czwartek, 26 maja 2016

Dzień Matki

Dziś jest ten dzień. Już od jakiegoś czasu trąbią o nim w radiu, telewizji i w gazetach. Wszędzie rozpływają się nad cudowną miłością macierzyńską. Mama jest opisywana w samych superlatywach: kochająca, dobra, cudowna, pełna miłości i poświęcenia. Ta, której należy się podziw i wdzięczność.

Dla nas, córek i synów narcystycznych matek, często nie jest to radosny dzień. A przynajmniej - nie w pełni. Tego dnia często wylewamy łzy nad matką, jakiej nigdy nie miałyśmy. Mój ból jest już dużo mniejszy niż kiedyś, odzywa się tylko od czasu do czasu. Jednak niedawno obejrzałam to:




I gorzko zapłakałam. W tym filmie jest kochająca, opiekuńcza, uważna mama, o której mogłam tylko pomarzyć. Czy moja mama urodziłaby samotnie dziecko? Czy odeszłaby z domu rodzinnego wiedząc, że jej macierzyństwo jest nieakceptowane? Czy wychowałaby mnie z miłością i poświęceniem, zastanawiając się jeszcze, czy zrobiła wszystko, co trzeba? Nigdy. Ta piosenka wzrusza mnie także dlatego, że najmłodsze z moich dzieci wchodzi już w wiek dojrzewania. Uświadamiam więc sobie, że zbliża się dzień, w którym moje dzieci dorosną i pójdą w świat. Cieszę się, że dorastają, ale i boję się tej chwili myśląc o tym, czy będzie im dobrze w życiu. Wierzę jednak, że moje dzieci będą ufne i mocne na starcie, dlatego płaczę nad dziewczyną, którą byłam, kiedy poszłam w świat. Mojej matce tylko ulżyło, kiedy się mnie pozbyła z domu.

W naszej kulturze miłość matczyna jest święta. Nasza kultura nie dopuszcza tej oczywistej prawdy, że nie każda kobieta nadaje się na matkę. I że nie każda matka jest miła, dobra i wspierająca. Mit dobrej matki, która musi kochać dziecko jest tak silny, że jeśli matka źle Cię traktuje, przeciętny człowiek bez takich doświadczeń będzie się zastanawiał, co z Tobą jest nie tak. Choć to ona jest niezdolna do miłości i choćby jej się trafił ideał, nigdy go nie będzie kochała. Ci ludzie wciąż tłumaczą, że matka na pewno kochała Cię najlepiej jak potrafiła i że dała z siebie wszystko. I że na pewno miała dobre intencje. Wiemy jaka jest prawda. Nie miała dobrych intencji, nie dała z siebie prawie nic. Faktycznie, kochała nas najlepiej jak potrafiła, czyli wcale. Bo nie jest zdolna do miłości. Ale była zdolna do przyzwoitości, na którą nigdy się nie zdobyła.

W Dniu Matki musimy się zmierzyć z oczekiwaniami naszych narcystycznych matek i oczekiwaniami społeczeństwa. Jak mamy składać życzenia i wręczać kwiaty matkom, które nas nieustannie zdradzały, niszczyły i podkopywały?  Jakie ufetowanie należy się matce, która nas krytykowała, wyzywała, szarpała, biła, ciągnęła za włosy przez całe dzieciństwo? Która nas upokarzała, celowo oszpecała i poniżała? Jaki kwiat należałoby wręczyć matce, która nastawiała nasze rodzeństwo przeciwko nam, rujnowała naszą każdą uroczystość, rozbijała swoimi intrygami i agresywnym zachowaniem rodzinne spotkania? Matce, która kłamała na nasz temat, obmawiała nas i plotkowała o naszych sekretach? Jaki prezent należy się matce, która nawet kiedy dorosłyśmy, próbuje nas kontrolować, ustawiać nam życie, spiskuje za naszymi plecami, próbuje zepsuć naszą własną rodzinę i ukraść nam dzieci?


ŻADEN.


Kiedy byłam dzieckiem, to był nerwowy dla mnie czas. Moja matka miała wielkie oczekiwania, musiał być prezent, kwiaty i laurka. Bardzo się denerwowałam, czy jej się spodoba. Mam wrażenie, że im bardziej w głębi ducha czuła, że jest beznadziejną matką, tym większej fety oczekiwała. Narcyzy lubią zewnętrzne oznaki swojego wysokiego statusu. Zawsze to musiał być show - żeby wszyscy widzieli, jaka jest super. Najważniejsze było bycie w centrum uwagi i sprzedawanie ludziom obrazka cudownej rodzinki. Dodajmy, że bywało, że matka zapominała o moich urodzinach. A jeśli nawet moje urodziny były obchodzone, to ona była ich bohaterką, nie ja. Natomiast nie daj Boże, żebym ja zapomniała o Dniu Matki albo nie dość go uhonorowała. Prezenty, które jej dawałam, nigdy nie były dość dobre. Pamiętam jak kupiłam jej kiedyś talerzyki deserowe za sporą kwotę (dla mnie - miałam bardzo skromne kieszonkowe i to dopiero w liceum) . Były to ponure lata 80-te, w sklepach niczego nie było i nagle rzucili te talerzyki - pamiętam je dokładnie, były ładne. Nie spodobały jej się. Świętowanie to była kolejna dobra okazja, by mnie skrytykować i odrzucić. Mówiła dziękuję i zaczynała wymieniać niedociągnięcia mojej laurki - krzywe serce czy kwiatki w nieodpowiednim kolorze. Albo rzucała moją laurkę gdzieś w kąt, jak śmiecia. Cokolwiek zrobiłam, było źle. A mnie wzruszają kulfony z błędami ortograficznymi z laurek moich dzieci czy narysowane przez nie moje portrety, na których moje włosy wyglądają jak miotła, a nos jak widelec.

Kiedy dorosłam, zaczęłam się buntować. Czułam, jak kamień rośnie mi w żołądku na myśl o tym, że będę musiała jej złożyć życzenia. Konieczność dotykania jej budziła mój fizyczny opór. Przez ostatnie lata przed przejściem na Zero Kontaktu udało mi się ograniczyć Dzień Matki do zdawkowych życzeń przez telefon lub e-mail. Ale to i tak nadal był gwałt na samej sobie. Brałam udział w jej żałosnym przedstawieniu. Robiłam to, bo chciałam, żeby moje dzieci miały babcię, ale to marne usprawiedliwienie na to, że zdradzałam siebie. A jaką wiadomość wysyłałam jej, kiedy do niej dzwoniłam albo wysyłałam jej e-maila z kartką? Ano taką, że chociaż postępujesz podle i traktujesz mnie gorzej niż źle, i tak będę ci za to dziękować. Nie powtarzaj mojego błędu. Uszanuj uczucia człowieka, którym jesteś. Dzisiaj obchodzę już drugi Dzień Matki bez kontaktu z nią. Jestem bardzo szczęśliwa, że nie zmuszam się już do niczego. Niemniej wciąż w tym dniu odczuwam nieco smutku i zazdrości wobec tych, którzy mają kochające mamy.

Jak sobie radzić z tym dniem? Przede wszystkim rozważ, czy chcesz składać matce życzenia i jakiego rodzaju. Jeśli utrzymujesz Mały Kontakt, możesz ograniczyć się do zdawkowego Wszystkiego najlepszego. Jeśli wiesz, że jej oczekiwania będą większe, zastanów się, czy jest coś, za co mogłabyś matce podziękować. W moim przypadku byłoby to, że w dzieciństwie byłam najedzona, czysta i mogłam się uczyć (aczkolwiek tylko do liceum, na studiach musiałam się już sama utrzymywać). Albo to, że nauczyła mnie szyć na maszynie. Wybierz sobie to, co sama chcesz powiedzieć, tak by zminimalizować swój dyskomfort i zachować choć resztę poczucia, że to Twoja decyzja. Nie dziw się, że Tobie się wszystko w środku przewraca, a ona promienieje - bo Ty jesteś żywym człowiekiem, który zdaje sobie sprawę z prawdziwych uczuć, a dla niej liczy się fasada i pozory. A najbardziej zachęcam, byś właśnie w tym dniu zrobiła sobie Dzień Córki i przestała brać udział w tym pełnym hipokryzji spektaklu, w którym udajesz, że jesteś jej wdzięczna, a ona udaje, że Cię kocha.

