poniedziałek, 6 listopada 2017

Złote Dziecko, które wyrosło na narcyza

Planowałam napisać notkę na zupełnie inny temat. Większy materiał na temat Złotych Dzieci czekał na swoją chwilę, ale otrzymałam komentarz pod jednym z postów, który w świetny sposób obrazuje, kim najczęściej staje się dorosłe Złote Dziecko.

Jak pisałam już tutaj, Złote Dziecko na pozór ma lepszą pozycję w narcystycznej rodzinie. Nieskalany ideał, któremu wszystko wolno, któremu należy się więcej, niż innym. Zdaniem matki-narcyzy, Złote Dziecko jest absolutnie wyjątkowe i wspaniałe. Stawiane za wzór dla Kozła Ofiarnego, pochłonięte w całości przez narcystyczną matkę czy ojca, ma stać się realizacją wszelkich wielkościowych urojeń narcystycznego rodzica. I przez to jego los jest ciężki. Być może nawet gorszy niż los Kozła Ofiarnego - bo długo nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką mu krzywdę wyrządzono. Kiedy bowiem Złote Dziecko dorasta, sprawy zazwyczaj idą w dwóch lub trzech kierunkach. Jeden jest taki, że Złote Dziecko, zwłaszcza, jeśli jest naprawdę utalentowane i rozgarnięte, jest nadal pełne sukcesów, wszystko idzie mu świetnie, a jak nawet nie do końca idzie, to trzyma fason i robi wszystko, by koncentrować uwagę otoczenia na swoim idealnym wizerunku. Jednym słowem, staje się nowym narcyzem, godnym następcą matki i ekranem, na którym wyświetla się jej rzekoma wspaniałość. Gdzieś tam dokucza mu poczucie braku własnego "ja", autentyczności. Gdzieś tam w zakamarkach umysłu  prześwituje mu prawda, że wcale nie jest lepszy od innych i nic specjalnego mu się nie należy. Czasem dociera do niego to najgorsze. Że nie jest i nigdy nie był kochany za to, kim jest naprawdę. Druga droga, którą idzie Złote Dziecko, szczególnie gdy nie jest obdarzone inteligencją czy specjalnymi talentami, to bolesny upadek po zderzeniu z rzeczywistością, kiedy nagle okazuje się, że świat nie wpatruje się w nie z zachwytem takim jak matka. Dorosłe życie nie okazuje się pasmem sukcesów. Szklana bańka pryska. Okazuje się nagle, że inni krytykują Złote Dziecko, wymagają czegoś dla siebie i - o zgrozo - wyciągają konsekwencje za jego złe zachowanie. Wtedy Złote Dziecko staje się obrażone. Bardzo obrażone na cały świat. Wśród obrażonych Złotych Dzieci znajdziemy nałogowych alkoholików, mobberów i psychopatów. Ludzi, którzy konsekwentnie robią piekło z życia najbliższych, ale twierdzą, że "przecież pracują nad sobą i chcą dobrze". Niedocenionych geniuszy. Upadłe gwiazdy. Tępionych przez rzekomo zazdrosne otoczenie, wspaniałych ludzi, których wielkość jedynie przez przypadek nie została dostrzeżona.

Istnieje też możliwe pozytywne rozwiązanie dla Złotego Dziecka. O tym innym razem. Dziś chciałabym przedstawić typową postawę Złotego Dziecka, które wyrosło na narcyza. Oto komentarz, o którym wspominałam, przytoczony bez zmian. Oryginał przeczytasz w komentarzach pod tym postem. Tekst oryginalny pisany jest kursywą, mój komentarz normalną czcionką:

Bardzo nieobiektywny i negatywnie nacechowany artykul. Jasne jest ze autorka opiera sie na wlasnych przykrych doswiadczeniachi przenosi je na cala populacje (narcyzow w tym przypadku). 
Narcyz łaskawie przyznaje, że można mieć złe doświadczenia z narcyzami, ale przecież to jego nie dotyczy. On jest inny. On jest WYJĄTKOWY. Nawet wśród psychopatów musi być ten lepszy. Krytyczne słowa wobec narcyzów nie mogą go dotyczyć. Żadna krytyka przecież nie może dotyczyć narcyza osobiście, prawda?

