czwartek, 17 listopada 2016

Zdrowienie po narcystycznej opresji, część 8. Poczucie własnej wartości. Samoakceptacja.

Niskie poczucie własnej wartości jest problemem, chyba największym ze wszystkich, z którymi się zmierzysz w procesie zdrowienia po dzieciństwie z narcystyczną matką. W staraniach o odzyskanie poczucia własnej wartości (lub jego ustabilizowaniu) nie spodziewaj się bardzo szybkich sukcesów. Ale też, nie zniechęcaj się. Gdzieś przeczytałam mądre zdanie:

Nie rezygnuj z celu, jeśli jego osiągnięcie zabierze sporo czasu. 
Czas i tak upłynie.

Twoja matka pracowała usilnie, każdego dnia, nad zniszczeniem Twojego poczucia własnej wartości i Twojej wiary w siebie przez 20 lat, a często nawet dłużej. Siłą rzeczy, wykorzenienie jej negatywnych przekazów również zajmie trochę czasu. Raczej miesiące czy rok, niż dni i tygodnie. Na pewno wciąż czasami, jeśli nie codziennie, słyszysz w głowie głos swojej matki, który mówi Jesteś do niczego. Brzydka, gruba, nieudana. Niewdzięczna, beznadziejna, nieogarnięta. Może myślisz o tym stale. Albo może tylko w chwilach trudnych, gdy coś się nie uda, gdy powinie Ci się noga, jesteś zmęczona czy czujesz się samotna. Matka przekonywała Cię, że jesteś nieważna, nie liczą się Twoje potrzeby. Wpajała Ci, że myślenie o sobie to egoizm, stawianie się na pierwszym miejscu jest grzeszne i powinno być powodem do wstydu (choć sama to bez żenady robiła). Nic dziwnego, że czujesz się winna, gdy chcesz zadbać o siebie.

Zacznijmy od przyjrzenia się źródłu tych przekonań. Twoje matce. Czy, gdyby nie była Twoją matką, kupiłabyś od niej używany samochód? Nie, bo wiesz, że na pewno okłamałaby Cię, co do jego stanu i bezwypadkowości. Czy powierzyłabyś jej opiece ciężko chorą osobę? Nie, bo wiesz, że jest skoncentrowana na sobie i nie dostrzega potrzeb innych. Czy oparłabyś się na jej opinii przy zakupie mieszkania? Nie, bo wiesz, że przede wszystkim zwracałaby uwagę na wystrój i na to, jakie wrażenie zrobi na znajomych, a nie na lokalizacji czy dostępność przedszkoli w okolicy. Czy powierzyłabyś jej tajemnicę? Nie, bo wiesz, że zdradziłaby ją natychmiast, gdyby tylko mogła w ten sposób zrobić na kimś wrażenie. Czy oddałabyś jej swój głos w wyborach politycznych? Nie, bo wiesz, że wybrałaby kandydata, który ma najlepszą prezencję, ale nie reprezentuje Twoich praw i wartości.

Dlaczego więc masz uznać tę osobę za wiarygodne źródło informacji na Twój temat?

Nie jest ani obiektywna (nie kocha Ciebie, nie lubi i życzy Ci źle), ani mądra (może być inteligentna czy wykształcona, ale to nie równa się mądra), ani ostrożna w ocenach (błyskawicznie ocenia i zajadle krytykuje, jest osobą negatywnie nastawioną do ludzi). Czy mimo to chcesz jej przyznawać miejsce głównego sędziego Twojej osoby?

Jeśli postanawiasz, że nie, pora zawalczyć z przekonaniami, które zdążyły w Ciebie głęboko wsiąknąć. Przytoczę tutaj parę technik:

