konsekwencją jej decyzji będzie to, że zostanie na starość sama. Każdy człowiek dokonuje wyborów w swoim życiu i nie może oczekiwać, że to inni ludzie poniosą tego konsekwencje.

Moje osobiste zdanie jest takie: Twoje zobowiązanie wobec matki jest równe temu, co ona dała Tobie w wymiarze opiekuńczym, kiedy Ty byłaś mała. Kiedy byłam dzieckiem, nie chodziłam głodna czy brudna, miałam przybory szkolne, własny kąt czy ubrania (co prawda kiepskie w porównaniu z tym, co matka kupowała dla siebie, ale zawsze). Minimum egzystencji. Moja matka nie pielęgnowała mnie w chorobie (obwiniała mnie, że choruje, co miało niszczyć jej życie), szczerze nienawidziła opiekuńczych obowiązków (np. kąpania czy czesania włosów dziecku), zawsze się brzydziła i nadal się brzydzi całej tej fizjologii związanej z opieką nad chorymi. Nie gotowała, nie sprzątała, nie robiła zakupów. Nie przytulała mnie, nie rozmawiała ze mną, nie wspierała mnie, nie brała pod uwagę żadnych moich potrzeb poza zupełnie podstawowymi. Biła mnie, poniżała, ośmieszała. Co więc jestem jej winna? Tyle samo, ile ona mi dała dobrego. I to nie jest forma zemsty, jak ona na pewno by pomyślała. Nie będę jej przecież biła. Dam jej tyle, ile dostałam od niej. Skrzywdziła mnie, moje dzieci, mojego męża, mojego ojca, który może żyłby dużo dłużej, gdyby nie poświęcał całej energii i uwagi na zaspokajanie jej potrzeb. Nie jest warta żadnego mojego wysiłku poza minimum. Nie zasłużyła na to.

Moja matka jeszcze nie jest ani bardzo stara, ani niedołężna. Kiedy tak się stanie, podejmę ostateczną decyzję, dzisiaj myślę, że zapłacę za jej dom opieki (ale nigdy nie dam jej do ręki ani grosza), jeśli jej własne dochody na to nie pozwolą. By miała gdzie mieszkać, co jeść i podstawową opiekę. Tyle jej chcę dać z własnej woli. Jest raczej mało prawdopodobne, by tego potrzebowała, bo ojciec pominął mnie w testamencie i matka ma dość majątku, by samodzielnie zapłacić za swoją opiekę. Ale nie wykluczam tego. Uważam, że w pierwszej kolejności winna zwrócić się do znajomych, którym zawsze poświęcała sto razy więcej uwagi i troski, niż mnie i mojej rodzinie. Moja matka ma też młodszą o kilkanaście lat siostrę - która była dla niej o wiele ważniejsza niż ja kiedykolwiek. Moi rodzice regularnie do nich jeździli zagranicę. Mój ojciec np. wykonywał u nich prace budowlane, w czasie kiedy odmawiali nam jakiejkolwiek pomocy, tłumacząc się, że dziadek jest zbyt słabowity, by wyjść ze śpiącym niemowlęciem na dwie godziny na spacer, żebym mogła się przespać raz na tydzień. Jak byłam po operacji, matka zorganizowała sobie rozrywkowy wyjazd z koleżankami, choć wiedziała, że nie będę w stanie sama zająć się swoimi dziećmi przez kilka dni, a mąż utknął zagranicą. Poratowały mnie płatna opiekunka i koleżanki. To jeden z dziesiątek przykładów. Teraz kolej przyjaciółek matki i jej siostry, by wzięły na siebie zobowiązania wobec niej, stosownie do pozycji w jej życiu, którą zajmowały przez dziesięciolecia. Już im szczerze współczuję, gdyż jestem pewna, że matka będzie jedną z tych zjadliwych, zgorzkniałych, nienawistnych staruszek, które mają pretensje do całego świata i nieustanne roszczenia oraz zatruwają wszystkich jadem swojej krytyki.  Tych wrednych staruszek, które są starannie omijane na szpitalnych korytarzach przez besztane i krytykowane pielęgniarki, i których opiekunki, rzucające pracę z płaczem, zmieniają się jak w kalejdoskopie, bo żadna z tą złośliwą jędzą nie jest w stanie wytrzymać dłużej niż dwa tygodnie.

Dziś myślę, że gdyby doszły mnie słuchy, że matka popadła w nędzę nie ze swojej winy i naprawdę potrzebuje opieki, a nie ma nikogo, najpierw bym sprawdziła za czyimś pośrednictwem, czy tak jest naprawdę, bo wiem, że jest nałogową kłamczuchą i manipulantką. Jeśli to by się potwierdziło, zorganizowałabym dla niej i opłaciła opiekę, ale nigdy nie spotkałabym się z nią osobiście i nie podjęłabym żadnej opieki osobistej nad nią. Zero kontaktu obowiązuje do końca życia. Sporo zależy tutaj jeszcze od jej dalszej postawy. Jeśli nie da mi spokoju, jeśli będzie próbowała mnie ciągać po sądach czy formalnie fałszywie mnie oskarżać, nie dostanie ode mnie zupełnie nic i jej los będzie mnie obchodził mniej niż los obcych ludzi. Zresztą nawet w sensie formalnym, gdyby mnie matka pozwała o alimenty na siebie, osobę o takich "osiągnięciach" względem dzieci można uznać za niegodną alimentacji.

Jeśli Twoje zdanie jest takie, że nie zamierzasz nic zrobić dla swojej toksycznej matki do końca jej życia - też masz takie prawo. Nikt z boku nie jest w stanie ocenić jak bardzo skrzywdziła Cię Twoja narcystyczna matka i co masz prawo czuć do niej. Ludzie lubią oceniać innych na podstawie skrawków informacji, lubią wygłaszać tyrady o zobowiązaniach (najchętniej zobowiązaniach innych, nigdy swoich), twierdzić mogą, że przeszłość nie ma znaczenia wobec tego, że ta osoba jest teraz potrzebująca. Ale Ty też byłaś potrzebująca jak byłaś bezradnym dzieckiem i wtedy jakoś nikt się nad Tobą nie litował i nie wzywał Twojej matki do wypełnienia zobowiązań rodzicielskich. Przetrwałaś dzięki wewnętrznej sile i czasem pomocy z zewnątrz (sama miałam szczęście do ludzi, pokochało mnie też kilku dobrych mężczyzn), ale nie miałaś wyboru, kiedy byłaś dzieckiem, byłaś skazana na jej łaskę, a raczej niełaskę. Ona zaś, zanim stała się niedołężną staruszką miała całe swoje dorosłe życie i wszelkie możliwości, by zapewnić sobie odpowiednią starość - czy to poprzez oszczędzanie czy poprzez dobre stosunki z rodziną, która z własnej woli będzie się nią opiekować. Nie Ty jesteś odpowiedzialna, jeśli tego nie zrobiła. Ty nie miałaś wyboru, a ona tak. Tutaj tkwi cała różnica.

 I nie jest prawdą, że przeszłość nie ma znaczenia. Mówienie czegoś takiego jest gwałtem na uczuciach osoby, którą ta przeszłość dotknęła - to jakby powiedzieć jej, że jest nieważna, jej uczucia nieistotne, a wszystko co przeżyła zostało anulowane wyłącznie z powodu upływu czasu. Kiedyś pracowałam w ośrodku dziennej opieki dla osób z chorobą Alzheimera. Było tam małżeństwo, mąż był już poważnie chory, a żona nie chciała podejmować nad nim pełnoetatowej opieki, na co naciskał personel ośrodka. Fizycznie dałaby jej radę, ale jej małżeństwo było pełne ambiwalentnych uczuć. W przeszłości jej mąż regularnie i niespecjalnie się ukrywając wielokrotnie ją zdradzał, publicznie poniżał, znęcał się nad nią psychicznie. Mimo to, nie opuściła go, choć był dla niej krzywdzicielem, pomagała mu, kiedy z tamtego mężczyzny już nic nie zostało. A kiedy zachorował, wszyscy oczekiwali, że zapomni całkiem o tym, co on jej zrobił i zajmie się nim z poświęceniem, którego on nie był godny. Byłam jedyną osobą wśród personelu, która ją rozumiała i nie potępiała. W końcu, po wielu rozmowach udało nam się ustalić z nią, jaki jest poziom opieki i poświęcenia, który ona sama, z własnego wyboru chce dać mężowi. Było to i tak całkiem sporo, jak na to, co ją z jego strony spotkało, więcej niż humanitaryzm nakazywał. I to jest kluczowe - własny wybór. Ty też musisz przystąpić do rozmowy sama ze sobą: co dla Ciebie jest ważne, co chcesz dać, co wybierasz, ile dajesz. Ważne, żeby to było dobrowolne, żeby to była Twoja własna decyzja. Tylko wtedy nie będzie to kolejnym wymuszonym zobowiązaniem i gwałtem na Twojej dorosłej tożsamości.