Ja jestem narcyzem. Mam 10 letnia corke i dziewczyne z ktora dziele zycie od 15 lat. Prosze mi wierzyc sa wsrod narcyzow ludzie swiadomi I nie jest to latwe. Ani nie jest tak czarno-bialo jak to autorka wpisu przedstawia. Tak, czesto zdarza mi sie myslec glownie o sobie, tak mysle ze nie potrzebuje ludzi, nawet mi przeszkadzaja i wolalbym byc sam, ale mam swiadomosc tego ze jest to iluzja. 
Początek wyznania wydaje się obiecujący. Narcyz pisze, że jest świadomy, że głównie myśli o sobie. Ale dalej już tylko gorzej. Nie jest mu łatwo. Taki jest biedny. Powinnyśmy mu współczuć. Choć mnie skóra cierpnie, jak myślę o biednej dziewczynce, którą ten człowiek wychowuje. Narcyz informuje, że wie, że żyje iluzją, jakby to było jakieś odkrycie i szczere wyznanie. Taki pozorny, bezwartościowy prezent dla nas. Tymczasem oni wszyscy doskonale wiedzą, że żyją iluzją, ale za nic się do tego nie przyznają. A jak się przyznają, to tylko po to, by znowu wyłudzić od nas współczucie, uzyskać wytłumaczenie i usprawiedliwienie dla swojej życiowej postawy. I co za niekonsekwencja. Narcyzowi przeszkadzają ludzie i wolałby być sam, ale jakoś nie wychodzi ze związku ani nie odsuwa się od córki.

Czuje sie samotny, niezrozumiany. Kiedy ktos pokazuje ze mu na mnie zalezy to ta osoba przestaje byc dla mnie atrakcyjna i jest to meczace I powoduje ze czuje ze jestem ostatnim gownem. Ale nie mam nad tym kontroli, tak po prostu jest i jest to dla mnie problem z ktorym nie wiem jak mam sobie poradzic. Mam wyrzuty sumienia przez wlasne zachowanie, jest mi wstyd I zal mi ludzi ktorzy musza ze mna obcowac. 
Zauważcie, że narcyz pisze, iż nie ma nad tym, jak traktuje ludzi, żadnej kontroli, ale za chwilę będzie nas przekonywał, że narcyzm można wyleczyć. To jak w końcu? Leczy się, czy jednak nie? Chciałby, żeby mu uwierzyć, że naprawdę mu wstyd czy żal. Ale czy gdyby to była prawda, czy nie zdołałby się powstrzymać? Nie poszedłby na skuteczną terapię? On pisze o tym tylko po to, by uzyskać nasze współczucie. Można to podsumować tak: "jestem podły, ale źle mi z tego powodu, więc mi wybaczcie i pozwalajcie robić tak dalej". To już 15 lat w związku i przez te całe 15 lat nie zdołał poczynić postępu? Ja tu widzę o wiele więcej użalania się nad sobą niż nad ludźmi, z którymi narcyz jest w związku. Jak samotna i niezrozumiana musi czuć się jego partnerka. Naprawdę samotna i niezrozumiana jest z pewnością córka. Nie wierzę również w szczerość jego żalu nad ludźmi, którzy muszą z nim obcować. Gdyby bowiem miał odrobinę przyzwoitości i stwierdził, że nie da rady zachowywać się inaczej, trzymałby się od nich z daleka. Może i faktycznie mu źle, jednak efekt końcowy jest ten sam - skrzywdzona kobieta i dziecko. W ostatecznym rozrachunku, uczucia sprawcy są mało istotne w zestawieniu z jego czynami i uczuciami jego ofiar. Żądanie uznania i pierwszeństwa dla uczuć sprawcy jest wyjątkowo bezczelnym pogwałceniem praw i uczuć jego ofiary.