1. Korekta negatywnych myśli. Podziel kartkę w zeszycie na pół. Po lewej stronie zapisz negatywne przekonania, które matka Ci wpoiła - tak jak Ci przychodzą do głowy. Po prawej zaś, napisz wszystko to, co zaprzecza temu przekonaniu albo weryfikuje ważność tego przekonania dla Ciebie. Trzymaj pod ręką ten zeszyt i zapisuj w  nim każdą nową, negatywną myśl na swój temat, jaka przyjdzie Ci do głowy. Wracaj do niego, kiedy tylko masz kryzys. Na przykład: myśl pochodząca od matki: Jestem głupia. Odpowiedź. To kłamstwo. Skończyłam dwa fakultety, wykonuję odpowiedzialną pracę. Albo inny przykład: Jestem gruba. Odpowiedź: Tak, mam nadwagę, ale nie ma to dla mnie znaczenia, póki nie mam problemów zdrowotnych. Albo Nigdy nie znajdziesz sobie faceta. Odpowiedź: Jestem po rozwodzie, ale przecież umawiałam się z wieloma mężczyznami, bywałam zakochana ze wzajemnością. Póki żyję, mam szanse na miłość. Itd. Ważne, żeby to była szczera i uczciwa odpowiedź. Jeżeli coś z tych przekonań jest czymś, co naprawdę Ci przeszkadza (np. nie potrafisz niczego zrobić do końca) to coś, co możesz zmienić. Chodzi o to, by wykorzenić te przekonania, które są nieprawdziwe. Możesz też spróbować inaczej, odchodząc od stwierdzeń typu: Jestem... (i tu coś niepochlebnego), w stronę Do dzisiaj myślałam, że jestem... ale postanowiłam coś zmienić. Jeśli popełnisz jakiś błąd, podnoś alarm, kiedy tylko w Twojej głowie pojawi się jakieś negatywne Jestem... Zamień je na zgodne z prawdą Dziś postąpiłam tak i tak, ale zamierzam to zmienić. Na przykład, znowu zapomniałaś wysłać fakturę do księgowej. Zamiast myśleć Jestem taka roztrzepana, powiedz sobie Zapomniałam wysłać fakturę do księgowej. Następnym razem od razu odłożę ją do teczki z dokumentami dla księgowej, a w telefonie ustawię sobie przypominacz. Twoje błędy nie powinny rzutować na obraz własnej wartości.

2. Symboliczne pozbycie się czy zniszczenie negatywnych przekonań. Na małych karteczkach zapisz negatywne przekonania na swój temat, które pochodzą od Twojej matki - każde na osobnej karteczce. Następnie przy kominku, czy ognisku czytasz każdą karteczkę na głos, dodając na początku TO KŁAMSTWO, ŻE... Po czym wrzucasz karteczkę do ognia. Możesz je również przywiązać do balona i wypuścić w niebo w wietrzny dzień. Mówiąc głośno, że TERAZ KŁAMSTWA ODCHODZĄ ODE MNIE. Każdy sposób jest dobry, po to, by się ich symbolicznie pozbyć. Może Ci się to wydawać trochę śmieszne i sztuczne, ale przynosi szybką ulgę.

Tyle na wstęp, ale czeka Cię głębsza przebudowa.

Następnym krokiem będzie zapisanie sobie wszystkich pozytywnych rzeczy na swój temat, z uzasadnieniem. Z każdej dziedziny życia. Na przykład: Jestem obowiązkowa i dobrze zorganizowana - w pracy zawsze to ja pierwsza kończę bilans. Albo: Jestem empatyczna - ludzie chętnie mi się zwierzają, bo wiedzą, że ich uważnie wysłucham i okażę im swoje współczucie. Ważne, żeby to były prawdziwe stwierdzenia i Twoje prawdziwe osiągnięcia. Poproś także życzliwe Ci i szczere osoby, by powiedziały, co mogą dodać do Twojej listy. Zapytaj je po prostu Co we mnie lubisz? Nie musisz dokładnie wtajemniczać każdej osoby w to, co robisz.

Chodzi o to, byś dobrze zapoznała się ze swoimi mocnymi stronami i utrwaliła pozytywne przekonania na swój temat. To jak z uczeniem się słówek w języku obcym. Im częściej je powtarzasz, przepisujesz, mówisz na głos, tym lepiej je Twój umysł zapamiętuje. Z czasem zastąpią stare przekonania.