Rozumem także, jeśli chcesz dać swojej narcystycznej matce więcej niż ja uważam za słuszne. To, że Twoja matka Cię nigdy nie kochała, nie znaczy, że Ty jej nie możesz kochać czy chcieć dbać o nią. To Twoja decyzja, tylko dobrze ją rozważ. Przeczytałam na tym blogu o decyzji autorki, by zapłacić zaległości mieszkaniowe swojej matki. Nie wiem, co ja bym zrobiła na jej miejscu. Najprawdopodobniej bym rozważyła jaki był udział mojej matki w tym i pozwoliła jej ponieść konsekwencje, jeśli doszłabym do wniosku, że popadła w długi z własnej winy. A może zapłaciłabym powstałą zaległość, ale zapowiedziała jasno, że od teraz tylko ona jest za to odpowiedzialna. Jedno, co jest ważne, to ustalić, czy kieruję się starym poczuciem winy czy nadmiernym braniem odpowiedzialności za matkę, które jest narcystyczną opresją czy naprawdę własną decyzją. W tym pomaga psychoterapia albo chociaż poradzenie się drugiej osoby. Wyobraź sobie też taką sytuację jakby dotyczyła Twojej przyjaciółki. Co byś jej doradziła? Trudno jest podejmować własne decyzje czy opierać się na naprawdę własnym systemie wartości, póki nie przejdziesz większości etapów zdrowienia po narcystycznej opresji, o czym jeszcze będę pisać. Ważne jest także, by rozważyć jakie będą konsekwencje tej decyzji dla Ciebie i czy będziesz umiała postawić granice swojej pomocy dla matki. Być może matka autorki wyciągnęła wnioski i skorzystawszy z pomocy dbała o swoje rachunki i już nie było tematu. Albo odkładała odpowiednią kwotę na czarną godzinę utraty pracy. Ale bywa różnie - taka jednorazowa pomoc może stać się dla Ciebie nowym, niekończącym się zobowiązaniem, bo ile razy matka wpadnie w kłopoty, tyle razy będzie uważała, że osobą, która musi je rozwiązać jesteś właśnie Ty. I np. będzie wydawała nierozważnie pieniądze, bo będzie wiedziała, że zniewolona córka zawsze zapłaci za czynsz, więc już nie musi się nim kłopotać.

Jest tutaj jeszcze jedna pułapka, którą genialnie zastawiła na swoje córki (moją matkę i jej siostrę) moja narcystyczna babka i jest dość typowa dla niedołężniejących narcyz. Otóż, jak babcia w końcu stała się niedołężna i nieuleczalnie chora, odmawiała wszelkiej pomocy poza osobistą pomocą swoich córek i wnuków. Chociaż jedna mieszkała zagranicą, a druga akurat miała ciężko chorego męża. Nie chciała się zgodzić na dom opieki czy hospicjum (kiedy była umierająca), nie chciała się zgodzić nawet na dochodzącą pielęgniarkę czy opiekunkę społeczną. Chciała zmusić córki, by któraś wzięła ją do siebie, a skoro tego nie robiły, wolała mieszkać sama z mężem staruszkiem i jechać po swoich córkach i wnukach, ile razy się u niej pojawiły, by pomóc: były złe, niedobre, niekochające, zostawiły biedną staruszkę samą sobie bez opieki, itd. itp. Wymagała, by wszyscy rzucili swoje życie i zajmowali się wyłącznie nią, nie zwracając uwagi na żadne życiowe ograniczenia potomstwa. Żadne pośrednie rozwiązania, które pozwalałyby poszerzyć opiekę nad nią ponad to, co mogły dać jej córki i wnuki nie wchodziły w grę. Pielęgniarki odmawiały już przychodzenia do niej, bo je obrażała albo nie otwierała im drzwi. Matka załatwiała jej opiekunkę społeczną, a babka dzwoniła do opieki i mówiła, że z niej rezygnuje. Babce nie chodziło o to, by mieć opiekę, ale by swoje córki kontrolować, szantażować, wpędzać w poczucie winy i poniżać, jak czyniła to przez całe życie. Postawiła do końca na swoim, bo żadna z córek nie potrafiła się jej przeciwstawić. To, ja, niekochana wnuczka, dziecko niekochanej córki musiałam pomóc w organizacji pogrzebu, a mój ojciec (sam śmiertelnie chory) powiadamiał rodzinę. Babka się wysłużyła swoją córką, a matka wysłużyła się mną i ojcem. Nie daj się w to wrobić. Gdyby to moja matka tak się zachowywała, postawiłabym sprawę jasno: albo idzie do domu opieki lub przyjmuje pomoc pielęgniarki albo zostaje sama ze swoim wyborem.

A co, jeśli zechcesz jednak osobiście się nią opiekować? W zmaganiach z opieką nad niedołężną narcyzą, jeśli utrzymujesz z nią emocjonalny Mały Kontakt ważne jest odróżnienie spraw ważnych od małych. To nie jest czas, kiedy możesz jeszcze czegoś swoją narcystyczną matkę nauczyć na przyszłość. W małych sprawach może warto dać jej postawić na swoim. W dużych sprawach - np. jeśli odmawia przyjmowania leków bo "lekarz ją traktuje bez szacunku" (choć to ona go obraża), efektywnym sposobem może okazać się przedstawianie jej wszystkich spornych spraw w kontekście jej własnego interesu. Np. można powiedzieć, że jeśli nie będzie brała lekarstw, ten nie szanujący jej lekarz będzie bywał tu częściej, a kto wie, czy inny nie będzie jeszcze gorszy. Jeśli narcyza obraża pielęgniarki, nie ma większego sensu przemawianie do jej przyzwoitości czy wyobrażeń na temat uczuć pielęgniarki. Lepiej jej powiedzieć, że jeśli będzie dla nich miła, to zawsze chętnie zrobią to, o co je prosi, w jej interesie leży być miłą. Zrobi to dla siebie, nie dla nich. Spróbuj wyznaczyć też granice złego traktowania ze strony matki, choć oczywiście masz tu ograniczone pole manewru: nie możesz nie zaglądać do niej przez dwa tygodnie, ale możesz wyjść z jej pokoju i nie wracać przez pół godziny, jeśli Cię obraziła. Wymagająca uwagi narcyza staje się jeszcze bardziej wymagająca, kiedy staje się niedołężna, największym wyzwaniem prawdopodobnie będzie odmawianie bycia stale dyspozycyjną. Wyznacz powody (spisz to na kartce i zrób kopię dla siebie), dla których matka może Cię zawołać lub do Ciebie zadzwonić, a pozostałe muszą czekać do chwili, kiedy zajrzysz do niej. Trzymaj się tego twardo, inaczej będziesz biegała do pokoju narcyzy kilkadziesiąt razy na godzinę, bo poprosi o gazetę, za chwilę o okulary, potem o szklankę wody, motek włóczki, inną gazetę, itd. itp. Jeśli wybrzydza na Twoje posiłki (zakładam, że dostaje u Ciebie normalne, pełnowartościowe jedzenie), nie gotuj jej czegoś innego w nadziei, że zje, tylko po prostu zabierz i nie dawaj nic aż do kolacji. Nie czuj się odpowiedzialna za to, że ona ma zjeść, to jej wybór.