Do tego dochodzi strach przed tym ze moje dziecko rowniez wyrosnie na narcyza I to lamie mi serce. Staram sie swiadomie uwazac aby nie przekazywac takich zachowan dalej, rozmawiam z nia, poswiecam jej czas i chwale, komplementuje nie za to co robi, ale za to ze jest. 
Jak ja współczuję tej dziewczynce. W jej wychowaniu najważniejsze są... potrzeby narcyza. By nie stała się taka jak on, by nie spotkał ją bolesny upadek, kiedy przekona się, że nie jest najlepsza na świecie. Narcyz przykłada wyłącznie swoją miarę do tej dziewczynki, przypisuje jej swoje motywacje i dążenia. A może dziewczynka chciałaby, żeby mniej myśleć o tym, za co i jak ją pochwalić, ale zauważyć to, czego ONA pragnie, potrzebuje, chce, a nie to, czego chce (lub nie chce) dla niej jej ojciec? I jeszcze ta wiara, że można nie przekazywać takich zachowań córce, chociaż się je robi. Dzieci nie uczą się tego, co im mówi narcystyczny ojciec. Dzieci uczą się tego, co on robi. I czują doskonale fałsz w jego postępowaniu na każdym kroku. Głębokiej, bezwarunkowej miłości nikt nie zdoła udawać, chociaż narcyzom nie brak aktorskiego talentu. Dlatego nie wierzę w tę deklarację. Znajduję tu jeszcze jedną sprzeczność, nawet gdyby była to prawda. Autor pisze, że nie ma kontroli nad swoim zachowaniem, ale zaraz wspomina, że świadomie pilnuje się przy córce. Czyli jednak jest zdolny powstrzymywać się od narcystycznego zachowania. Tyle, że poza tym jednym przypadkiem nie chce.

Jestem zmeczony takim zyciem, dostrzegam ze cala moja mlodosc spedzilem sadzac ze jestem wyjatkowy i wszystko mi sie od losu nalezy, w wyniku czego nie zrobilem nic zeby zapewnic swoim bliskim przyszlosc. Zmagam sie z realizacja ze jestem zwyklym szaraczkiem i czuje upokorzenie ze tak dlugo tkwilem w bajce ktora nie byla prawda. Chce z tym walczyc, chce byc wolnym, chce kochac siebie I byc dumnym z tego kim jestem naprawde, jakkolwiek przecietny bym nie byl. 
Dość długo się zmaga (15 lat w związku, 10 lat rodzicielstwa), jak na fakt, że narcyzm jest podobno (o czym próbuje nas przekonać poniżej) uleczalny. Jeśli uświadomiona przeciętność narcyza tak dużo bólu go kosztuje, to znaczy, że nie uczynił żadnego postępu na drodze do wyleczenia. Ciekawe jest to, że uświadomienie sobie, że karmił się iluzją, jest dla niego upokarzające. No bo jak taki ideał mógł w to wszystko uwierzyć? Normalny człowiek czułby raczej rozczarowanie, smutek, zawód. Oraz radość, że się z iluzji wyzwolił. Nie upokorzenie. Narcyz spędził młodość na mrzonkach, ale młodość dawno minęła, a mrzonki nadal trwają, tylko nieco zmodyfikowane w treści. Narcyz pisze, że nie zapewnił rodzinie przyszłości. Zgaduję, że owa "przyszłość" to zapewnienie im odpowiedniego prestiżu, pozycji społecznej, a przede wszystkim zabezpieczenia finansowego. Typowo narcystyczne wartości.

Generalizownie w stylu: narcyzi kochaja tylko siebie, cenia tylko siebie itd. jest glupie I krzywdzace. Narcyz nie wybiera by miec skrzywiona osobowosc. Moi rodzice nie poswiecali mi zbytnio uwagi, a kiedy robilem cos czym mogli sie pochwalic przed znajomymi wtedy bylem dla nich na chwile wazny. I tak poszlo. To nie byl moj wybor, to jest raczej moje przeklenstwo 
Jakiż biedny narcyz chce się wydawać, jaki sterowany z zewnątrz. "Nie wybiera skrzywionej osobowości" oraz "I tak poszło". Klasyczne stwierdzenia umieszczające kontrolę i odpowiedzialność gdzieś na zewnątrz. Trafiło się biedakowi, już wiele lat temu i przez tyle lat nie zdołał tego zmienić. A może nie chciał, skoro doskonale zdaje sobie sprawę, jakie to jest niszczące? Mamy narcyza traktować jako biednego misia, na którego spadło znikąd nieszczęście i wybaczać, że jest, jaki jest, bo przecież chce dobrze. Pod niektórymi względami narcyzm jest jak alkoholizm. Jest to i choroba, i wybór. Choroba, bo to nie my kształtujemy naszą osobowość. I co do procesu tworzenia ze Złotego Dziecka narcyza, autor ma rację. Ale wybór kontynuowania takiego życia jest już jego. Kiedy człowiek przestaje być dzieckiem i staje się dorosły, odpowiedzialność za swoje życie i wybory spada wyłącznie na niego. Zwłaszcza wtedy, kiedy wchodzi w związek i powołuje do życia dzieci. Kiedy autor komentarza weźmie odpowiedzialność za siebie? Dawno minął już czas uświadamiania sobie, że zrobiono mi krzywdę i użalania się nad sobą. Teraz czas, by wziął na siebie odpowiedzialność za swoje życie i wybory. Ale on tego nie chce. Chce, byśmy mu wybaczyły i myślały o nim dobrze.