Dobrze jest też napisać list do matki. Listu tego jej nie wysyłaj, bo piszesz go dla siebie, dla swojego zdrowienia. Ale przeczytaj go na głos w obecności terapeuty lub innej, życzliwej osoby. Możesz go wysłać też do mnie (dostałam wiele takich listów, wszystkie przeczytałam z uwagą i współczuciem). Taki list jest potrzebny, by uznać, to co Cię spotkało, wydobyć i nadać wartość Twoim uczuciom. Powinien się on składać z czterech części, w których zwracasz się do matki:

1. Oto, co mi zrobiłaś.
W tej części piszesz wszystko to, co spotkało Cię ze strony matki. Pisz o faktach, tak, jak Ci się to przypomina, nie dbając o formy ani chronologię. Nie pomijaj, ani nie pomniejszaj niczego. Nie pozwól, by hamowały Cię negatywne przekazy matki, które na pewno się pojawią w Twojej głowie, takie jak Nie rozczulaj się nad sobą albo Nie kala się swojego gniazda. Będziesz zdziwiona, jak wiele rzeczy Ci się przypomni, także takich, które pozornie wyrzuciłaś ze swej pamięci.

2. Jak się wtedy czułam?
Opisz dokładnie, jak się czułaś, kiedy matka Cię tak traktowała. Jak bardzo byłaś samotna, niekochana, opuszczona. Opisz także swój gniew, rozczarowanie i smutek, związane z każdym wydarzeniem. Chodzi o to, byś uznała istnienie swoich uczuć i nadała im wartość. Nie ma poczucia własnej wartości bez przyznania sobie prawa do posiadania uczuć.

3. Jak wpłynęło to na moje życie?
Ten punkt jest najważniejszy dla odzyskania poczucia własnej wartości. Chodzi o to, byś uchwyciła, od czego to się zaczęło, jakie zachowania i słowa Twojej matki sprawiły, że zaczęłaś źle myśleć o sobie. Na przykład, Zaczęłam sądzić, że nigdy niczego nie osiągnę, bo jak tylko dostałam gorszy stopień w szkole, od razu mówiłaś, że skończę jako bezdomna na ulicy. Możesz teraz zweryfikować te przekonania - To, że nie jestem doskonała, nie znaczy,  że jestem bezwartościowa - przecież mam pracę i sama się utrzymuję, choć w szkole nie byłam najlepsza. 

4. Czego chcę od ciebie teraz?
Tutaj wyobraź sobie, czego chciałabyś od matki teraz, nie ograniczając się, czy to jest realistyczne, czy nie. Chodzi o to, byś wyznaczyła sobie cel na przyszłość. Nie dostaniesz tego od matki, ale możesz dostać od samej siebie i osób Ci bliskich. Np., jeśli miałaś ignorującą matkę, możesz napisać: Chcę, żebyś wysłuchała, co czuję i co jest dla mnie ważne. A następnie sama wsłuchuj się w siebie - w to, co czujesz i co jest dla Ciebie ważne.

Kolejną ważną rzeczą, która pomoże Ci w odzyskaniu poczucia własnej wartości jest zaprzestanie zabiegania o akceptację matki, ani kogokolwiek innego i skoncentrowanie się, w pierwszej kolejności, na byciu zaakceptowaną przez siebie samą. Nie jest to łatwe, nie tylko ze względu na wychowanie, jakie odebrałaś od narcystycznej matki, ale także ogólnie naszą kulturę. Od dziecka uczone jesteśmy, by służyć innym, myśleć o innych, dbać o ich uczucia i potrzeby. Dbanie o siebie, miłość do siebie samej jest w naszej kulturze czymś samolubnym, wstydliwym i grzesznym. Tymczasem nie ma prawdziwej życzliwości dla ludzi, bez uznania najpierw wartości i praw jednego człowieka - siebie samej. Byłoby wielkim paradoksem, gdybyś uznawała prawa wszystkich ludzi z wyjątkiem jednego - siebie samej. Nie ma prawdziwej miłości do innych, bez miłości do siebie samej. Proces socjalizacji, któremu byłaś poddana w trakcie wychowania, służy wyjściu z egocentrycznej perspektywy małego dziecka (fazy naturalnego narcyzmu) i ujrzeniu perspektywy innych ludzi. O ile u naszych matek poszło źle i nigdy nie wyszły z dziecięcego skoncentrowania na sobie i braku empatii, myślą tylko o sobie i ignorują innych, tak u nas, córek, doszło do przesady w drugą stronę: tak bardzo koncentrujemy się na potrzebach innych, że ignorujemy własne. A zdrowy rozwój polega na tym, że wychodzę z dziecięcego egocentryzmu, zauważam innych i respektuję ich prawa, tak długo, jak długo nie łamią moich praw. Przyznaję sobie najważniejsze miejsce w swoim życiu, ale respektuję, że moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innych. Tak powinno się zakończyć prawidłowe wychowanie. I do tego będziesz dążyć w procesie odzyskiwania własnej wartości.