Najgorsze, co możesz w tej sytuacji zrobić, to dać się namówić na jakąś specjalną fetę poza domem. Dojdzie wtedy do sytuacji, że na Twoje własne życzenie, za Twoje własne pieniądze, będziesz przeżywała jej opresyjne zachowanie w miejscu publicznym. Dookoła będą szczęśliwe rodziny i tym bardziej odczujesz kontrast między tym, co powinno być, a tym co naprawdę jest, w Twojej rodzinie pochodzenia. Będziesz musiała uśmiechać się i robić dobrą minę do złej gry, kiedy matka będzie jak zwykle Cię krytykować, poniżać czy odrzucać. Będziesz zła nie tylko na nią, ale i na siebie, że postawiłaś się w takiej sytuacji licząc na coś, co wiesz, że nigdy się nie zdarzy - miły posiłek w serdecznej atmosferze. Albert Einstein powiedział: Obłęd: powtarzać w kółko tą samą czynność oczekując innych rezultatów. Weź sobie to do serca. Nawet jeśli zakładasz, że raz w roku możesz się przemęczyć, to na pewno uświadamiasz już sobie, że szkody psychiczne, które z tego wynosisz, trwają o wiele dłużej niż jeden dzień. Dostrzeż też, że celebrowanie Dnia Matki to dar dla niej, nie Twój obowiązek. Jako matka staram się zrobić co do mnie należy jak najlepiej i nie oczekuję jakiejś nadzwyczajnej wdzięczności, choć oczywiście jej przejawy są bardzo miłe. Jednak sądzę, że wraz z dorastaniem moich dzieci ten zwyczaj powinien przemijać - kiedy moje córki zostaną matkami, Dzień Matki będzie już ich dniem, nie moim.

Jeśli nie utrzymujesz kontaktów z matką, możesz mieć problem z presją społeczną - koleżanki dookoła będą wspominały o tym, jak zamierzają spędzić ten dzień, mówiły o prezentach, mogą zapytać o Twoją matkę. Zachęcam do mówienia prawdy. Jeśli ktoś mnie o to pyta, odpowiadam po prostu, że nie obchodzę tego święta z matką, bo nie mam matki, którą mogłabym nim uhonorować. To zwykle wystarcza. Pamiętaj, nie musisz się tłumaczyć. Może się zdarzyć, że dalsza rodzina czy Skrzydlate Małpy Twojej matki nasilą naciski na Ciebie, mówiąc coś w rodzaju Mogłabyś się z nią wreszcie pogodzić, w końcu to Dzień Matki! Odpowiedz im krótko, że podjęłaś już decyzję i jest ona w tym dniu taka sama, jaka była wczoraj. Może się też u Ciebie pojawić po raz kolejny poczucie winy, że kontakty z matką wyglądają źle albo nie ma ich wcale. Po raz kolejny przypomnij sobie wtedy, że to nie Ty podjęłaś decyzję, żeby zrobić wszystko, by zniszczyć tę relację. To ona ją podjęła. Ty zrobiłaś co mogłaś, by to zmienić. Aż w końcu odeszłaś, bo zdecydowałaś, że nie zamierzasz dłużej być jej ofiarą. Postąpiłaś odważnie i słusznie. Jeśli dręczy Cię poczucie winy, to znak, że jeszcze nie opuściło Cię przekonanie, które narcyza Ci całymi latami wpajała: że cokolwiek dzieje się złego, to jest Twoja wina i że to Ty jesteś wyłącznie odpowiedzialna za ten stan rzeczy. Nie martw się, to poczucie przeminie, im dłużej nie będziesz jej widywać, tym będzie słabsze. Bo dotrze do Ciebie rzeczywistość - że jesteś fajnym człowiekiem, dobrym, wrażliwym, mądrym. Kimś, kogo Twoja matka nigdy nie dostrzegała.

Postaraj się ten dzień (w tym roku jest łatwiej, bo przypada w dzień wolny od pracy) spędzić na tym co lubisz, w towarzystwie kochającej rodziny czy przyjaciół. Jeśli nie masz nikogo takiego w pobliżu, idź na koncert, do kina albo na wycieczkę - rób to, na co masz ochotę. Jednak nie chodzi tutaj o to, by cały czas być zajętą i nie mieć kontaktu z bólem, który ten dzień w Tobie wywoła. Nie tędy droga. Im szybciej się z nim zmierzysz, tym będzie łatwiej. Możliwe, że pierwszy Dzień Matki po przejściu na Zero Kontaktu spędzisz płacząc. To dobry objaw i nie powstrzymuj tego. Ból i żałoba muszą wyjść na zewnątrz. Możesz też w ten dzień szczególnie o siebie zadbać - wyobraź sobie, że masz kochaną mamę i spędź mile z nią czas - idź na lody albo do restauracji. Kup sobie coś ładnego, na co normalnie sobie nie pozwalasz, jako prezent od swojej wewnętrznej dobrej mamy, którą możesz zastąpić tę, którą masz. Najlepiej jest stworzyć jakiś nowy rytuał na ten dzień, podobnie jak nowe tradycje np. na Boże Narodzenie. Możesz też iść na spacer, popatrzeć na niebo, poleżeć w trawie - kontakt z niezmienną Matką Naturą też koi ból. A może wolontariat, albo spotkanie z kimś miłym ze starszego pokolenia, jakąś ciocią albo samotnym sąsiadem? To, że nie masz już rodziców, nie znaczy, że musisz zrezygnować z pozytywnych kontaktów ze starszym pokoleniem. Możesz tak też znaleźć nową "babcię" dla swoich dzieci.

Dużo łatwiej jest, kiedy sama masz dzieci. One uświadomią Ci, że teraz to TY JESTEŚ MAMĄ. Narcystyczne matki mają tendencję do utrwalania obrazu swoich dorosłych córek jako małych i zależnych, więc ignorują fakt, że to Ty teraz pełnisz rolę matki. Chcą by wyłącznie ich macierzyństwo celebrować, Twoje ignorują albo uważają, że nadaje się tylko do skrytykowania. Dla mnie Dzień Matki to już nie jest symbol mojego zniewolenia i łamania własnych uczuć. Teraz to jest MÓJ DZIEŃ - dzień matki, jaką jestem i jaką mają moje dzieci. Matki, jakiej sama nie będę nigdy miała, ale ogromnie się cieszę, że mają ją moje dzieci. Niedoskonałej, ale kochającej i kochanej. Swój Dzień Matki spędzę ze swoimi dziećmi, przyjmując szczere życzenia, siedząc w ogrodzie (jeśli tylko nie lunie deszcz), przy talerzu ciasta, wśród przytulania, buziaków i radosnych spojrzeń dzieci.

Z okazji Dnia Matki napisałam też list do swojej matki - wkrótce będzie gotowy. Nie wyślę go, ale chce napisać prawdę i ją opublikować. Chcę, żeby świat to zobaczył. Ty też możesz to zrobić. Możesz napisać list do matki, za co jej nie dziękujesz i nie jesteś wdzięczna. Opublikuję go, jeśli się zgodzisz - proszę tylko, byś zmieniła szczegóły, które mogłyby sprawić, że mogłabyś zostać rozpoznana. Albo możesz go napisać wyłącznie do mojej wiadomości. Przeczytam go z uwagą. Należy się nam wreszcie prawo do własnego głosu.


sobota, 21 maja 2016

"Rodzinne tajemnice" - Tom Fassaert

Kilka dni temu obejrzałam w ramach festiwalu Docs Against Gravity film holenderskiego reżysera Toma Fassaerta Rodzinne tajemnice. Reżyser jest wnukiem bohaterki filmu, Marianne. Nakręcił dokument o niej, bo chciał zrozumieć, co jest nie tak z jego rodziną. Dlaczego nie rozmawiają ze sobą szczerze. Chciał się dowiedzieć, co się wydarzyło między jego ojcem i babcią.