Przydatne może się okazać też korzystanie z metod behawioralnych. Normalnie metod takich używa się z dziećmi mającymi problemy z zachowaniem, ale bardzo starzy ludzie często dzieci przypominają. Mały przykład: jeśli matka przez określony, krótki czas będzie zachowywać zgodnie z zasadami (np. powstrzymywać się od wyzwisk czy wyrzutów przez cały dzień), zasłuży na jakąś specjalną nagrodę - np. upieczesz jej ulubione ciasto, albo spędzicie trochę czasu tak, jak ona lubi. Brzmi śmiesznie, ale zapewniam Cię, że przynosi skutki, choć nie są one trwałą zmianą. Pamiętaj, że Twoim obowiązkiem wobec narcystycznej matki, którą się osobiście opiekujesz jest fizyczna opieka nad nią, pomoc w ubieraniu, kąpieli, czy jedzeniu, podawanie lekarstw itd. Wszystko inne (np. ekstra spędzony przy jej łóżku czas np. na czytaniu jej książki czy zorganizowanie wizyty jej kuzynki) to przywileje, których spełnienie to wyłącznie Twoja dobra wola. Jeśli matka źle się zachowuje, uzależnij przywileje od poprawy jej zachowania.

Będziesz odczuwała nadzieję, że teraz, jak się opiekujesz matką jak wzorowa córka, ona wreszcie Cię doceni. Powstrzymaj takie oczekiwania, bo niewątpliwie spotka Cię zawód - narcyzi się nie zmieniają. Nie daj się wpędzić w poczucie winy, bo opieka nad matką to znakomita okazja dla niej, by Cię jeszcze zapamiętalej krytykować i obwiniać o wszystkie swoje nieszczęścia. Poczucie winy jest naturalnym elementem opieki nad każdym pacjentem nie rokującym nadziei na poprawę - często doświadcza się bezradności czy żalu, że nie można bardziej pomóc. Ale narcystyczna matka będzie jechała na Twoim poczuciu winy, by Cię kontrolować i poniżać.
Pamiętaj, że masz prawo do części swojego życia, staraj się zachować jak najwięcej ze swojego życia towarzyskiego, będziesz potrzebowała wsparcia innych ludzi. Możesz też skorzystać z pomocy psychologa. Może Ci się przydać też Technika szarego kamienia. Logiczne, nie emocjonalne odpowiedzi, zmiana swoich reakcji na jej zachowanie (jej zachowanie bardzo trudno zmienić). Niemniej jednak porady, by nie brać osobiście tego, co mówi narcyza uważam za nierealistyczne, to będzie bardzo bolesne doświadczenie, tak czy inaczej. Jeśli jesteś dorosłą córką narcyzy i opiekujesz się nią, podziel się z nami proszę swoim doświadczeniem.





A co kiedy nadchodzi ten dzień i wiadomość o agonii lub śmierci Twojej narcystycznej matki? O tym wkrótce.

niedziela, 20 marca 2016

Narcystyczna babcia, część 6. i ostatnia

O dziwo, dzieci przyjęły zerwanie kontaktów o wiele lepiej niż się spodziewałam. Najbardziej obawiałam się o synka, ale jemu wyraźnie ulżyło, że nie musiał już lawirować pomiędzy miłością do mnie i fałszywą lojalnością wobec babci. Miał wiele swoich obserwacji i nie patrzył już na babcię bezkrytycznie. Jego zaufanie do niej załamało się nieodwracalnie po tym, co mu zrobiła i po tym, czego był świadkiem. Wyjaśniałam mu wielokrotnie, że babcia nigdy nie powinna go stawiać w konflikcie lojalności, bo dzieci nie powinny wybierać miedzy osobami, które kochają - konflikty miedzy dorosłymi są ich sprawa, nie dziecka. Przekonałam go, że nie ponosi odpowiedzialności za nią, nie jest głupi ani gruby, co wmawiała mu babcia. Z wielką ulgą opowiedział mi o wszystkim, co się tam działo. Nieraz włos mi się jeżył na głowie, ale nie miałam do siebie wielkich pretensji, że to tak daleko zaszło. Nauczyłam się wymagać od siebie jak od człowieka, a nie perfekcyjnej maszyny, o czym jeszcze napiszę w postach o zdrowieniu po narcystycznej opresji. Synek też czasami smucił się, że nie będzie już tych przywilejów, jakie miał u babci, ale za nią samą nie tęsknił. Prawda jest taka, że to dziadek robił z nim to, co było fajne u dziadków, babcia tylko go psuła, a dzieci w gruncie rzeczy wcale nie lubią mieć roli szefa, bo tracą wtedy poczucie bezpieczeństwa. Czują się bezpieczne, gdy wiedzą, że czuwa nad nimi ktoś silny i mądry. Mocniej dzieci przeżywały żałobę po dziadku, ale mogły tyle wspominać i płakać, ile tylko potrzebowały, wspierałam je, uczciwie dzieląc się własnymi uczuciami: ja też straciłam oboje rodziców i też byłam smutna z powodu tak wielkiej straty. Opowiedziałam im wszystko o swoim dzieciństwie i o tym, czym się kierowałam pozwalając na kontakty babci z nimi, pomimo jej toksycznej postawy. I jak oceniłam, że to się nie udało. Najważniejsze, to uczciwie, w sposób stosowny do wieku poinformować dzieci, dlaczego nie będą spotykać się z babcią. Prawdę zaakceptują, bo prawda zawsze ostatecznie zwycięża. Tłumaczyłam sytuację dzieciom, przypominając obiektywnie to, co robiła babcia i pytając, co o tym myślą. Same wyciągnęły wnioski. Same mówiły, że ktoś, kto kocha i dba, tak nie postępuje. Dzieci naprawdę dużo widzą i rozumieją, nie są głupimi przedmiotami użycia, jak myślała o nich moja matka. Mój synek czuł się wprost obrażony, że ona go aż tak okłamuje, nie był głupcem, za jakiego ona go uważała. Dziś już bardzo rzadko wspomina o babci. Prawda jest taka, że jak się nie inwestuje miłości, czasu, uwagi i poświęcenia w prawdziwą więź, to ona po prostu nigdy nie powstaje. Mój syn odchorował to wszystko, jej agresję i próby zastraszenia (ostatnia w czasie jej ostatniej wizyty, wykorzystała, że mnie przy dziecku trzydzieści sekund nie było). Miewał stany lękowe (wszystkim babcia próbowała je zaszczepić, grożąc dzieciom szeptaną na ucho informacją, że teraz mama umrze jak dziadek, bo jest taka niedobra dla babci). Bał się, że babcia go porwie, coś złego mu zrobi, że mnie skrzywdzi. Potrzebował pomocy psychologa. Próbowała go tak strachem zniewolić jak mnie, kiedy byłam dzieckiem, na szczęście to się dopiero zaczęło i zdołałam to przerwać. Wrócił już do równowagi. Zrzucił też przekonanie, które zdążyła w nim wyrobić, że to on jest odpowiedzialny za nią - leniwą, dorosłą kobietę. Obiecałam mu, że nigdy nie będzie już musiał zostać z nią sam.

Parę miesięcy później matka znowu się odezwała żądając kontaktów z wnukiem i grożąc sądem. Odmówiliśmy jej jednym zdaniem, w sposób jaki doradził nasz prawnik. Wtedy przysłała kolejnego maila, w którym oświadczyła, że wobec znęcania się nad dziećmi przeze mnie (!) składa doniesienie do władz, opieki społecznej, policji itd. W mailu tym barwnie opisywała swoje zachowanie wobec mnie w dzieciństwie i mojego synka (bicie, szarpanie, wyzwiska, poniżanie), jako moje zachowanie wobec niego. Typowe dla narcyzów oskarżanie ofiary o to, co się jej samemu zrobiło i odwracanie kota ogonem. Bardzo się tym mailem zdenerwowałam, głównie tym, że ktoś mógłby ją wziąć na poważnie, a jeśli potraktują te brednie na serio, może to odbić się na dzieciach - niszcząc ich poczucie bezpieczeństwa, które już u mojego synka było mocno zaburzone jej manipulacjami. Prawnik jednak szybko mnie uspokoił. Nie odpowiedziałam już na tego maila ani żadnego innego później (z wyjątkiem kolejnego żądania kontaktów z wnukiem po paru miesiącach - tutaj znowu jednym zdaniem). Matka zasypywała mnie wyrzutami, oskarżeniami i groźbami podjęcia kroków prawnych na przemian z pseudopojednawczymi tekstami o "wybaczeniu" i "leczącej mocy czasu". Jednak było to ujęte bezosobowo, aby było jasne, że to nie ona prosi o przebaczenie, tylko mi go łaskawie może udzielić, a ja powinnam jej przebaczyć (choć nie żałuje i nie przeprasza mnie), "dla dobra rodziny". Typowy dla narcyz szantaż emocjonalny i unikanie odpowiedzialności za swoje czyny i słowa. Ja znowu byłam niedobra, bo nie chciałam jej prosić o przebaczenie i pogodzić rodziny. Nigdzie nie padło, że odwołuje, to co napisała, przyznaje się do kłamstwa, prosi o wybaczenie. Nie, to nadal było obraźliwe i na jej zasadach. Nawet jeśli byłoby inaczej, klamka już zapadła. Zero Kontaktu.