Dzieci z natury swojej uważają, że są dobre, wartościowe i wyjątkowe. Dopiero zaprzeczanie temu przez najbliższą osobę (matkę) zmienia ten fakt. Narcystyczna matka uczyła Cię, że jesteś nieważna, że nie możesz ufać swoim uczuciom i swojemu zdaniu (gaszenie), uczyła Cię, że jesteś tym samym nieważna i bezwartościowa. Z takim wyposażeniem weszłaś w dorosłość. Gdzie zatem szukać tej własnej wartości? Wiele z nas próbuje to robić przez chorobliwy perfekcjonizm i służenie innym do granic wytrzymałości - sądzimy, że dzięki temu zostaniemy docenione i pokochane. Tak się zwykle jednak nie staje, a jeśli nawet otrzymamy jakąś formę docenienia, i tak pozostawia w nas ona wieczny niedosyt. Niektóre z nas próbują odnaleźć bezwarunkowa miłość matki w związkach miłosnych. I tutaj czeka nas rozczarowanie - w normalnym, zdrowym związku, jesteśmy partnerami, a nie matką i dzieckiem. Miłość drugiego dorosłego nigdy tez nie będzie bezwarunkowa. Kto więc może Ci ją dać?

Ty sama.

A w jaki sposób? Przede wszystkim uznaj, że jesteś wartościowa, unikalną, jedyną w swoim rodzaju osobą. Nie ma drugiej takiej osoby jak Ty. Jesteś uprawniona do bycia w tym świecie, tak samo, jak uprawnione są w nim drzewa, ptaki i chmury. Wiem, że nie od razu za tą deklaracją pójdzie uczucie, ale warto, byś jednak ją sama sobie złożyła.

Drugim krokiem, jest oddzielenie swojego postępowania od poczucia własnej wartości. Masz prawo do błędów, możesz czuć się źle z czymś, co zrobiłaś źle. Ale to nie powód, by odbierać sobie uczucie własnej wartości. Ono jest stałe i nienaruszalne. Zastanów się, co możesz zmienić, co możesz poprawić, by nie robić tego błędu kolejny raz. Ale nigdy sobą nie pogardzaj i nie obwiniaj się w nieskończoność. Jeśli zaś raz po raz popełniasz te same błędy - poszukaj fachowej pomocy terapeuty, bo jeśli coś powtarzasz, to musi mieć swoją poważną przyczynę. Ale nie pogardzaj sobą. Pomyśl też o sobie, nie jako o niezmiennym monolicie, ale o osobie, na którą składa się wiele dziedzin, ról, talentów. Jeśli w którejś z tych dziedzin masz coś do poprawienia, zrób to (na przykład sama muszę lepiej opanować moją impulsywność). Ale zawsze myśl ciepło o całości Twojej osoby. Sam fakt, że żyjesz, nadaje Ci wartość i prawo do życia.

Dalej, zaakceptuj swoje ciało, jakiekolwiek ono jest. Droga Czytelniczko, Ty nie masz ciała - Ty jesteś swoim ciałem. Nie możesz się od niego oddzielić. A skoro wiesz, jak boli brak miłości i akceptacji, nie chcesz robić tego ciału, którym jesteś, czyli sobie, prawda? Zastanów się też nad tym, co Ci się nie podoba w swojej cielesności. Nadwaga? Małe oczy? Cienkie włosy? A tak naprawdę, czy nie podoba się Tobie, czy może raczej nie pasuje do przyjętego w naszej kulturze kanonu urody? Czy Ty wybierałaś ten kanon? Czy się na niego zgodziłaś? Nie, więc Ciebie nie obowiązuje. Ponadto, zastanów się, komu służy wmawianie kobietom, że muszą mieć doklejane rzęsy, sztuczne paznokcie, farbowane włosy i nowy kolor lakieru na paznokciach co trzy dni? Producentom tych wszystkich rzeczy. Nie Tobie. Do tego, co wmawiała Ci zawistna narcystyczna matka na temat Twojego rzekomego braku urody, nasza skomercjalizowana kultura dokłada swoje, wmawiając Ci, że taka jaka jesteś naturalnie, jesteś niewłaściwa i bezwartościowa.