W przeszłości babcia Marianne swoich dwóch synów - Roba, ojca reżysera i jego brata Rene oddała na kilka lat do domu dziecka, by nie przeszkadzali jej w karierze modelki i zdobyciu nowego męża. Dla obu było to traumatycznym przeżyciem. Kiedy zabrała ich z powrotem do siebie, nadal nie zajmowała się nimi, umieściła ich z dala od siebie pod opieką niań i gosposi, a wszystko kręciło się wokół niej. Do tego systematycznie niszczyła swojego starszego syna - niechciane dziecko. Krytykowała go, poniżała, uczyniła Kozłem Ofiarnym. Co typowe dla narcyz, oskarżała go o to, co sama mu robiła, obwiniając go o swoje złe samopoczucie, uważając, że syn jej nienawidzi i robi wszystko, by była nieszczęśliwa. Na archiwalnych rodzinnych filmach widzimy przystojnego, zdrowego młodego człowieka, a w dokumencie kręconym przez Toma spotykamy starego, bladego emocjonalnie, zniszczonego chorobą człowieka, którego matka nienawidziła i zrobiła wszystko, by był nieszczęśliwy. Mściła się na nim za to, że została przymuszona niechcianą ciążą do małżeństwa.

Reżyser poznał swoją babcię niespodziewanie, kiedy miał 8 lat - przedtem sądził, że dziadkowie nie żyją. Marianne bowiem wyjechała na drugi koniec świata, kiedy jej dorosły już syn, Rob odważył się powiedzieć jej parę słów prawdy. Po wielu latach bez kontaktu po tym wydarzeniu, babcia ni z tego ni z owego, zorganizowała wielki zjazd rodzinny w jednym celu: pokazania swojego świetnego wizerunku jako idealnej matki. Wtedy zaproponowała Robowi, by objął posadę w jej firmie (była bogatą projektantką mody) i przeniósł się z rodziną do RPA. Fakt, że ojciec reżysera się na to zdecydował, będąc dobrze wykształconym specjalistą (psychologiem), rzucił wszystko i zdemolował życie swojej rodziny w nadziei na uzyskanie akceptacji matki wskazuje na to, że był typowym dzieckiem narcyzy: gotowym na prawie wszystko, by zasłużyć na miłość matki. Oczywiście, szybko się okazało, że babcia zmieniła zdanie i rodzina została na lodzie. Skończyło się to rozwodem rodziców reżysera - jego ojciec, syn narcystycznej matki, nie potrafił stanąć po stronie swojej żony i dzieci. Po kolejnych wielu latach bez kontaktów, ojciec reżysera jeszcze raz podjął desperacką próbę pozyskania aprobaty matki: rzucił pracę, by jechać do niej do RPA i napisać jej biografię. Szybko jednak stało się jasne, że książka ta nie będzie hagiografią wynoszącą Marianne pod niebiosa, więc niezadowolona narcyza jeszcze raz wyrzuciła syna ze swojego życia. Ona go nigdy nie kochała - chciała jedynie użyć dla poprawienia swojej reputacji.

Rob mówi, że jego matka to wielka manipulatorka. Życie z nią jest jak gra w szachy. Najpierw postawi Cię na pozycji króla, jeśli będziesz grał w jej grę. Jeśli nie, zostaniesz hetmanem, a jeśli nadal nie będziesz postępować po jej myśli, zdegraduje Cię do pionka, a potem zrzuci z szachownicy. On i Rene byli pionkami, ich później urodzona przyrodnia siostra zaś królową, Złotym Dzieckiem, póki nie zbuntowała się jako nastolatka.

W filmie nie brakuje scen, które budzą głębokie emocje. Rozdzierająca jest scena, w której Marianne odwiedza swego chorego psychicznie, starszego syna Rene (zachorował gwałtownie, gdy matka zdecydowała się wyjechać do RPA). Chce go odwiedzić, by zachować wizerunek "dobrej matki" (choć nie chciała się z nim spotykać przez wiele lat). Rene cierpi na maniakalne zbieractwo. Marianne wchodzi do jego zagraconego mieszkania ze zdegustowaną miną. Po chwili mówi, że muszą gdzieś wyjść, że nie da rady wejść do jego mieszkania. Wychodzi na ulicę i mówi do kamery (Rene jeszcze się ubiera w mieszkaniu) To straszne. KTOŚ coś powinien z tym zrobić. Typowe dla narcyz: czuje odrazę dla swojej ofiary i uważa, że ktoś inny powinien posprzątać konsekwencje jej własnego działania - nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za syna. Idą w końcu do kawiarni, nie bardzo mają o czym rozmawiać, a kiedy Marianne odjeżdża taksówką, ponad 70-letni Rene długo nie puszcza jej ręki, wyglądając jak porzucany mały chłopiec. Narcyza zaś oddycha z ulgą - nareszcie ma z głowy to przykre spotkanie. Wizerunek zrealizowany przy niewielkich kosztach.

Inną rozdzierającą sceną jest, jak do umierającej już Marianne najpierw dzwoni, a potem przyjeżdża jej młodszy syn Rob, ojciec reżysera. Marianne jest po wylewie, ale może mówić. Jednak nic nie mówi do syna, tylko słucha jego zapewnień, że ten ją kocha, że jej nie zostawi i zaopiekuje się nią. Do samej śmierci przez ani chwilę nie była mu matką, to on pełnił rolę rodzica. Jak wiele dzieci narcystycznych matek przybył do łoża śmierci matki, z nadzieją na ostateczne pogodzenie, przekonanie się, że matka jednak go kocha. Ale ona milczy. Po jej śmierci Rob, nadal niepogodzony z prawdą, tworzy sobie iluzję, że powstał między nimi "prawdziwy kontakt", że coś poczuł, ale to jego wyobrażenie czy pragnienie, nie prawda.

Kiedy ojciec reżysera wraca do domu po drugiej próbie zdobycia miłości matki, Marianne nieoczekiwanie zaprasza do siebie wnuka - Toma, reżysera filmu. To jest też typowe zagranie narcystycznej babci. Jeśli z synem się nie udało, może z wnuka uda się uczynić niewolnika, a przy tym ukarać syna odbierając mu to, co najbardziej kocha. Tom przyjeżdża, jest otwarcie nastawiony do babci, chce ją poznać, bo fascynuje go wielka władza tej kobiety. Fakt, że Tom chce o niej nakręcić film, schlebia Marianne, jak każda narcyza uwielbia być w centrum uwagi. Najpierw zasypuje Toma "miłością", potem próbuje przekupić, obiecując, że uczyni go swoim spadkobiercą. Często wspomina, że wnuk jest jej jedyną nadzieją w tej rodzinie (która się rozpadła, rzecz jasna, bez jej najmniejszej winy). Potem próbuje go uwieść - dosłownie - oświadcza mu, że jest w nim zakochana i niedwuznacznie domaga się seksu (95-letnia babcia wobec 30-letniego wnuka). Każdy kto nie wierzy, że babcia może molestować seksualnie wnuka, powinien obejrzeć te sceny. Tom stanowczo odmawia, próbuje jej wytłumaczyć niestosowność tej sytuacji, ale nic do niej nie dociera. Później, babcia robi mu sceny zazdrości o dziewczynę,  z którą od wielu lat jest związany. Żąda od niego, by wybierał, albo babcia, albo partnerka. Mimo, że Tom jasno wypowiada, że kocha dziewczynę i jest ona dla niego rodziną, próbuje wytłumaczyć babci absurdalność jej żądań, Marianne nie przyjmuje tego do wiadomości. Uważa, że to Tom się źle zachowuje, raniąc jej uczucia. Typowe jest też to, że Marianne wypiera swój wiek. Nie zdaje sobie sprawy, jak groteskowo wygląda będąc kolorowo wypacykowaną, pomarszczona staruszką z obwisłymi policzkami. Nie obchodzą jej ani wiek, ani pokrewieństwo między nią a Tomem. W ogóle odrzuca zobowiązania rodzinne, wypiera wszelkie problemy (na pytania wnuka o cierpienie jej synów odpowiada wymijająco albo po prostu oświadcza, że nie będzie o tym rozmawiać). Jej zachowanie jest infantylne i pokrętne.