Minęło wiele miesięcy, nadal nas stalkuje od czasu do czasu, konsekwentnie nie reagujemy. Nie poszła do władz ze skargą na moje rzekome przestępstwa (a może poszła, ale nie wiem, czy potrafiła chociaż podać adres szkoły, do której dzieci chodzą, nie mówiąc już o braku choćby cienia jakiegokolwiek dowodu), nie poszła do sądu. Myślę, że wie, że nie ma szans z tymi kłamstwami. Myślę, że wie, że w sądzie nie zostanie na niej sucha nitka. Myślę, że wie, że wyjdzie na jaw, kim ona jest. Trochę może szkoda, że nie poszła do sądu, bo chciałabym mieć to rozstrzygnięte raz na zawsze. Bo może nadal to zrobić. Ale nie boje się, jestem przygotowana. Wiem, że to będzie skrajnie nieprzyjemne, ale przetrwam. Jeśli dojdzie do takiej sprawy, wyślę powiadomienie o terminie i miejscu rozprawy wszystkim jej przyjaciołom i sąsiadom. Część, szczególnie wredne plotkary (innych przyjaciółek ona nie ma) chętnie przyjdą na taką gratkę, a potem się rozniesie. Niech usłyszą prawdę o niej. Ja nie mam nic do ukrycia. Już się nie wstydzę mówić prawdy o swojej toksycznej rodzinie pochodzenia. Narcyza najbardziej na świecie boi się prawdy, tego, że ludzie zobaczą kim naprawdę jest. I to jest główny powód, dla którego mnie nie pozwała, bo sam fakt, że ostatecznie przegra to za mało - mogłaby mi z przyjemnością napsuć krwi ciągając mnie po sądach, ale wie że ludzie się przy tej okazji dowiedzą prawdy o niej. Także po paru innych faktach, o których nie będę tutaj pisać, bo rozsądniej jest je zachować na wypadek procesu (ona też może tutaj trafić).

Kosztowało nas to wszystko mnóstwo nerwów. Bardzo żałuję, ze naraziłam dzieci na kontakt z nią, ale cieszę się, że w końcu podjęłam właściwą decyzję. Niektórzy nigdy się nie wyzwolą z takiej relacji, miałam szczęście, że obudziłam się wystarczająco wcześnie by uniknąć nieodwracalnych szkód dla moich dzieci. Dla mnie najbardziej oczywistym faktem w tym wszystkim jest to, że matka ani razu nie miała na celu prawdziwego dobra dziecka ani prawdziwej chęci szczerego kontaktu z nim, co zresztą zemściło się na niej w ten sposób, że dziecko bardzo szybko o niej zapomniało. Jeśli masz wątpliwości, rozważ każde zachowanie swojej narcystycznej matki w kategoriach dobra dziecka, a nie rozgrywki między Tobą i nią - wtedy sprawa stanie się oczywista. Gdyby jej na nim zależało, jako człowieku, gdyby naprawdę interesowały ją jego uczucia, pragnienia, potrzeby, nigdy by mu nie robiła takich rzeczy. Gdyby jej prawdziwym celem był kontakt z dzieckiem, próbowałaby porozumieć się z nami, a nie grozić i stawiać sprawy na ostrzu noża. To była tylko walka o władzę. Wymknęłam się jej, gdy dorosłam i dostrzegła ponownie swoją szansę, kiedy urodziło mi się dziecko słabsze od innych (zdrowe dzieci nigdy jej nie lubiły). Szansę, by opanować dziecko, oddzielić je ode mnie, uczynić swoim nowym niewolnikiem i źródłem narcystycznego zasilania. Może zadziwia Cię, że można z dziecka się naśmiewać czy je krytykować, a za chwilę deklarować wielką miłość i stawiać je na piedestale. To tzw. podwójne wiązanie. Sprzeczne komunikaty wywołują chaos i dezorientację u dziecka, a jego nieustannie karane, usilne próby pozytywnego odpowiedzenia na oczekiwania narcyzy i uzyskania jej akceptacji stopniowo zwiększają jej władzę nad nim, jego emocjami. Powstaje bardzo silny, negatywny związek ofiary takiej komunikacji z narcyzą. Co więcej, podwójne wiązane w dzieciństwie wpływa na ograniczenie zdolności ofiary do normalnego komunikowania się z innymi i tworzenia związków, tak jak opisałam to tutaj. Więcej na temat podwójnego wiązania tutaj i tutaj.

Jeśli jesteś córką narcystycznej matki, możesz być pewna, że Twoje dzieci będą miały narcystyczną babcię. Długo się łudziłam co do swojej matki. Sądziłam, że jak dorosnę, ona się zmieni. Pudło. Sądziłam, że bycie babcią ją zmieni. Klapa. Że mój przykład jako matki ją zmieni. Porażka. Koniec końców - sądziłam, że doświadczenie śmierci mojego ojca ją zmieni. Narcyzi nigdy się nie zmieniają. Dawałam jej tyle szans, na próżno. Dałam z siebie bardzo wiele (a nawet dużo za dużo), by mieć normalne stosunki rodzinne. Na próżno. Nie popełnij moich błędów, dając za dużo szans, ale też nie działaj pochopnie, bo gdyby Twoja matka zechciała iść do sądu rodzinnego by uzyskać kontakty z wnukami wbrew Twojej woli, musisz mieć dowody. Dokumentuj zachowanie babci (w dzisiejszych czasach łatwo o nagrania audio i filmy bez wiedzy filmowanego), porozumiewaj się z nią na piśmie i dopiero tak przygotowana egzekwuj swoją rodzicielską pieczę. Spotkaj się z prawnikiem, jak tylko nabierzesz podejrzeń, że matka zaczyna nadużywać Twoich dzieci i przygotuj się dobrze do odcięcia swoich dzieci od opresyjnej babci, tak, by nie mogła uzyskać nic w sądzie. Jest mało prawdopodobne, by to zrobiła, bo prawdziwym celem nie jest kontakt z dzieckiem (ten mogłaby łatwiej osiągnąć pokojowymi metodami), tylko kontrolowanie Ciebie, ale musisz być gotowa się z nią zmierzyć.

Podziel się, proszę z nami swoim doświadczeniem z toksyczną babcią. Jeśli masz jakieś pytania, napisz do mnie lub umieść je w komentarzu. Chętnie pomogę w miarę swojego doświadczenia i możliwości. Kilka linków do sytuacji, w których ewidentnie rodzice mają prawo odciąć dzieci od dziadków:

Dziadkowie zerwane kontakty

Zerwać kontakty?

Czy zerwać kontakty z teściami?

Czy zerwanie kontaktu sprawi, że będzie mniej boleć?


Prawdopodobnie spotkasz się ze zdziwieniem lub nawet wprost potępieniem, że jak to nie pozwalasz swoim dzieciom spotykać się z babcią? Cóż, większości ludzi nie mieści się to w głowie, że babcia czy dziadek mogą celowo i z premedytacją krzywdzić dziecko i niszczyć jego więź z rodzicami, bo sami mają całkowicie przeciwne doświadczenia. Powiedz im prawdę. Że to furiatka, toksyczna jędza, okrutna egoistka. Była taka dla Ciebie, ale miałaś nadzieję, że się zmieni. Niestety zaczęła krzywdzić także Twoje dzieci. Prawda jest taka, że nikt nie zmienia zasadniczych zrębów swojej osobowości czy moralnych zasad w chwili, kiedy odwraca się od swojej córki, a zwraca ku wnukowi. To wciąż ta sama osoba. Zła, okrutna i bezwartościowa.

poniedziałek, 14 marca 2016

Narcystyczna babcia, część 5.