Jeśli zaś jest jakiś element Twojej fizyczności, który naprawdę chcesz i możesz zmienić, potraktuj to jako swój wybór, a nie przymus zewnętrzny. Tak samo, jak Twoim wyborem może też być, by niczego nie zmieniać. Przykład z życia - od wielu lat walczę z wagą. Nigdy nie należałam do szczupłych z natury, wszyscy w mojej rodzinie mają skłonności do tycia (moja matka jest szczupła dlatego, że odkąd pamiętam, jest na głodowej diecie). Najpierw odchudzała mnie matka (miała idee fixe, że zostanę modelką), potem odchudzałam się sama, realizując przekaz, jaki wmówiła mi matka - Jesteś akceptowalna tylko, jeśli jesteś szczupła. Ostatni zryw miałam jakieś 5 lat temu. To było jak wejście na Mount Everest. Z wysiłkiem, ale można tego dokonać. Ale nie można tam było żyć. Teraz, od jakiegoś czasu już dałam spokój. Moja nadwaga to nie chorobliwa otyłość, ze zdrowiem u mnie w porządku, więc zaakceptowałam, że jest tak, jak jest. Nie jestem już młoda, jestem matką, nigdy nie będę już modelką. Po prostu kupiłam ubrania o rozmiar większe i staram się jeść tyle, ile mam ochotę, ale w miarę zdrowo. Ileż energii uwolniłam, przestając ciągle obsesyjnie myśleć o jedzeniu. Ileż miłości do siebie poczułam, przestając ciągle obwiniać się, że lubię dobrze zjeść. I odwrotnie, jeśli jesteś na przykład drobna, masz swoim zdaniem za mały biust czy chłopięce biodra, zdaj sobie sprawę z tego, że nigdy pewnych rzeczy nie zmienisz. Masz za to wybór, czy spędzić resztę życia korzystając radośnie ze swego ciała przy okazji pracy, sportu, jedzenia, seksu itd., czy wolisz nadal zamartwiać się rzeczą, na którą nie masz wpływu i czerpać swoje poczucie własnej wartości ze źródła, które zawsze było i będzie suche?

Jeśli masz duży problem z zaakceptowaniem ciała, którym jesteś, polecam Ci proste ćwiczenie - tydzień bez lustra. Zasłoń wszystkie lustra w domu i w pracy. Nie rób makijażu. Uczesz włosy używając jedynie dotyku. Wybierz ubrania, których kolor Ci się podoba, a dotyk jest przyjemny. Zobaczysz, że góra po trzech dniach przestaniesz się zastanawiać, jak wyglądasz. Zacznie się liczyć, czy masz wygodne buty, Twoje usta nie są spierzchnięte od wiatru, czy kosmyk grzywki nie włazi Ci w oczy. Jeśli Twoja praca wymaga starannego wyglądu, zrób ten eksperyment na urlopie. Sama robiłam ten eksperyment w codziennym życiu. Świat się nie zawalił (nie wiem nawet, czy zauważył), a ulga była ogromna. Obecnie prowadzę inny eksperyment - przestałam jakiś czas temu farbować włosy (a mam długie włosy) i mam coraz większy odrost, w którym siwy mocno przeważył już mój kolor naturalny. Jak u prawie każdej kobiety w moim wieku. Zaczęło się przypadkowo, od koszmarnego uczulenia na podstawowy składnik trwałych farb do włosów i zalecenia dermatologa, by na jakiś czas odstawić farbę. Ale wpadłam na pomysł, by odstawić ją na stałe. Po co o tym piszę? Bo nie uzyskasz samoakceptacji nigdy, nie zamieszkując duszą w swoim ciele, jakiekolwiek ono jest. Nie chodzi o to, by rezygnować z makijażu czy farbowania włosów, jeśli naprawdę to lubisz. Ale o to, by zaakceptować, że masz cerę, jaką masz, a malować się dla własnej przyjemności, z własnego wyboru, a nie po to by zasłużyć na miano wartościowej osoby przez wygląd.