Reżyser w pewnym momencie jednak zaczyna współczuć babci. Nie dostrzega tego, jak ona nim manipuluje - jest niemal wiarygodna, kiedy opowiada, że musiała oddać chłopców do domu dziecka z powodów ekonomicznych. Nie tłumaczy jednak, dlaczego później wielokrotnie podle postępowała wobec synów, szczególnie Roba, ojca reżysera. Myślę, że w czymś, co by można nazwać "sceną szczerości", narcyza zagrała znowu, tylko inne niż zwykle przedstawienie. Przedtem była pełną mocy królową, obdarzającą Toma łaską, próbowała go uwieść, podporządkować sobie szantażem emocjonalnym, a skoro to nie podziałało, postanowiła być żałosna i wzbudzić we wnuku litość. Typowe narcystyczne strategie stosowane po kolei, jeśli poprzednia nie zadziałała: obdarzanie warunkową łaską (Złote dziecko), poniżenie i odrzucenie (Kozioł Ofiarny), przemoc i zastraszenie (kampania oszczerstwstalking) , użalanie się nad sobą i zabieganie o litość (wciąganie). Do pewnego stopnia jej się to udaje, choć wnuk później słusznie nabiera wątpliwości co do jej szczerości. Marianne wielokrotnie powtarza wnukowi, że nie ma jednej prawdy, że każdy ma swoją prawdę itd. To też typowa dla narcyz zasłona dymna, rozwadnianie odpowiedzialności. Prawda jest tylko jedna, to ona była koszmarną matką. O ile od biedy dałoby się zrozumieć, że była zmuszona do oddania dzieci do domu dziecka z powodu kłopotów materialnych, tak żadnego usprawiedliwienia nie ma na wielokrotne używanie do własnych celów syna i wielokrotne wyrzucanie go na śmietnik, gdy nie chciał się podporządkować.

Charakterystyczne jest to, że wnuk-reżyser zastanawia się, czy nie wykorzystał babci i czy postępował etycznie zmuszając babcię w bardzo podeszłym wieku do konfrontacji z rodzinnymi problemami. Babcia narcyza natomiast ani razu nie zastanowiła się, czy etyczne jest wygrywanie wnuka przeciwko synowi przez manipulowanie testamentem, opuszczenie i zaniedbanie chorego syna, wystawienie dorosłego syna i jego rodziny do wiatru, składanie propozycji seksualnych wnukowi czy chęć zniszczenia jego związku. Jej wolno wszystko.

Reżyser mówi w wywiadzie, że w tej historii nie ma winnych. Dopatruje się źródeł zaburzeń babci w jej dzieciństwie, w tym, że jej ojciec ją totalnie krytykował i deprecjonował w niej wszystko, poza urodą. Niewątpliwie miała ciężkie dzieciństwo, które mogło wpłynąć na powstanie zaburzeń. Ale nie zgadzam się, że nie ma tu winnych. Marianne bezrefleksyjnie przeniosła na kolejne pokolenie opresję. A przecież jej syn, Rob w znacznym stopniu tego uniknął. A Tom, jej wnuk, jest od tego całkiem wolny. Po wyciągnięciu tego trupa z rodzinnej szafy, przestał bać się zostania ojcem. Czyli można się z tego wyzwolić. Marianne miała ponad 70 lat, by zrozumieć co zrobiła źle, ale umarła, nie zdejmując ani na chwilę maski. Wywiad z reżyserem tutaj.

To znakomity, przenikliwy, warty obejrzenia film.  Jak przystało na dokument, widzowi pozostawia ocenę sytuacji. Na uczelniach psychologicznych mógłby służyć jako film instruktażowy do zobrazowania czym jest narcyzm. Reżyser ma rację, kiedy w wywiadzie wspomina, że samo zerwanie więzów nie załatwia sprawy. Trzeba też dogłębnie zrozumieć, na czym polega problem. Ten film w tym pomaga, zwłaszcza, że to dokument. Napiszę jeszcze o innych filmach i książkach.

wtorek, 17 maja 2016

Narcystyczne dziedzictwo - kiedy sama zostajesz matką

Drugą cezurą w życiu, która zmusza do zmierzenia się z tym, co wyniosło się z narcystycznego domu jest rodzicielstwo.

Muszę zacząć od wyznania, że przez wiele lat nie chciałam mieć dzieci. Nie dlatego, że nie chciałam dzieci w ogóle, ile dlatego, że panicznie się bałam, że będę dla nich taką samą matką, jak moja. Toksyczną, okrutną, niszczącą. Za nic nie chciałam tego zrobić swoim dzieciom. Poza tym, mimo dość młodego wieku, czułam się zmęczona i wypalona. Nigdy nie miałam własnego dzieciństwa, cudownego okresu, kiedy jest się otoczonym bezwarunkową miłością. Byłam uboga w cierpliwość, otwartość, ufność. A tego wszystkiego potrzeba dzieciom. Przytłaczała mnie perspektywa odpowiedzialności za dziecko, bo miałam już jedno roszczeniowe, wymagające dziecko do obsłużenia - moją narcystyczną matkę. Nie czułam się gotowa znowu dać z siebie tyle, nie miałam zasobów.

Z latami jednak, kiedy nabrałam pewności w małżeństwie, odważyłam się. Urodziło się moje pierwsze dziecko. To był szok. Byłam szczęśliwa i pokochałam dziecko od pierwszego wejrzenia - ale dalej wcale nie było łatwo. Bo niczego nie umiałam. Nie wiedziałam, jak je przytulać, pocieszać, bo wobec mnie nikt tego w dzieciństwie nie robił. Owszem, przytulali mnie mężczyźni, ale nie mama. Nie wiedziałam, jak rozpoznać, czego trzeba mojemu dziecku, jak adekwatnie reagować na jego płacz. Osławiony instynkt macierzyński jakoś niezupełnie się u mnie włączył. Osobiście myślę, że on istnieje, ale musi być też poparty odpowiednią dawką doświadczenia. Każda zdrowa osoba pochodząca z normalnej rodziny ma w sobie coś, co Simon Baron-Cohen nazywa "wewnętrznym garncem złota" - podstawowe zaufanie do świata i wiarę we własne siły, optymizm i uczucie bycia wartościowym. Ciepły głos mamy mówiący cicho, że dasz sobie radę. Mojej wewnętrznej mamy po prostu we mnie nie było. Nie wychowałam się także wśród innych kobiet, na których mogłabym się wzorować. Miałam pewne doświadczenia, z których czerpałam - była w moim życiu kochająca ciocia (niestety zmarła młodo), babcia od strony ojca czy matki moich przyjaciół, które mi okazywały życzliwość i zainteresowanie, ale żadnej z nich nie widziałam w kontakcie z malutkim dzieckiem.

Bycie matką niemowlęcia to dość jednostronna relacja. To nie jest łatwe dla córki narcystycznej matki, bo do pewnego stopnia przypomina związek z osobą narcystyczną. Dzieci bowiem - i jest to naturalna kolej rzeczy na tym etapie życia - głównie biorą, a niewiele dają. Przynajmniej w pierwszym okresie życia, kiedy Twoja rola będzie polegała na karmieniu, przewijaniu, tuleniu, tuleniu i zaspokajaniu innych potrzeb. Będziesz musiała zdgadnąć, co jest akurat potrzebne, co bywa frustrujące. Frustracja ta i żywa reakcja dziecka, kiedy nie uda Ci się mu pomóc, bardzo przypomina to, co przeżywałaś w kontakcie z własną matką. Trzeba przezwyciężyć te skojarzenia. Taki czas, kiedy tylko dajesz jest przejściowy - dziecko to nie Twoja matka, rozwija się i odwzajemni Twoją miłość. A Ty robisz to z własnego wyboru. Niemniej jednak czuję się w obowiązku wspomnieć o tym uczuciu, bo niestety w naszym kraju macierzyństwo przedstawia się jako jedno pasmo szczęścia i od niewielu koleżanek usłyszysz szczere wypowiedzi na temat ich własnych frustracji czy kłopotów. Mnie się dodatkowo trafiło dziecko, z powodu choroby, bardzo słabo odpowiadające na moje starania. To był bardzo trudny dla mnie czas.