Byłam zdruzgotana po tej rozmowie. W żałobie. Ale też przygnieciona poczuciem winy, co się z nimi stanie, kiedy będą starzy, niedołężni. Zwróć uwagę, że wtedy wciąż, wskutek wychowania w narcystycznej rodzinie, przedkładałam ich potrzeby ponad potrzeby mojego dziecka, nie wspominając o swoich własnych. Wtedy jeszcze brałam na siebie całą odpowiedzialność za ich życie. Im wolno było wszystko, mieli prawo do wszystkiego, a ja miałam tylko zobowiązania wobec nich. Żadnych praw. Martwiłam się, co powiem dzieciom, jak zareagują. Było mi bardzo żal synka, nie wyobrażałam sobie Świąt bez dziadków. Po kilku dniach jeszcze raz (o naiwności!) otworzyłam przed nimi serce i zaproponowałam mediacje rodzinne. Sądziłam, że może sprawy między nami za daleko zaszły i ktoś z zewnątrz będzie mógł nam pomóc, już tylko w zakresie ich kontaktów z dziećmi (dla siebie nie miałam już nadziei). Z mediacji nic nie wyszło, jak już napisałam tutaj. W jej takcie matka była milutka, deklarowała chęć współpracy, a potem pisemnie zerwała je twierdząc, że nie są konstruktywne, i że wystarczy jak im napiszemy, jak mają się obchodzić wnukiem. Jakbyśmy nie robili tego bezskutecznie od wielu lat. Nie podobała jej się mediacja, bo tam usłyszała, że musi się ze mną porozumiewać jak równy z równym. A to się nie mogło narcyzie spodobać. Oczywiście, ani słowem mnie ani synka nie przeprosiła za te wszystkie kłamstwa, wyzwiska i okrutne traktowanie. Wszystko więc zmierzało w stronę Zero Kontaktu.

Znowu los nam przeszkodził. Parę dni po zerwaniu mediacji matka napisała do mnie, że ojciec jest ciężko chory. Pisała w tajemnicy przed ojcem i nie wiedziałam, czy nie kłamie, żeby mnie złamać, aczkolwiek sama zauważyłam, że ojciec źle wygląda. Wkrótce okazało się, że jest śmiertelnie chory i zostało mu tylko kilka miesięcy życia. Rozważyłam sytuację. Jedyne dobre rzeczy, których doznałam w rodzinie pochodzenia, były od ojca. Zdradził mnie i zostawił ma pastwę matki psychopatki, ale nadal go kochałam. Wiedziałam, że ona nie nadaje się, by się kimś wytrwale opiekować, kimś, kto stanie się słaby i zależny. Bałam się o niego. Nawiązałam więc z nimi z powrotem kontakt, zapowiadając matce, że do sprawy dzieci wrócimy, odkładam ją tylko na czas choroby ojca. Aczkolwiek ona całkowicie straciła zainteresowanie synkiem, do wizyt dzieci dochodziło rzadko, na krótko, wyłącznie z mojej inicjatywy. Odwiedzaliśmy mojego ojca - by dzieci mogły pożegnać się z dziadkiem i spędzić z nim trochę czasu, zanim odejdzie na zawsze. Sama zaangażowałam się w opiekę nad ojcem do ostatnich chwil życia. Stosunki z matką były chłodne, ale poprawne, a nawet zaczęłam jej trochę współczuć.

Ojciec umarł i naprawdę żal mi było matki. W przeciwieństwie do niej, posiadam empatię, czego zresztą wcale nie żałuję, tyle, że teraz staram się by współczucie nie przesłaniało mi oceny całej osoby. Nie chciałam pozbawiać dzieci babci tuż po tym, jak straciły dziadka, starałam się więc podtrzymywać z nią kontakty, zapraszając ją do siebie i czuwając nad jej kontaktem z nimi. Niestety szybko wszystko wróciło do normy - matka była roszczeniowa, uważała, że mam się nią zająć jak dzieckiem, rzucić wszystko i zaspokajać jej wszelkie potrzeby. Próbowała rządzić w moim domu, ingerować, o której dzieci mają iść spać, podważać mój autorytet, robiła awantury o to, że dzieci normalnie się bawią i śmieją, nawet miała pretensje, że przytulam moje własne dzieci w moim własnym domu! Nie mogła znieść, że cała moja uwaga nie jest skierowana na nią. Skoro ona cierpiała, wszyscy musieliśmy cierpieć, nie przyjmowała do wiadomości, że dzieci przecież nie przeżywają żałoby tak jak dorośli - w jednej chwili płaczą, potem zajmują się zabawą. Odrzucała to, że samo przetrawienie faktu, że ktoś umarł na zawsze zajmuje im sporo więcej czasu niż dorosłemu. Zachowywała się, jakby nic złego nie wydarzyło się z jej strony. Ile razy próbowałam wrócić do rozmowy na temat zasad kontaktów z dziećmi, ona zasłaniała się swoją rozpaczą. Nigdy nie przeprosiła synka ani mnie za to, co zrobiła, nigdy nie przyznała, ze skrzywdziła go, domagała się powrotu do stylu, jaki był przedtem (wizyt dziecka u niej bez mojej obecności). Jednocześnie zaczęła sterować w stronę tego, by to mój synek (niepełnosprawne dziecko) stał się teraz jej opiekunem. Robiła to, codziennie powtarzając mu, że ona taka biedna, samotna wdowa i tylko on (!) teraz jej został itd. Do mnie była napastliwa i agresywna, czego nie dało się wytłumaczyć żałobą. Skoro była wdową, to uważała, że wolno jej wszystko i żadne zasady jej nie obowiązują. Czerwony alarm zapalił mi się, jak pewnego dnia pies mojej matki nasiusiał na podłogę u nas. I kiedy synek zaczął podekscytowany wołać, że pies nasiusiał i szukać ścierki, by sprzątać, to moja matka... ofuknęła go, ze to wszystko przez niego. Choć to ona siedziała czytając kolorowe gazety i ignorując, ze pies prosi o wyjście. Potem synek zaczął ją przepraszać, ze jej pies nasiusiał, a ona obnosiła obrażona minę. Robiła mu dokładnie to samo co mi - obwiniała go o skutki swoich zaniedbań!

W końcu doprowadziłam do poważnej rozmowy. Powiedziałam jej, ze nie ma szans, by dzieci odwiedzały ją bez nas, dopóki nie ustalimy zasad, których będzie przestrzegać. Musi odzyskać nasze zaufanie. Wciekła się. Cóż to była za awantura - matka wpadła w furię, zaczęła wrzeszczeć, w obecności dzieci, które przybiegły na jej krzyki, zaczęła nam wygrażać, że będzie na jej zasadach albo wcale, że pozwie nas do sądu o kontakty z wnukiem, po czym wyszła trzaskając drzwiami.

Minął jakiś czas bez kontaktów. Nie zamierzałam się do niej odzywać pierwsza. Napisała maila (znowu, zachowując się jakby nic nie zrobiła), w którym zażądała spotkania z wnukiem poza domem, grożąc nam pozwem i oskarżając mnie, jakobym robiła jej awantury. Cóż, znowu postanowiłam dać jej szansę (która to już? piąta, siódma?), tym razem ostatnią. Zgodziliśmy się na spotkanie z dzieckiem, ale u nas w domu, w naszej obecności.