Pewnie nie od razu uznasz to za prawdę, ale uwierzenie w swoją wartość jest kwestią ćwiczeń, jak wiele umiejętności. To jest po prostu jeszcze jedna rzecz, której możesz się nauczyć. Osoby bardziej zdolne osiągną to szybciej, mniej zdolne będą musiały dłużej na to popracować, ale z czasem też uwierzą. To bardziej kwestia czasu, nie jakiejś cudownej przemiany z dnia na dzień. Nie od razu Twoja matka nauczyła Cię myśleć źle o sobie. Tak samo nie od razu się tego oduczysz, ale ten proces jest odwracalny. Przebieg uczenia się nowej postawy wobec siebie pozostaje do pewnego stopnia utajony, ale polega na stopniowym zastąpieniu starych nawyków nowymi, starego sposobu myślenia - nowym. I chociaż z początku wyda Ci się to sztuczne, pretensjonalne czy nawet nieprzyzwoite, wierz mi,  ze z każdym powtórzeniem pozytywnej myśli na swój temat, czy zachowania, które zwiększa Twoją samoakceptację, faktycznie następuje zmiana w Twoim wnętrzu - zaczynasz, krok po kroku naprawdę wierzyć, że jesteś wartościową osobą.

Postaraj się przeanalizować swoje wypowiedzi i sposób reagowania, zastępując dotychczasową postawę nowym podejściem. Na przykład, jeśli na komplementy reagowałaś zawstydzeniem czy zaprzeczaniem, teraz powiedz Dziękuję i uśmiechnij się. Nawet, jeśli poczujesz się głupio, zrób to. Z czasem wejdzie Ci w nawyk. Jeśli ktoś Cię chwali, nie zaprzeczaj, że to nie Twoja zasługa. Powiedz Dziękuję, bardzo się starałam. Przecież to prawda. I tak dalej. Weź też odpowiedzialność za rozwiązywanie swoich problemów - wtedy zawsze to Ty będziesz autorką swoich sukcesów, a nie osoby trzecie czy szczęśliwy zbieg okoliczności. To także umocni Twoje poczucie własnej wartości. Postaraj się ograniczyć narzekanie. Ono do niczego nie prowadzi, bo nie rozwiązuje Twojego problemu, a tylko powoduje dyskomfort u tych, którzy muszą tego słuchać. Na przykład, jeśli czujesz się przemęczona, nie marudź o tym mężowi. Zamiast tego usiądźcie i zastanówcie się, co możesz z tym zrobić i jak on może Ci w tym pomóc. Może samotny krótki urlop? Może mąż zajmie się więcej domem? Zatrudnisz kogoś do sprzątania? A może trzeba oczekiwać więcej samodzielności od dzieci, żebyś mogła znaleźć czas dla siebie? Zauważyłam, że w przeszłości często na głos wyrażałam swoje niezadowolenie z tego czy owego, oczekując, że ktoś lub coś za mnie załatwi. Dziś wiem, że pierwszą osobą, która ma za zadanie to załatwić, jestem ja. Innych mogę tylko poprosić o pomoc. Wkrótce napiszę więcej o proszeniu o pomoc i asertywności.

Szczere pokochanie samej siebie jest dobre nie tylko dla Ciebie. Jest zdrową podstawą do bycia z innymi ludźmi. Pokładając wiarę w swoją wartość jesteś samowystarczalna. Nie masz nierealistycznych oczekiwań, że inni będą Cię wyłącznie kochać, zapewniać o tym, jaka jesteś wspaniała i zaspokajać wszelkie Twoje potrzeby. Wchodzisz w dobrowolny związek osób, które nie muszą być ze sobą, nie potrzebują siebie, by żyć, bo dadzą sobie radę same, ale chcą być razem, z wolnego wyboru. Kochając wystarczająco samą siebie, stajesz się partnerką, która nie jest zaborcza, pozwala żyć innym swoim życiem i być sobą, bo nie widzisz w ich wolności zagrożenia dla siebie samej. Kochasz innych i dajesz im coś z siebie dla czystej radości dawania, a nie jako walutę, która chcesz płacić za dowartościowanie Ciebie. To jest właśnie prawdziwa miłość bliźniego, jak ją osobiście rozumiem.