Dzieci są bardzo słodkie i urokliwe, ale bywają też męczące i drenują z energii, cierpliwości, wzbudzają silne emocje. Córka narcystycznej matki ma duży deficyt z własnego dzieciństwa, w momencie przemęczenia możesz czasami widzieć swoje dziecko jako nienasyconego pasożyta, drenującego z Ciebie wszystkie siły. Taka interpretacja to skutek Twojego dzieciństwa i jeśli zaczynasz czuć coś takiego, to jest poważny sygnał ostrzegawczy, że nadużywasz swoich sił i potrzebujesz wsparcia. Wsparcia w mężu, niani, dalszej rodzinie. Znajduj czas dla siebie, na odpoczynek i regenerację. Pamiętaj, że masz mniej zasobów niż kobieta pochodząca ze zdrowej rodziny. Sama starałam się wzorować na swoich rówieśniczkach, kobietach, które poznałam na macierzyńskim forum. Zrobiły dla mnie więcej niż wszystkie kobiety z mojej rodziny pochodzenia razem wzięte. Dały mi ogromne wsparcie. Słuchałam co mówią, patrzyłam jak wychowują dzieci. Kiedy miałam wątpliwości, starałam się słuchać mojego głosu wewnętrznego. Nie było to łatwe, bo przez lata ten głos był brutalnie uciszany. Ale w końcu go dosłyszałam. Starałam się postawić na miejscu swoich dzieci - czego bym pragnęła od mamy w takiej chwili? Nawet jeśli wydawało mi się to śmieszne, sztuczne, nieadekwatne, słuchałam tego głosu i szybko zaczęło mi to wszystko przychodzić naturalnie. Zawsze też staram zadawać sobie pytanie, czy jeśli czegoś chcę od dziecka, to chcę tego dla niego czy dla siebie? Na przykład, jeśli chcę, by chodziło na lekcje fortepianu to dlatego, że kocha muzykę, czy dlatego, że ja chcę się pochwalić jego umiejętnościami? Za nic nie chcę powtarzać błędów mojej matki, oczekując od dziecka, że będzie pracowało na mój dobry wizerunek.

Z pewnością, kiedy zostaniesz matką Twoja matka narcyza zrobi wszystko, by skorzystać z tej okazji dla siebie. W najlepszym wypadku będzie ignorowała Twoja dziecko, tak jak ignorowała Ciebie. W gorszym wykorzysta dziecko, by znowu Cię dopaść. Moja matka, w chwili, kiedy radziłam już sobie całkiem nieźle, potrafiła wpaść z wizytą (a raczej wizytacją) i wszystko rozwalić. Z upodobaniem podkopywała moją wiarę we własne siły, próbowała wprowadzać swoje rządy. Jak tylko się pojawiała, wszystko zaczynało iść gorzej. Krytykowała, wprowadzała nerwową atmosferę. Oczywiście uważała, że jestem za miękka, niepotrzebnie noszę dzieci na rękach, itd. itp. W przypadku mojego chorego dziecka nie przyjmowała do wiadomości diagnozy. Uważała, że to moja wina, że moje dziecko jest nie takie jak trzeba. Nie pozwól matce, by użyła Twoich dzieci jako narzędzi przeciwko Tobie. Więcej tutaj o narcystycznej babci.

Kiedy urodziły się moje dzieci, w pełni dotarło do mnie, jak bardzo zostałam przez swoją matkę ograbiona, jak byłam przez nią zaniedbana. Przypomniało mi się wiele chwil z własnego dzieciństwa, chwil, które wolałabym zapomnieć. To wszystko było bardzo smutne. Przytulałam swoje dzieci i kiedy zasypiały, ufne i spokojne, płakałam nad tą samotną małą dziewczynką, którą kiedyś byłam. Pojawiła się też i zazdrość - o to, że moje dzieci mają wszystko to, czego ja nie miałam - bezpieczny, ciepły dom. Smutek, że nie doceniają tego i wysiłku, który w to wkładam. Dla nich to było oczywiste, jak powietrze, którym oddychają i to dziś uważam za swój główny sukces jako matki. Ale tak czułam wtedy i uczciwie jest to sobie powiedzieć. Dopuść tę zazdrość to swojej świadomości, tylko tak zdołasz ją pokonać i odłożyć na bok, nie oczekując od dzieci jakiejś szczególnej wdzięczności. Paradoksalnie też, w tym okresie niektóre rzeczy wybaczyłam swojej matce - wiem, że była młoda, kiedy mnie urodziła i dosyć samotna w swym macierzyństwie (miała matkę narcyzę i pochłoniętego innymi sprawami męża). I chociaż wybaczyłam jej wiele z tych najwcześniejszych lat, nie mogę jednak wybaczyć, że wraz z nabieraniem doświadczenia, nie nabrała żadnej dojrzałości. Nie były to zatem wyłącznie błędy młodości, ale coś bardziej trwałego. Kiedy przypadł najgorszy (pod względem zachowania matki) okres w moim życiu - dorastanie - była tak samo okrutna, obojętna i krytyczna jak wtedy, gdy byłam malutkim dzieckiem. Taka sama jest dziś, kiedy jest już stara, choć mając te dwadzieścia parę lat więcej niż ja, powinna być ode mnie mądrzejsza.

Jest jeszcze jedna pułapka narcystycznego dziedzictwa, w którą możesz wpaść kiedy sama zostajesz matką. Będąc wychowana przez narcyzę, prawdopodobnie będziesz miała czy też masz tendencję do dążenia do perfekcji. Ja taka byłam i nadal mam takie skłonności, choć już w miarę udało mi się nad nimi zapanować. Gdzieś w głębi ducha, córka narcystycznej matki wie, że musi się bardzo postarać, by zasłużyć na miłość i uznanie. Pracuje więc za trzy i za dużo bierze sobie na głowę. Dodatkowo, trafiło mi się dziecko niepełnosprawne, początkowo w ciężkim stanie,  co wymagało ode mnie rezygnacji z pracy na długi okres, poświęcenia swoich pasji i czasu wolnego, jeżdżenia po rozmaitych terapiach, itd. Stawałam na rzęsach, by zapewnić mu wszystko, czego potrzebowało, a przy tym dbać o inne dzieci. Perfekcjonizm wciąż zmuszał mnie, bym miała wszystko idealnie: zadbane dzieci, czysty dom, porządny obiad na stole, a przy tym bym miała sukcesy w pracy. Brałam na siebie zbyt wiele zobowiązań. Do pewnego stopnia nie mieliśmy wyboru. W tej chorobie, na którą cierpi mój synek, kluczowy jest moment interwencji. Było nam ciężko, bo jak pisałam nie mieliśmy żadnej pomocy ze strony rodziny. Ale jednak był to także mój wybór, że nie układałam tego w priorytety i nie odpuściłam wielu rzeczy poza dziećmi, które odpuściłabym dziś. Byłam przyzwyczajona z domu rodzinnego, że służę innym. Służyłam wiele lat moim rodzicom, a potem gładko przeszłam do służenia swoim dzieciom. To jednak musi mieć swoje granice. Nadszedł dla mnie taki moment, że poczułam, iż nie mam już na nic siły. Dotarło do mnie, że odkąd urodziłam dzieci, nie przeżyłam ani jednego dnia, który spędziłabym tak jak lubię - w zgodzie z moimi potrzebami. To było kilka lat temu. Nie przegap tej chwili, kiedy przestajesz dbać o siebie. Nawet w samolocie jest napisane, że w razie problemów, maskę tlenową masz założyć sobie, a potem dziecku. Zadbaj więc o siebie, swoje potrzeby, swój wypoczynek. I odpuść sobie wysokie wymagania. Dla mnie bycie wystarczająco dobra matką jest teraz zupełnie satysfakcjonujące, już nie muszę być idealna.