Przyszła solidnie spóźniona (tak jej się do wnuków spieszyło), zachowywała się strasznie. Weszła nie mówiąc nam nawet "dzień dobry", odwracała się do nas tyłem, jak coś do niej mówiliśmy, traktowała nas tak w obecności dzieci. Nie zajęła się nawet piętnaście minut zabawą z dzieckiem, tylko próbowała je wyprowadzić z domu wbrew naszej woli (gdyby to było dzisiaj, wezwałabym policję zgłaszając próbę porwania). Jak stanowczo się temu przeciwstawiliśmy, zaczęła awanturę (w obecności dziecka), wrzeszcząc, że mamy zasr... obowiązek udostępniać jej wnuki, bo jak nie to nas pozwie, próbowała przesłuchiwać dzieci wypytując je, kto ma rację. Nagrałam to wszystko na dyktafon, wtedy już za radą prawnika gromadziłam od jakiegoś czasu dowody jej zachowania. W końcu powiedziałam, że musi natychmiast wyjść, dzieci były zdenerwowane. Poszła, uspokoiłam dzieci i zgodnie z mężem uznaliśmy, że jej noga więcej w naszym domu nie postanie. Aż tyle przemocy, okrucieństwa i upokorzeń trzeba mi było, abym zrozumiała, że Zero kontaktu to jedyne wyjście.

Po niedługim czasie dostałam od matki maila, że żegna się ze mną, nie jestem już jej córką, bo taka jestem niedobra dla niej, itd, mam czego chciałam. Więcej pisałam o tym tutaj. W liście słowem nie wspomniała o dzieciach. Ucieszyłam się z takiego obrotu sprawy. Zrobiła to sama: zerwała ze mną kontakty. Tym razem decyzja po mojej stronie była ostateczna i potem przez jakiś czas był spokój. Ona jednak tylko czekała aż ją przeproszę. Byliśmy już wtedy po wizycie u prawnika, który zapewnił nas, że w sądzie ona nie ma szans. Polskie prawo przewiduje możliwość kontaktów dziadków z wnukami nawet wbrew woli rodziców. Ale pod kilkoma warunkami: jeśli pełnili osobistą opiekę nad dziećmi, kontakty służą dobru dziecka i zachowują właściwą postawę. Żadnego z tych warunków ona nie spełniała i mieliśmy na to dowody. Częściej też sądy stosują te przepisy, gdy np. żona po rozwodzie zabrania kontaktów dzieci z rodzicami byłego męża. Kiedy zaś małżeństwo wspólnie podjęło decyzję, a zabraniasz kontaktów z własnymi rodzicami i podpierasz to dowodami, raczej nie ma opcji, by uzyskali widzenia bez Twojej zgody. Powiedziałam o całej sytuacji wychowawcom, nauczycielom i terapeutom. Bardzo nas poparli, okazali dużo zrozumienia, a wielu wprost zadeklarowało, że będą w razie potrzeby zeznawać przed sądem. Znają nas i nasze dzieci od lat, wiedzą jak wiele starań wkładamy w ich zdrowie i szczęście. Pisałam już o tym tutaj. Niestety, matka się nie odczepiła, o czym więcej w następnym wpisie.

C. D. N.

sobota, 12 marca 2016

Narcystyczna babcia, część 4.

W pewnym momencie zorientowałam się, że matka nie tylko nie respektuje mojej władzy rodzicielskiej i zasad panujących w naszym domu, ale wprost nastawia dziecko przeciwko mnie. Początkowo było to subtelne, opowiadała jak to u babci wszytko można, a u mamy jest inaczej. Potem, że mama na niewiele pozwala. Potem, że na nic nie pozwala. Itd. itp. Początkowo złościłam się, ale to lekceważyłam. Do pewnego stopnia byłam w pułapce, bo gdybym ją o to zapytała, dowiedziałaby się, że syn mi to powtarza. Mogłaby go przekonać, by mi nie ufał albo zastraszyć.

Potem zaczęła przepytywać syna, jak mama go krzywdzi, sugerując mu, że coś jest nie tak. Rozumiesz tę różnicę - nie pytała, czy go krzywdzę (co od dużej biedy można by uznać za wyraz troski), tylko jak, wmawiając, że dzieje mu się coś złego. Jej nie chodziło o dobro dziecka, bo gdyby tak było, porozmawiałaby ze mną, jeśli coś ją niepokoiło, albo poszukała innego sposobu, by się dowiedzieć, czy coś się dzieje. Przeciwnie, ona wiedziała, że między mną i synem dzieje się jak najlepiej (jest ze mną ogromnie związany) i była wściekle o to zazdrosna. Postanowiła więc to zniszczyć. Jak się później dowiedziałam, doszło do tego, ze moja matka narcyza nieustannie krytykowała mnie, a mój biedny, niepełnosprawny synek usiłował mnie bronić, tłumaczyć. Był między młotem a kowadłem, rozdarty konfliktem lojalności. Namawiała go na coraz to nowe akty buntu przeciwko mnie, tłumacząc, że jestem zła, skoro narzucam mu swoje zasady. To miała być ich słodka tajemnica. Uczyła go kłamać. Triumfowała. Wstydził się tego, bardzo płakał, jak mi o tym potem opowiadał. Bał się od razu mi o czymkolwiek powiedzieć, bo go postraszyła, że jeśli to zrobi, będzie prawdziwym zdrajcą i nigdy nie przyjedzie do babci i nie będzie tych wszystkich zabronionych w domu rzeczy. Które przecież były takie fajne. Mniej lub bardziej subtelnie groziła mu, co będzie, jeśli wyda babcię. Zaczął być lękliwy i przestraszony, bo już nie była tylko słodka i na wszystko pozwalająca, zrobiła się groźna. Sytuacja się zagęszczała, a ja nabrałam konkretnych podejrzeń i zaczęłam zbierać dowody.

Bomba wybuchła, kiedy synek pojechał do dziadków na tydzień w wakacje. Pewnego dnia grał z dziadkiem (moim ojcem) w piłkę i przegrał. Impulsywnie, jak dziecko w złości, powiedział dziadkowi, że go nienawidzi. Babcia wtedy nagle wpadła w szał. Zaczęła na niego wrzeszczeć, wyzywać, popychać po pokoju, zapędziła go w róg, gdzie szarpała go za włosy. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała. Synek się przeraził. Już od jakiegoś czasu wszelkie "nieposłuszeństwo" (szczególnie bronienie własnej mamy) zaczęło być przyjmowane przez babcię chłodem, ale nie spodziewał się po niej takiego wybuchu. Furii, jakiej doświadczałam bardzo często, kiedy byłam dzieckiem.

Jak złość jej przeszła, niby go przeprosiła (ale w typowo narcystyczny sposób, zwalając odpowiedzialność za swoje zachowanie na niego). I zabroniła mu mówić mi o tym, bo jak powie, to wredna mama ukarze babcię i babcia umrze od tego.  Po czym, by odwrócić jego uwagę od tego co zrobiła, zintensyfikowała swoje wmawianie dziecku, że je krzywdzę, wypytując je kilka razy dziennie, jak je biję. Jak jej odpowiadał, że go nie biję, to mówiła coś w rodzaju Nie musisz się wstydzić, powiedz prawdę, że cię mama bije. Pranie mózgu. Od jakiegoś czasu stosowała też wobec dzieci mniej lub bardziej wyrafinowane złośliwości. Np. niby pieszczotliwie, ale wytykała synkowi, że ma okrągły brzuszek (jest szczupłym chłopcem, wystający brzuch to cecha budowy ciała w naszej rodzinie). Jedną ręką dawała mu drożdżówki i słodycze, drugą wskazywała na brzuch i podśmiewała się ze "swojego grubaska". Robiła mu to samo, co mnie, kiedy byłam dzieckiem.

Oczywiście, że zauważyłam, że coś jest nie tak, już przy pierwszej rozmowie telefonicznej z synem zaraz po tym, jak go napadła. Przyjechałam do letniego domu rodziców pod pozorem odwiedzin (wprosiłam się, bo wcale nie chcieli mnie zaprosić). Pytałam kilkakrotnie synka, czy coś się stało, czy chce wracać do domu. Odmówił - bał się zemsty babci. Dopiero po powrocie powiedział mi, co się tam wydarzyło. W tym samym dniu przez przypadek usłyszałam też rozmowę mojej matki z synkiem (miał swój telefon), w której mówiła o mnie per "ona" i snuła spisek (wypytując go Czy ona słucha? i Czy już poskarżyłeś się pani w szkole, ze ona cię bije? Dziecko próbowało mnie bronić, że przecież nic mu nie zrobiłam. Do takiej właśnie podłości posunie się narcyza.