Odbudowanie poczucia własnej wartości pomoże Ci także lepiej radzić sobie z zazdrością. Jeśli inni osiągają sukcesy, a Ty już wiesz, że tylko Twoja inicjatywa może prowadzić do sukcesu, nie czujesz się już bezsilna wobec sukcesów innych i wiesz, że masz szansę także je osiągnąć, jeśli tylko zechcesz i zdecydujesz się podjąć ryzyko i długotrwały wysiłek. Jeśli zaś zazdrość Cię męczy w związkach miłosnych, po odbudowaniu poczucia własnej wartości zrozumiesz, że to, że ktoś wybrał kogoś zamiast Ciebie nie ma nic wspólnego z Tobą, a wszystko z nim. Bo to był jego wybór, czy dobry, to się okaże. Nie będziesz też próbowała naginać się do tego, jakie Twój partner czy mąż ma wobec Ciebie oczekiwania, z obawy przed utratą jego miłości. Będziesz bowiem wiedziała, że sama w sobie jesteś osobą wartą miłości. I jeśli ktoś wybiera Cię nie kochać, to jest to tylko jego wybór, który świadczy o nim i jego strata. Jeśli zazdrościsz innym urody czy udanych dzieci (ja na przykład zazdrościłam innym zdrowych dzieci bez niepełnosprawności), pomyśl o tym, że masz w tej sytuacji tylko taki wybór: albo zatruwać się bezproduktywną zazdrością, która niczego w Twojej sytuacji nie zmieni albo skoncentrować swoją uwagę i wysiłki na cieszeniu się tym co masz (udanym małżeństwem w moim przypadku). Zawsze jest jakiś wybór.

Wiele córek narcystycznych matek nie tylko ma niskie poczucie własnej wartości, ale stosuje też swego rodzaju autosabotaż, który wynika nie tylko z braku wiary w siebie (choć z niej przede wszystkim), ale też z tego, że sytuacja, w której tkwią, choć niewygodna, to jest znana i pozwala uniknąć zmian, które budzą w nich obawy. Ponieważ boją odrzucenia, nawet nie starają się wejść w dobry związek i mając dwóch kandydatów do wyboru, paradoksalnie wybierają tego, który w głębi serca wydaje im się mniej rokujący na poważny związek. To samo w pracy - obawa przed niepowodzeniem jest tak silna, że nie podejmują żadnych nowych wyzwań. Nie mają więc okazji by zaznać porażki, ale także - by zaznać sukcesu. Tak tworzy się błędne koło, w którym niskie poczucie własnej wartości znajduje wciąż praktyczne potwierdzenie. W dodatku tkwienie w nieszczęściu czasem daje nieoczywiste psychologiczne korzyści, takie jak skupianie na sobie uwagi i współczucia innych. Zastanów się, na ile Ciebie te problemy dotyczą.

Chcę, żebyś zrozumiała, że miłość własna nie równa się samolubności czy przechwalaniu się. Robisz to w cichości ducha, tylko dla siebie. Nie po to, by szukać podziwu w oczach innych. Tutaj właśnie przebiega granica między zdrową miłością własną, a narcystyczną potrzebą uwagi. Dlatego śmiało i nie przejmując się początkowym wstydem, na koniec każdego dnia pomyśl sobie, co dzisiaj Ci dobrze poszło, co osiągnęłaś danego dnia i pochwal siebie w myślach za to. To nie mają być jakieś "wielkie osiągnięcia", typu wygrana w konkursie, awans w pracy czy sukces literacki. Chociaż za nie też możesz się pochwalić w myślach. Raczej chodzi o dostrzeżenie codziennego wysiłku. Dzisiaj na przykład pochwalę siebie wieczorem, że ugotowałam smaczny i pożywny gulasz, który wystarczył nam z mężem (dzieci w tygodniu jedzą obiady w szkole) na trzy dni, więc mogłam zająć się więcej twórczą pracą, na której mi zależało. Zdobyłam też dobry wynik na teście z francuskiego - wiem, że przyłożyłam się do nauki i zasługuję na własne uznanie. Kupiłam, niedrogo, dzięki wysiłkom szukania i odpowiednio wczesnemu zabraniu się za to, wymarzony prezent na Boże Narodzenie dla mojego synka. O takie rzeczy właśnie chodzi. Z czasem wejdzie Ci w nawyk docenianie samej siebie. Ani się obejrzysz, jak staniesz się prawdziwie przekonaną o swojej wartości osobą.


C. D. N.