Zaopiekuj się sobą, nie gorzej niż swoimi dziećmi. Ich potrzeby w naturalny sposób przez długi czas będą stały ponad Twoimi, ale nie zapominaj także o swoich. Jedno, czego się nauczyłam w terapii to bycie dobrą matką dla siebie. Nikt i nigdy, w żadnym związku nie mógł być już dla mnie tym, kim byłaby moja matka, gdyby nie była narcyzą. Zrozumiałam w pewnym momencie, że nie mogę już tego szukać na zewnątrz. Muszę to znaleźć w sobie, wyobrażając sobie tę dobrą mamę, jak gdybym ja naprawdę miała. W praktyce wygląda mniej więcej tak, że staram się spojrzeć na siebie tak, jakby patrzyła na mnie kochająca mama. Prowadzę rodzaj wewnętrznego dialogu. Ta mama mówi mi, żebym się położyła zamiast prasować, bo jestem zmęczona. Ta mama mówi mi, żebym już przestała pielić ten ogródek, bo jestem głodna. Pytam mamy, czy ładnie mi w tej sukience albo mama zachęca mnie, bym poczytała książkę, kiedy mam na to ochotę. Ta mama chwali mnie, kiedy coś mi się uda, a jak się nie uda, pociesza mnie i chwali za starania. To brzmi może dziwnie, ale to naprawdę działa. Wkrótce napiszę więcej o zdrowieniu z narcystycznej opresji. Tak samo w sprawach dzieci - konsultuje się z nią, wyobrażając sobie, co powiedziałaby kochająca babcia (jedną taką miałam, więc mam z czego czerpać). Moja wyobrażona mama nieraz wstawia się za wnukami, kiedy narozrabiały, pozwala mi obejrzeć racje z różnych stron (to zwłaszcza ważne, kiedy dzieci wchodzą w wiek dojrzewania) i pozwala mi bardziej obiektywnie podchodzić do wielu rzeczy.

Jeśli ostatecznie nie zdecydujesz się na dzieci, to Twoje prawo. Tak wybrała np. Christina Crawford, córka narcystycznej matki, aktorki Joan Crawford. Możesz tak wybrać, jeśli tego właśnie pragniesz, zachęcam jedynie do wejrzenia w swoje motywacje. Bo jeśli tym, co Cię powstrzymuje, jest strach przed powtórzeniem błędów Twojej matki, to jest coś, na co możesz wpłynąć.

Jeśli zaś jesteś albo będziesz mamą, od Ciebie zależy, czy uda się zrzucić ciężar wychowania w narcystycznej rodzinie. Choć już nigdy nie będziesz miała kochającej mamy, możesz przerwać łańcuch narcystycznej opresji, dając tyle miłości swoim dzieciom, że dziura w Twoim sercu w końcu się zagoi. Wzięłam sobie do serca takie zdanie:


BĄDŹ MATKĄ, JAKIEJ POTRZEBOWAŁAŚ, KIEDY BYŁAŚ MAŁA.



niedziela, 15 maja 2016

Narcystyczne dziedzictwo - kiedy dorastasz i wchodzisz w związek

W czasie lektury tego bloga czy innego miejsca poświęconego narcystycznej opresji, zapewne nieraz się zastanawiałaś, skąd to się wzięło w Twojej rodzinie. Czy to dziedziczne? I czy Ty też to masz, czy jesteś taką żoną i czy będziesz taką matką?

Odpowiedź brzmi: prawdopodobnie nie, bo skoro tu trafiłaś, zastanawiałaś się zapewne co jest nie tak z Twoim życiem, Twoją rodziną pochodzenia, czemu nie jesteś szczęśliwa, a Twoje stosunki z innymi nie układają się najlepiej. Prawdziwa narcyza nigdy by tego nie zrobiła. Ona z zasady nie oddaje się autorefleksji ani nie poddaje w wątpliwość swojej wyższości nad innymi. Nigdy, nawet wbrew oczywistym faktom. Jeżeli nawet oboje dzieci, rodzice i rodzeństwo nie utrzymuje z nią żadnych kontaktów wskutek jej podłości (to przypadek matki jednej z moich Czytelniczek), to jej przez myśl nie przejdzie, że to z nią coś jest nie tak. Nie jesteś narcyzą. Ale na pewno są rzeczy, które pochodzą z Twojego domu rodzinnego i których trzeba się pozbyć.

Istotą narcyzmu jest brak empatii. Źródła zaburzeń empatii nie zostały jednoznacznie określone, ale jest w nich też czynnik genetyczny. To pierwszy "czynnik ryzyka". Przy czym pewna rodzinna skłonność do zaburzeń empatii może mieć różne oblicza, jedne przynoszące także pozytywne skutki (autyzm), inne wyłącznie negatywne - narcyzm i psychopatia. Kiedy spojrzysz na swoją rodzinę pochodzenia jako na całość, prawdopodobnie dostrzeżesz w niej pewne powtarzające się problemy: Twoja matka - narcystyczna, Twój brat - egoista, dziadek - choleryk, wujek - ekscentryczny dziwak, który bez przerwy obraża ludzi, dziecko kuzyna - z autyzmem. Są rodziny, w których to się powtarza, w tej czy innej formie.

Drugi czynnik to wpływ środowiska, w którym się wychowujemy: wczesne doświadczenia z dzieciństwa, wzorzec komunikacji i powtarzający się schemat wychowania: tłamszący uczucia dzieci, wyznaczający im warunki, pod jakimi zostaną zaakceptowane. Wzorce bycia z innymi ludźmi - uznawany za normę brak wzajemnego szacunku członków rodziny i brak indywidualnych granic. Czy też od wczesnego dzieciństwa odrzucenie, samotność, poczucie braku wpływu na swój los. Tak reagują dzieci, które systematycznie pozostawia się same ze swoimi problemami.

Tego pierwszego czynnika ryzyka - o ile trafił się właśnie Tobie - nie możesz zmienić. Ale możesz zmienić ten drugi. I to jest trzeci czynnik decydujący o tym, czy "odziedziczysz" narcyzm po swoich rodzicach - Twoja własna aktywność w tej sprawie (lub jej brak). Możesz to zmienić, kiedy wchodzisz w poważny związek, a szczególnie wtedy, kiedy sama zostajesz matką. Pierwszy krok, to uświadomić sobie, jakie nastawienie do życia i ludzi wyniosłaś ze swego narcystycznego dziedzictwa. Pomaga w tym (dobra, czyli nie zaczynająca od "konieczności przebaczenia") psychoterapia. Ale i bez niej możesz sobie pomóc.

Wiele córek narcystycznych matek wchodzi w związki miłosne z partnerami równie narcystycznymi jak ich matki. Jest kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Pierwszy powód jest bardzo prosty: są przyzwyczajone do takiego bycia z drugiem człowiekiem. Innego modelu nie znają. To model bycia w związku, w którym ich potrzeby nie istnieją. Jest tylko on, pan i władca, wokół którego muszą chodzić na paluszkach, dopieszczając jego wrażliwe ego. O nic nie proszą, niczego się nie domagają, starają się tylko nie oberwać. Dostosowują się do niego i jego wymagań. Rezygnują ze swoich pasji, poglądów, celów życiowych, odchudzają się albo farbują na blond, byle tylko spełnić jego oczekiwania. Zgadzają się, by on kupował sobie co zechce, choć im brakuje na podstawowe potrzeby. Zgadzają się, by je kontrolował, podczas gdy on robi co chce. Zgadzają się na rzeczy, które nie sprawiają im przyjemności w łóżku. Umniejszają siebie, żeby tylko on mógł czuć się lepiej. Powtarzają wszystko to, co znają ze swojego domu rodzinnego, bo nie widzą, że to opresyjne, obraźliwe, nienormalne. Nie widzą siebie jako odrębnej osoby. Bycie niewolnicą i podnóżkiem uważają za naturalną część związku.  Nawet jeśli są bardzo nieszczęśliwe, wolą znaną opresję od ryzykownej zmiany. Często pierwsze otrzeźwienie w takim układzie przychodzi kiedy rodzą się dzieci i mają dwa wyjścia: albo stać się przyzwalającym rodzicem i pozwalać na krzywdzenie swoich dzieci albo się przeciwstawić. Większości córek narcystycznych matek, które weszły w związek z psychopatą łatwiej jest stanąć w obronie dzieci niż własnej.