Zażądałam pilnie rozmowy z nimi. Odbyła się ona przez telefon, byli poza miastem. Na spokojnie zamierzałam rozmawiać o tym, co się wydarzyło, jasno określić, że nie ma najmniejszego usprawiedliwienia na takie sytuacje. A stało się to co zawsze: matka odwróciła kota ogonem. Już od pierwszych chwil rozmowy wsiadła na mnie, oskarżając MNIE, że się znęcam nad dzieckiem (!). Że sobie nie radzę, krzywdzę go, nie leczę, itd. itp. Byłam zszokowana. Nie dali mi dojść do słowa, wrzeszczeli na mnie oboje. Zamiast wyciągnąć konsekwencje za jej zachowanie i przeciąć jej manipulacje względem dziecka nagle musiałam się bronić przed absurdalnymi oskarżeniami. Była to typowa dla narcystycznych psychopatek manipulacja polegająca na oskarżaniu ofiary o to, co samemu się jej zrobiło. To była prawdziwa rzeź na mnie, rzeź dokonana przez ludzi, którzy nazywali się moimi rodzicami.

Nigdy nie skrzywdziłam dziecka. Dwa razy w życiu dałam dziecku klapsa, czego srodze żałowałam i bardzo za to przeprosiłam. Nienawidzę przemocy. Dałam z siebie wszystko dziecku. A moja matka narcyza w typowym dla siebie hucpiarskim stylu postanowiła ze mnie zrobić agresora, by odwrócić uwagę od siebie, swojej agresji fizycznej wobec słabego dziecka i swoich chorych manipulacji. A może zorientowała się już, że metoda przeciągnięcia dziecka na swoją stronę przez robienie z niego Złotego Dziecka nie podziałała. Nie udało jej się zniszczyć naszej wzajemnej miłości. Nie udawało się też nastawianie przeciwko mnie. Więc spróbowała mnie z grubej rury zaatakować, licząc że ktoś uwierzy w takie bezczelne kłamstwa. Jeszcze zanim doszło do tej rozmowy, próbowała się kontaktować z moim mężem za moimi plecami, żeby go wciągnąć do spisku przeciwko mnie. Kolejny raz próbowała wejść między nas i kolejny raz jej się nie udało.

Pękło mi serce w trakcie tej rozmowy. Przejrzałam na oczy. Umarła moja nadzieja, że jest jakakolwiek szansa ułożenia sobie poprawnych kontaktów z tymi ludźmi. Na to, że moje dzieci będą miały prawdziwych, kochających dziadków. Poczułam, że to już koniec. Nie da się porozumieć. Nie ma możliwości dogadać się z tą kobietą i jej niewolnikiem. Nigdy mnie nikt tak nie skrzywdził. Nikt tak nie skrzywdził mojego syna. Uznałam, że czas ostatecznie zerwać kontakty. Rozłączyłam się, nie odpowiedziałam na ich smsy następnego dnia. Przez ponad miesiąc matka się nie odzywała, stosowała Ciche Dni, licząc, że jakoś to się rozejdzie po kościach, jak zwykle, a ona uniknie konsekwencji. Po kilku tygodniach pisemnie oznajmiłam im o zerwaniu kontaktów, podając powody. Dziś wiem, że to był błąd (podawanie powodów), bo oczywiście, odpowiedzieli, matka całkowicie zaprzeczała temu, co się wydarzyło itd. To było moje pierwsze, nieudane Zero Kontaktu.

C. D. N.

niedziela, 6 marca 2016

Narcystyczna babcia, część 3.

Obiecałam, że opiszę swoją historię, zrobię to jednak pomijając/zmieniając niektóre szczegóły - sprawa nie jest zakończona i nie chciałabym ułatwiać niczego mojej matce, gdyby tu trafiła. Niemniej wszystkie zachowania i sytuacje opisane poniżej są prawdziwe.

Moja matka na narzędzie przeciwko mnie wybrała moje niepełnosprawne dziecko. Zacznijmy od tego, że przez pierwsze lata jego życia całkowicie je ignorowała. Długo nawet nie pozwalała moim dzieciom mówić do siebie babciu - w swoim mniemaniu przecież nadal była młodziutką dziewczyną, mającą całe życie przed sobą i okropne wnuki przypominały jej o upływie czasu, o czym żadna narcyza nie chce wiedzieć. Szybko okazało się, że jedno z dzieci jest niepełnosprawne. Niestety, moja matka (a za nią mój ojciec) odrzucali jego diagnozy i oczywiste fakty. Nieraz zranili mnie do żywego twierdząc, że przesadzam, wymyślam sobie, jestem przewrażliwiona i tym podobne narcystyczne gaszenie. Niepełnosprawny wnuk po prostu nie pasował do ich koncepcji wygodnego i pełnego sukcesów życia. Matka nie mogła się nim pochwalić, więc był bezwartościowy. Nie mogliśmy nigdy liczyć na jakiekolwiek wsparcie z ich strony, choć prosiliśmy o nie wyłącznie w sytuacjach podbramkowych, na codzień radziliśmy sobie sami. Nigdy nie pomagali nam w opiece nad dziećmi (para zdrowych i stosunkowo młodych emerytów, bez innych dzieci i niedołężnych rodziców), nigdy nie zostawali z nimi, kiedy były chore itd. Ani jednego razu. Zawsze mieli inne plany i sto pretekstów, żeby odmówić, choć jak wspomniałam, rzadko prosiliśmy. Z własnej inicjatywy nigdy niczego nie proponowali. Chciało mi się płakać, gdy widywałam na spacerze w parku kochające babcie z wnukami. Kilka razy zostali z nimi u nas, kiedy bardzo ich poprosiliśmy w sytuacji ekstremalnej, ale z wielką łaską i potem miesiącami musieliśmy wysłuchiwać o ich szalonym poświęceniu. Oni mieli bogate życie towarzyskie, grali w brydża, śpiewali w chórze, hodowali kwiatki, chodzili do kina, odwiedzali mieszkającą zagranicą siostrę mojej matki. Ona i jej rodzina były dla nich sto razy ważniejsze niż my.

Nigdy nie poświęcili nawet jednego punktu ze swoich towarzysko-rozrywkowych planów, by nam pomóc. Nawet kiedy byłam po ciężkiej operacji, a mój mąż na dłuższym wyjeździe zagranicą. Braliśmy płatne nianie, pomagali nam sąsiedzi i przyjaciele, ale byliśmy ogromnie obciążeni. Synek wymagał ogromnego zaangażowania, jeżdżenia po całym mieście na rozmaite terapie, rehabilitacje, olbrzymiej pracy w domu, specjalnej diety, tryb życia całej rodziny musiał zostać podporządkowany jego potrzebom. A przy tym musiałam znaleźć czas i uwagę dla innych dzieci, ogarnąć dom. Zrezygnowałam na długi czas z pracy, nie dało się połączyć wszystkiego. Mąż skupił się na zarabianiu, bo to wszystko pochłaniało mnóstwo pieniędzy, ale kiedy był w domu, był w pełni zaangażowanym tatą. Do tego moja matka była bardzo  krytyczna wobec syna, wszystkie jego problemy tłumacząc złą wolą/naszym złym wychowaniem. Miałam wtedy w życiu etap uświadamiania sobie, jak straszne było moje dzieciństwo. Bolało mnie, że rodzice nie kochają moich dzieci, tak jak nie kochali mnie i miałam nieustającą nadzieję, że zechcą zostać chociaż dobrymi dziadkami. Niestety, każdy kto miał do czynienia z dziećmi z patologicznych rodzin, wie, że dzieci kochają swoich rodziców, choćby nie wiadomo jak byli okropni i że będą ich na tysiąc sposobów usprawiedliwiać i tłumaczyć. Ja też tak robiłam. Tylko mój mąż, człowiek wychowany przez kochających rodziców, w normalnym domu, nie mógł uwierzyć własnym oczom, jak można być tak egoistycznym i podłym wobec swojej własnej córki i wnuków.