I niejednokrotnie myslalem o tym by zakonczyc to gowno, ale nie moge, bo mysle o tym co moja corka by wtedy czula.
To piękna, narcystyczna fantazja, takie samobójstwo. Jaki narcyz byłby wtedy szlachetny. Jaki wyjątkowy. Narcyzi często pieszczą się myślą o swoim samobójstwie. Wyobrażają sobie, jak inni będą po nich płakać. Jak będą ich żałować. Jak nobliwie będą wyglądać z tym aktem. Czasem nawet popełniają samobójstwo, jako akt ostatecznej agresji przeciwko bliskim, który ma ich ukarać i zranić. Albo jako ostateczne i odpowiednio dramatyczne ściągnięcie na siebie uwagi. Wielki finał "wielkiego" człowieka. Nawet w sposobie zejścia z tego świata narcyz nie chce być przeciętnym szaraczkiem. Prosta prawda jest taka, że narcyz nie musi się zabijać, by przestać dręczyć innych. Jeśli naprawdę nie chce krzywdzić ludzi, a nie potrafi się powstrzymać, niech się nie zbliża do żadnych istot żywych. O wiele konstruktywniej byłoby tak postąpić, zamiast użalać się nad sobą i pocieszać się myślą o samobójstwie.

Latwo jest oceniac, szczegolnie narcyzow bo ich zachowanie jest czesto krzywdzace dla innych I mowi sie o nim wlasnie w taki tendencyjny sposob, szalenie negatywnie jakby to byla ich wina ze tacy sa. 
Co jest tendencyjne? Nazywanie zła po imieniu? Potępianie krzywdy? Co za manipulant. Chce nam wmówić, że to nie wina narcyza (nie robi tego specjalnie), więc mamy mu wybaczyć i nadstawić drugi policzek. Przecież on chce dobrze. Niech więc nas kopnie jeszcze raz. I jeszcze raz. To nie jego wina. A my róbmy dobrą minę do złej gry. Przecież on chce dobrze, więc czemu płaczemy i chcemy do niego uciekać? Mnie naprawdę nie obchodzi, czy on chce dobrze, czy wybiera, czy źle się czuje z tym, czy dobrze. Obchodzi mnie jedynie rezultat. ZŁO. Krzywda. Rany. Od potwora w ludzkiej skórze, jakim jest narcyz, należy uciekać, nie wnikając w jego motywacje. Z chwilą, gdy wdasz się z nim w rozważania o jego motywacjach, już jesteś przegrana. Ten wytrawny manipulant tak Cię skołuje, że zaczniesz mu współczuć, że boli go noga, po tym, jak Cię kopnął. I będziesz ocierać jego krokodyle łzy.

Dlatego moze tak niewielu chce sie naprawic, bo opresja ze zdrowej czesci spoleczenstwa jest nie do zniesienia w polaczeniu ze swiadomoscia zawalenia sie wizerunku wlasnej osoby ktorym zylo sie przez dekady.
Kolejny popis klasycznej narcystycznej manipulacji. Kto jest winien temu, że narcyz się nie naprawia? Społeczeństwo. Pamiętajcie, według narcyza zawsze ktoś inny jest winny jego postępowania (rodzice, wychowanie, partnerka, społeczeństwo), nigdy on. Zawsze na kogoś musi złożyć odpowiedzialność za swoje podłe postępki. Jak społeczeństwo wymaga, by narcyz zaprzestał krzywdzenia innych, on nazywa to OPRESJĄ. Domaga się wręcz współczucia dla siebie. To typowe narcystyczne odwracanie kota ogonem oraz projektowanie na otoczenie własnych motywacji. Normalne i zdrowe wymaganie prawego postępowania wobec innych narcyz nazywa opresją, a swoje opresyjne zachowanie nazywa... normą, bo przecież on chce dobrze i to nie jego wina, że jest taki okropny. Powinnyśmy biedaka zrozumieć. Klasyczne użycie języka do wywoływania współczucia i poczucia winy. Polecam notki o narcystycznym języku.