Osobiście nie miałam wielu takich doświadczeń - jedynie związki z wczesnej młodości, kiedy partnerzy traktowali mnie bardzo źle, a ja myślałam, że to moja wina. Moje pierwsze małżeństwo się rozpadło, ale mój pierwszy mąż nie był psychopatą - raczej dzieckiem, równie jak ja zagubionym. Nasze małżeństwo polegało na spieraniu się o to, kto kogo będzie trzymał na kolanach ;). Oboje bardziej pragnęliśmy kochającego rodzica niż partnera. Moje drugie małżeństwo, trwające do dziś, jest bardzo udane. A to dzięki ogromowi miłości i cierpliwości mojego męża,  który pochodzi z kochającej rodziny. Tak długo trwał przy mnie w oddaniu i wierności (nie tylko małżeńskiej, ale też wierności wspólnym wartościom), tak wiele okazywał mi miłości, entuzjazmu, wiary w moje możliwości, że w końcu mu uwierzyłam. Spotkałam kogoś, kto mi uświadomił, że mam udział w swoim życiu i to nie jest tylko kwestia szczęścia, co mnie spotyka, ale mojego wyboru. Jeśli masz tendencję od wchodzenia w związki z osobami podobnymi do swojej matki, zastanów się, dlaczego akurat tego mężczyznę wybrałaś spośród innych? Co Cię pociąga? I czy to daje Ci prawdziwe szczęście?

Powód drugi, dla którego córki narcystycznych matek wiążą się z równie zaburzonymi partnerami, to fakt, że bardzo łatwo je oszukać, okazując nawet powierzchowne zainteresowanie. Są ogromnie spragnione miłości, mają niskie poczucie własnej wartości. Nie mają doświadczenia w trzeźwej ocenie intencji innych ludzi: biorą deklaracje za fakty. Sprytny manipulant, by je omotać, zaczyna od "bombardowania miłością". Zachwyca się nimi, wynosi pod niebiosa, zasypuje prezentami i komplementami, uwielbia bezkrytycznie. Doznają tego pierwszy raz w życiu, są zachwycone. Przy tym przyzwyczajone nie kwestionować tej fasady - coś co dobrze wygląda, musi być wartościowe według zasad narcystycznej rodziny. Zasad, które przyjęły za swoje. Najczęściej ich narcystyczny, rzekomo zabójczo zakochany partner, podejrzanie szybko dąży do sformalizowania związku/powołania na świat dzieci, jakby bał się, że wkrótce prawda o nim się wyda. Przekonuje partnerkę, że trafiła im się miłość idealna, że stanowią jedność. W praktyce jednak, krok po kroku, takie podejście zaczyna przeistaczać się w niezdrową kontrolę nad nią i zacieranie granic. Skoro są jednością, on uważa, że ma prawo do jej tajemnic, wyznaczania z kim się ma spotykać, jak ubierać, z kim rozmawiać, kontroluje jej torebki i grzebie w komputerze. Często jest patologicznie zazdrosny, a przy tym sam zdradza ją na lewo i prawo. Kiedy ona mówi, że to boli, on uważa, że to jej "przewrażliwienie" jest problemem, a nie jego niewierność. Kiedy mija faza zdobywania, partner taki błyskawicznie zmienia front, traktując ją pogardliwie, z wyższością, w sposób kontrolujący. Narcyz bowiem nie ceni tego, co udało mu się zdobyć - goni tylko za nieosiągalnym. A one nie wyciągają wniosków ze sprzeczności w jego postępowaniu i deklaracjach o rzekomej miłości do nich. Uważają że sam fakt, że ktoś im zrobił tę łaskę i związał się z kimś tak beznadziejnym jak one (tak im wmówiła matka) jest wystarczający, by przymknąć oko na to, jak okropnie traktuje je partner, który je rzekomo kocha. Jednocześnie same nie potrafią się oddzielić od partnera - każdy przejaw posiadania przez niego własnego życia odbierają jako zagrożenie dla siebie. Chcą go kontrolować, bo nie wierzą, że ktoś może być z nimi z własnego wyboru, a nie z przymusu.

Powód trzeci, dla którego córki narcystycznych matek często wiążą się z narcystycznymi partnerami, to lęk przed bliskością. Panicznie boją się kogoś szczerze pokochać, bo obawiają się porzucenia. Wierzą w to, w co kazała im wierzyć narcystyczna matka: że są niegodne miłości i każdy, kto je naprawdę pozna, musi natychmiast je odrzucić. Prawda o nich musi być brzydka. Więc wolą ją ukrywać. Boją się, że szczerość i okazanie uczucia będą, jak w związku z matką, słabością. Którą druga strona natychmiast wykorzysta, by w nie uderzyć, tak jak ona to robiła. Nie ufają nikomu. Grają na przewagę w związku. Dają się uwielbiać, ale same nie angażują się uczuciowo - tak jest bezpieczniej. Bliskość wydaje się im zagrażająca także z innego powodu. Boją się utraty tożsamości, którą powoli formują po latach symbiotycznego, pozbawionego zdrowych granic związku z matką. Boją się, że ich granice będą przekraczane. Więc mniej lub bardziej świadomie, ale wybierają osobę, z która nikłe są szanse stworzenia naprawdę bliskiego związku. Wybierają wyłącznie piękną fasadę. Odrzucają zaś wszystkich tych ludzi,  którzy są realnie nimi zainteresowani i chcą być z nimi naprawdę blisko.

Sama robiłam to wszystko przez wiele lat. W swoich młodzieńczych związkach przejawiałam też inne zachowania wyniesione z domu. Rządził mną lęk i zranienie z lat dzieciństwa. Dystansowałam się od drugiej osoby. Instrumentalnie używałam swoich "łask", by osiągnąć w związku to, co chcę. Kazałam się drugiej stronie domyślać, co mi nie odpowiada - nie umiałam tak pro prostu powiedzieć co czuję, ani poprosić o nic - w moim domu rodzinnym nigdy się tak nie robiło. W obliczu kłopotów często uciekałam się do emocjonalnego szantażu. Nie znałam innego sposobu załatwiania swoich spraw. Przez lata byłam też bardzo gniewną osobą. Z byle powodu wpadałam w złość. To był nigdy nie wyrażony gniew na rodziców, który dręczył mnie i moich partnerów.

Pierwszemu mężowi nie dawałam ani chwili oddechu i przestrzeni dla siebie - musiałam wszystko kontrolować. Długo chowałam urazę. I zamiast wybaczyć i zapomnieć albo odejść, dręczyłam swoich partnerów przy pomocy wypominania swojej krzywdy i ciągłych drobnych złośliwości. Zupełnie tak, jak moja matka traktowała mojego ojca. Zamiast komunikować swoje potrzeby i oczekiwania, miałam pretensje, robiłam wyrzuty, poniżałam drugą stronę, bo uważałam, że jak jestem nieszczęśliwa, to musi być czyjaś wina. Piszę o tym szczerze, jak było. I piszę po to, byś uświadomiła sobie, że zmiana tych nawyków leży w Twoich rękach. To nie jest zaburzenie osobowości, które jest raz na zawsze, ale brak umiejętności i złe nawyki, których nabyłaś wychowując się w narcystycznej rodzinie. Niektórych pozbyłam się, uświadamiając sobie, krok po kroku, ich toksyczność i nieadekwatność, zwracając uwagę na to, jakie skutki przynosiły. Nie brakowało mi empatii tak jak matce, więc wyciągałam wnioski z tego, co spotykało innych ludzi z mojej strony, Ale nawet w drugim małżeństwie, w pierwszych latach moje narcystyczne dziedzictwo dało o sobie znać. Spotkałam pierwszy raz kogoś, kto mnie szczerze pokochał i chciałam z tej miłości korzystać, tak jak narcyzi - jednostronnie. Długo zachowywałam się jak dziecko, które chce tylko brać. Nie miałam matczynej miłości w dzieciństwie, chciałam być kochana. Ale na moich warunkach i bez wzajemności, bo tej się obawiałam. Bałam się bliskości. Bałam się porzucenia. Jak wielu narcyzów, oczekiwałam, że partner zaspokoi wszystkie moje potrzeby. Mąż mi trochę ojcował i dawał mi bezwarunkową miłość, ale był na tyle mądry, by oprzeć się moim próbom zamiany naszego związku w układ córeczka-tatuś. W końcu zaczęłam dorastać. Odwzajemniłam miłość. Zaufałam. Nauczyłam się dawać bez obawy. Uwierzyłam, że mój los leży w moich rękach. Odrzuciłam swój fałszywy obraz i wszelkie udawanie kogoś lepszego niż jestem. Uwierzyłam, że choć nie jestem idealna, zasługuję na miłość. Nie utknęłam, jak moja matka, w pułapce utrwalania swojego fałszywie pozytywnego obrazu za wszelką cenę.