Potem nagle (i to nie wzbudziło moich podejrzeń, a powinno było) stwierdzili, że mogę przywozić dzieci do nich na weekend raz na miesiąc. Ogromnie się ucieszyłam. Zawsze lepszy taki kontakt z dziadkami, niż żaden. Niestety, szybko się okazało, że matka jest zainteresowana tylko synem - ale zainteresowana tylko dlatego, że stanowił wdzięczny obiekt do prowadzenia walki ze mną. Wtedy, oczywiście, nie rozumiałam tego. Bojkotowała wszystkie nasze zasady i wysiłki wkładane w jego rehabilitację, kiedy dziecko było u niej. Specjalnie wybrała jego, bo wiedziała, że nie komunikuje się tak sprawnie jak inni i pewnych rzeczy mi nie powie.  Bagatelizowałam przez dłuższy czas znaki ostrzegawcze - np. że synek płacze, kiedy przyjeżdżam po niego do babci. Tak bardzo chciałam wierzyć, ze coś się w niej zmieniło, że go pokochała. A ona lekceważyła jego zasady dietetyczne, przeciążała go ponad miarę, zachęcała do szkodzących mu zachowań. Nie przestrzegała żadnych zaleceń, które dostaliśmy od lekarzy i terapeutów. Niby przyjęła do wiadomości jego diagnozę, ale postępowała całkowicie wbrew niej. Próbowałam reagować, tłumaczyłam, wysyłałam ją na szkolenia (na które nie chciała chodzić), podsuwałam literaturę (której nigdy nie czytała), bo bardzo długo naiwnie wierzyłam, że to kwestia niezrozumienia, niedostatecznej wiedzy, że to można uzupełnić, wyjaśnić, dogadać. Teraz wiem, że to od początku była zła wola. Moja matka miała plan. Zaczęła od tego, że uczyniła mojego synka Złotym Dzieckiem. Traktowała go jak małego króla, wolno mu było wszystko w domu babci, nie obowiązywały go żadne zasady. Był we wszystkim najlepszy, najmądrzejszy, absolutnie zachwycający. Wolno mu było wszystko, nigdy nie pozwalała mu się przeciwstawiać, ani wyznaczać mu granic. Mój ojciec nieco się przeciw temu buntował, ale że nigdy nie miał nic do powiedzenia w ich domu, więc wszystko toczyło się według jej życzeń. Byłam bardzo naiwna i bardzo się cieszyłam, że ona go tak "kocha". Czasem cierpiałam z powodu tego, że on dostaje tak dużo "miłości", której ja nie miałam, ale cieszyłam się, że on ją ma, chowając głęboko swoje uczucia. Dopiero po jakimś czasie pojęłam, że to nie jest prawdziwa miłość. Zachowanie mojej matki wobec synka pozostawało w jaskrawym kontraście wobec tego jak traktowała pozostałe dzieci i mnie - wrogo, krytycznie lub po prostu obojętnie. Ona robiła to, by nas podzielić, pokazać mi i dzieciom nasze miejsce, dokopać mi. Wprowadzić miedzy nas nierówność i zazdrość. Dzielić i rządzić.

Prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy robisz to, co dla dziecka jest dobre, a nie wyłącznie to, czego chce dziecko. Ona chciała być lepsza ode mnie, super babcia, u której wszystko wolno, a jemu zaczęła sączyć powoli jad: mama to była zła, okrutna jędza, która "na nic" nie pozwala. Nie obchodziło ją, że dziecko po weekendzie jest śmiertelnie zmęczone, bo pozwalała mu kłaść się spać o północy. Że wymiotuje po kilogramie czekolady. Że jest koszmarnie pobudzone po całym dniu spędzonym przed telewizorem. Wszyscy dziadkowie rozpieszczają wnuki i nieco naciągają zasady. Ale w jej przypadku to przekroczyło wszelkie granice zdrowego rozsądku. Przy jego niepełnosprawności czyniło mu to ogromną szkodę. Ktoś kto kocha, nie krzywdzi dziecka, tylko dlatego, żeby być "lepszym" i niszczyć swoją córkę. Te kontakty przemieniły się z wolna w wojnę podjazdową. Rozmawiałam z matką, udawała, że nie wie o co mi chodzi i wypierała się, że coś takiego się w ogóle działo. Albo przemawiałam jej do rozsądku, ona obiecywała, że teraz to już będzie przestrzegać zasad i... dalej robiła to samo. Po początkowym okresie, kiedy przymykałam na to oko, zrozumiałam, że to tylko ją rozzuchwala, że wciąż posuwa się dalej, łamiąc wszelkie granice naszej rodziny. To była walka o władzę - nade mną i moim dzieckiem. Zaczęły się przepychanki, tłumaczyłam jej, że prawdziwa miłość wobec dziecka nie polega na tym, że dajemy mu litr coli i trzy paczki czipsów. Ona uważała, że się czepiam, że jestem przewrażliwiona, przesadzam itd. Ignorowała i lekceważyła zarówno moją wiedzę i wieloletnie doświadczenie, jak i zalecenia lekarskie. A przy tym jej postawa ogólna jako babci się nie zmieniła: dla mnie była cała ciężka praca wychowawcza i  terapeutyczna z dzieckiem, dla niej same przyjemności na jej zasadach i rujnowanie moich wysiłków. Nigdy nas, dorosłych nie zapraszała, w niczym nie pomagała, miałam jej przywozić dziecko wtedy, kiedy ona chciała, tam, gdzie ona chciała. Oboje mieli samochody i prawo jazdy, ale nigdy nie przyjeżdżali po niego do nas, a na palcach jednej ręki mogę policzyć te okazje, kiedy zawieźli go na terapię. A zawieźli go tylko dlatego, że zagroziłam, że nie przywiozę go do nich w ten dzień, bo nie mogę poświęcić całego dnia na wożenie go w tę i z powrotem. Szybko zresztą z tego zrezygnowali. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza i coraz bardziej męcząca - pobyty u nich ewidentnie mu nie służyły. Poświęcałam jeden czy dwa weekendy w miesiącu, by go zawieźć i przywieźć (przejeżdżałam jednego dnia blisko 200 km), nie miałam wpływu na to, co ona z nim robi, wszelkie interwencje były jak grochem o ścianę. Synek rósł, a ona zaczęła go wciągać w konspirację przeciwko mamie. Jak trzeba było odrobić lekcje, ona robiła to za niego, ale zabraniała mu o tym mamie mówić, bo to była ich tajemnica. Pozwalała mu grać w okrutne i krwawe gry komputerowe, których wyraźnie zabroniliśmy (miewał po nich lęki i koszmary), bo to była ich tajemnica. Jak prowadziliśmy rozmaite terapie behawioralne z nagrodami, ona zawsze mu dawała maksimum punktów i śmiała się razem z nim, jacy z nas naiwniacy, że dajemy mu nagrody za nic. Nie doceniła jednak tego, że dziecko było ze mną bardzo związane, rozwinęło się i powtarzało mi prawie wszystko, co ona mu mówiła.

Znalazłam się w pułapce. Jak łatwo się domyślić, mojemu synkowi bardzo się pobyty u babci podobały. Dzieci lubią nie myć się, jeść wyłącznie czipsy i bekać w towarzystwie, wywołując salwy śmiechu "zachwyconej" babci (i to w czasie, kiedy próbowaliśmy go oduczyć różnego rodzaju niewłaściwych zachowań). Uwielbiał do niej jeździć. Starałam się powoli ograniczać te wizyty, zdarzały się dłuższe okresy, kiedy po jakimś szczególnie podłym zagraniu matki, że do nich nie jeździł. Nie było to dobre ani dla niego, ani dla nas. Miałam jednak związane ręce - nie wyobrażałam sobie, że mógłby przestać do nich jeździć, a wiedziałam, że oni nie akceptują żadnej innej formy kontaktów. Nie chciałam mu zrobić przykrości. Dziś rozumiem, że nie kierowałam się jego dobrem, ale moim pragnieniem, by dziecko miało pełną rodzinę z dziadkami i obawami przed byciem znowu "tą złą".  Babcia niszczyła powoli naszą więź. Ale mi nie wolno było powiedzieć złego słowa o niej dzieciom - bo zniżyłabym się do jej poziomu. Wkrótce jednak ta bomba wybuchła.

C. D. N.