Mowienie ze NIE da sie tego wyleczyc jest glupie I przeczy praktyce psychiatrii ktora otwarcie mowi ze da sie tylko potrzebna jest dluga terapia ktorej celem jest gruntowne przebudowanie osobowosci.
Skoro tak świetnie psychiatria sobie radzi, to dlaczego w ogóle nie poradziła sobie z tym przypadkiem? Czemu, po dekadach życia, autor komentarza nadal cierpi, krzywdzi innych, obwinia wszystkich dookoła, domaga się specjalnych przywilejów dla siebie? To w końcu może być wyleczony, czy nie? Oczywiście, że nie. Niektórzy próbują "leczyć" narcyzm, ale jedynym sukcesem po latach zmagań, zwykle bywa to, że narcyz nieco ograniczy swoje opresyjne zachowanie, ale wyłącznie w tych przypadkach, kiedy szkodzi ono jego własnym interesom. I tylko na tyle, by powstrzymać swoje ofiary od odejścia. Zręby osobowości narcystycznej nigdy się nie zmienią. Autor komentarza chce, byśmy traktowały go jak chorego psychicznie i nie wymagały od niego niczego. Moim zdaniem nie zbliżył się ani na jotę do wyleczenia. A świadomość, jak bardzo zniszczył życie sobie i swoim bliskim jest dla niego pożywką do jakże narcystycznego użalania się nad sobą, a nie do mocnego postanowienia poprawy. Narcyzi zbankrutowani życiowo,  nie mogąc dłużej udawać człowieka sukcesu, kiedy tradycyjne źródła narcystycznego zasilania wyschną, zaczynają zaspokajać swoje narcystyczne pragnienie bycia wyjątkowym i szczególnym poprzez imitowanie bycia wyjątkowo "skrzywdzonym". Biednym i wymagającym współczucia. Wywołującym w innych poczucie winy - że to przez nich ("opresyjne" społeczeństwo) jest, jaki jest.

Zycze autorce nieco wiecej wiary w ludzi (wszystkich) a mniej zalu.
Prawdziwa żmija nigdy nie powstrzyma się przed wbiciem zębów w ofiarę, choćby na sam koniec ;-). Po długim udawaniu skrzywdzonego misia, narcyz będący autorem komentarza, nie mógł jednak odmówić sobie przyjemności podjęcia próby zdyskredytowania mnie, poprzez sugestię, że jestem tak przepełniona żalem, że nieobiektywnie i głupio oceniam innych, znaczy się, albo się nie znam, albo jestem psychicznie niezrównoważona. Chciał mnie poniżyć, przyjmując narcystyczne założenie, że bardzo obejdzie mnie zdanie nieznanego mi człowieka na mój temat. Mierzy innych swoją miarą, sądząc, że inni też, tak jak on, bardzo chcą, by wszyscy o nich dobrze myśleli. Dla utrzymania swojego dobrego wizerunku zadał sobie dużo trudu, tyle okrągłych, na pozór szczerych zdań, by udowodnić, że jednak się mylę, choć prawie każde zdanie jego komentarza krzyczy coś innego.

Nawiasem mówiąc, nie odczuwam już żalu. Co najwyżej nostalgię  - wkrótce mijają dwa lata jak piszę ten blog i przeszłam przez wszystkie etapy zdrowienia. Odczuwam natomiast przemożną chęć położenia, raz na zawsze, kresu takim ohydnym manipulacjom, jak ten komentarz. Pisze do mnie i komentuje sporo narcyzów i zwykle ich ignoruję, bo nie chce dawać im satysfakcji, że przyciągną uwagę tylu Czytelniczek ("Piszą o mnie! Wow! Ale jestem ważny!"). Ale ten komentarz wydał mi się idealną egzemplifikacją narcystycznej manipulacji. Przykładem nader soczystym. Piszę o nim osobny post tylko po to, by pokazać jak przebiegli i podstępni są narcyzi w wyłudzaniu od nas współczucia, poczucia winy i pobłażliwości dla ich postępowania.

Co do wiary w ludzi... człowiek ma uczucia wyższe dla innych. Narcyz zaś posiada owe uczucia jedynie dla siebie. I ten komentarz dobitnie to pokazuje.