Dziś jestem w szczęśliwym związku, gdzie jest wzajemny szacunek, jest wspólnota i lojalność, ale też każde z nas ma przestrzeń dla siebie i swoje granice. Nie było to łatwe (chodziłam na psychoterapię, ale to wszystkiego nie załatwia), ale jest możliwe. Pisze do mnie wielu ludzi - córek i synów narcystycznych matek, którzy są bardzo nieszczęśliwi w związkach. Wiem, że nie każdy ma tyle szczęścia co ja, by spotkać tak wartościową i normalną osobę. Kogoś, kto nie zrazi się trudnościami i w tym przestraszonym, nieufnym zwierzątku, zobaczy jego prawdziwą wartość. To zawdzięczam szczęściu. Ale praca nad swoim zachowaniem i skorzystaniem z tej szansy to już moja rzecz - to właśnie Ci chce powiedzieć. Nawet jeśli nie znasz jeszcze tego jedynego czy tej jedynej, możesz już dziś zacząć zmieniać siebie po to, byś mogła wejść w normalny związek, byś była gotowa na przyjęcie i odwzajemnienie miłości. Nie dostałaś tego, czego potrzebowałaś jako dziecko, ale oddawszy sprawiedliwość temu, co Cię spotkało, możesz iść dalej, ku dobremu życiu.

Wiem, boisz się zaryzykować - jeśli pokochasz i otworzysz się, ryzykujesz, że ktoś Cię zrani. Ale bez odczuwania lęku i straty nie ma też uczucia radości i prawdziwej bliskości z drugim człowiekiem. Jak napisałam już kiedyś, przez całe lata byłam jak zamrożona. Uczuciowo martwa za życia, odrętwiała. Kiedy się w końcu z tego wydobyłam, zaczęłam normalnie czuć, dawać i brać, poczułam się wreszcie żywa, poczułam radość, ufność, spokój. Nadal mam swoje kłopoty, jak każdy - jedno dziecko nigdy nie będzie zdrowe, kredyt trzeba spłacać, a czasu zawsze brakuje. Ale czuję się bardziej żywa niż kiedykolwiek przedtem.


wtorek, 3 maja 2016

Narcystyczne zasady

Niedawno znalazłam na Pinterest (link do przypadkowej osoby, wiele osób ma tego pina na swoich tablicach) taką listę - zasady, według których narcyzi (lub socjopaci) każą żyć swoim ofiarom. Niestety, nie udało mi się jednoznacznie ustalić jej autora. Jeśli wiesz coś na ten temat, daj mi proszę znać. Jednak lista jest tak trafna, tak dobrze pokazuje asymetrię w kontaktach narcyzy z innymi, że pozwalam ją sobie tutaj przytoczyć dosłownie (przekład z angielskiego jest mój własny):
  1. Mogę mówić co mi się podoba. Tobie wolno mówić tylko to, co mnie nie urazi (podpowiedź: komplementy i pochwały).
  2. Mogę robić co mi się podoba. Tobie nie wolno robić nic, póki nie upewnisz się, że mi się to spodoba.
  3. Musisz regularnie do mnie dzwonić, żeby się dowiedzieć jak się miewam i poświęcić mi uwagę, ja do ciebie nie dzwonię nigdy, chyba, że czegoś chcę od ciebie.
  4. Musisz mnie szanować. Ja ciebie nie muszę szanować. I nie szanuję.
  5. Wolno mi kłamać na twój temat. Tobie nie wolno powiedzieć prawdy o mnie.
  6. Wolno mi kłamać o tobie, byś wyglądała źle. Tu musisz kłamać o mnie, bym wyglądała dobrze.
  7. Tylko mi wolno się gniewać. Tobie nigdy nie wolno czuć gniewu.
  8. Tylko mi wolno czuć się zranioną. Tobie nigdy nie wolno czuć się zranioną.
  9. Tylko mi wolno czuć się obrażoną. Tobie nigdy nie wolno czuć się obrażoną.
  10. Mogę Cię fałszywie oskarżać o rzeczy, których nigdy nie zrobiłaś. Tobie nie wolno bronić siebie, bo wtedy wydadzą się moje kłamstwa.
  11. Tobie nie wolno ujawniać kim jestem i mówić prawdy o tym, co ci zrobiłam. Musisz mnie kryć i utrzymywać w tajemnicy to, co robię i mówię.
  12. Tobie nigdy nie wolno uskarżać się na zły los. To moje prawo.
  13. Nigdy nie wolno ci się mi przeciwstawiać. Tylko mi wolno przeciwstawiać się dowolnej osobie.
  14. Mogę robić miny, marszczyć na ciebie brwi, przewracać oczami, szyderczo się uśmiechać i patrzeć na ciebie z pogardą, ale lepiej nie próbuj spoglądać na mnie ze zdziwieniem ani nawet nieodpowiednio uśmiechać się do mnie.
  15. Mogę przestać się do ciebie odzywać, ale tobie nie wolno nie odzywać się do mnie.
  16. Mogę się ciebie wyrzec, ale tobie nie wolno odejść ode mnie.
  17. Kiedy zdecyduję, że już cię nie odrzucam, masz obowiązek przyjąć mnie z powrotem i znowu ze mną rozmawiać, nie mówiąc o niczym, co spowodowało rozłam między nami. Nie masz żadnego wyboru w tej sprawie. Tylko ja mam wybór.
  18. Wolno mi rozładować emocje na twój temat mówiąc o tym innym, ale ty masz cierpieć w milczeniu.
  19. Mogę powiedzieć wszystkim o tym, co mi "zrobiłaś", ale tobie nie wolno powiedzieć nikomu, co ja tobie zrobiłam.
  20. Nie wolno ci mieć żadnej opinii, która różni się od mojej.
  21. Musisz się zgadzać ze wszystkim co mówię, ale mi wolno krytykować i dewaluować to, co ty mówisz.
  22. Nie mam poczucia humoru, jeśli chodzi o mnie. Musisz brać mnie bardzo poważnie, ale mi wolno kpić i wyśmiewać się z ciebie.
  23. Jeśli nie wiesz, dlaczego jestem wściekła, lepiej się domyśl, bo ja nie zamierzam ci tego powiedzieć.
  24. Jeśli ktoś mnie zdenerwuje, lepiej stań po mojej stronie, przeciwstaw się mu i broń mnie. Jeśli ciebie ktoś zdenerwuje, brawo dla niego. Zasłużyłaś na to.
  25. Ja wiem wszystko, ty nie wiesz nic.
  26. Jesteś słaba i podlegasz mi. Jestem wyższą istotą od ciebie, zawsze uznawaj ten fakt i pamiętaj, gdzie twoje miejsce.
  27. Nie masz wolności, by choćby myśleć niezależnie. Ja mam całą wolność.
  28. Twoim zadaniem jest dbać o moje potrzeby i uczucia. Nie wolno ci mieć potrzeb i uczuć. Jeśli je masz, sama dbaj o ich zaspokojenie i nie spodziewaj się niczego ode mnie.
  29. Nie masz żadnych praw. Ja mam wszystkie prawa.
  30. Istniejesz, by pracować na moją rzecz. Ja nie robię nic dla ciebie. Istniejesz tylko dla mojej wygody. Jeśli staniesz się już nieprzydatna albo będziesz mi sprawiać kłopoty, wykopię cię za drzwi. Aż do momentu, w którym znowu będę potrzebowała twoich usług.
  31. Przepraszaj mnie za najdrobniejsze rzeczy, które niechybnie wypowiedziałaś pod moim adresem i które tak bardzo mnie rozgniewały. Ty nie będziesz przeproszona nigdy (bo w sumie nie ma za co).
  32. Taka jestem zmęczona, że nie mogę wstawić Tobie wody na herbatę. Ty po 12 godz pracy (czym Ty możesz być zmęczona, to ja haruję całe życie jak wół) masz spełniać każde moje żądanie. Jako Twoja matka domagam się 100% posłuszeństwa.

Czy coś byś dodała do tej listy? Dwa powyższe punkty dodane przez Czytelniczki. Czekam na Twoją opinię.