poniedziałek, 14 marca 2016

Narcystyczna babcia, część 5.

Byłam zdruzgotana po tej rozmowie. W żałobie. Ale też przygnieciona poczuciem winy, co się z nimi stanie, kiedy będą starzy, niedołężni. Zwróć uwagę, że wtedy wciąż, wskutek wychowania w narcystycznej rodzinie, przedkładałam ich potrzeby ponad potrzeby mojego dziecka, nie wspominając o swoich własnych. Wtedy jeszcze brałam na siebie całą odpowiedzialność za ich życie. Im wolno było wszystko, mieli prawo do wszystkiego, a ja miałam tylko zobowiązania wobec nich. Żadnych praw. Martwiłam się, co powiem dzieciom, jak zareagują. Było mi bardzo żal synka, nie wyobrażałam sobie Świąt bez dziadków. Po kilku dniach jeszcze raz (o naiwności!) otworzyłam przed nimi serce i zaproponowałam mediacje rodzinne. Sądziłam, że może sprawy między nami za daleko zaszły i ktoś z zewnątrz będzie mógł nam pomóc, już tylko w zakresie ich kontaktów z dziećmi (dla siebie nie miałam już nadziei). Z mediacji nic nie wyszło, jak już napisałam tutaj. W jej takcie matka była milutka, deklarowała chęć współpracy, a potem pisemnie zerwała je twierdząc, że nie są konstruktywne, i że wystarczy jak im napiszemy, jak mają się obchodzić wnukiem. Jakbyśmy nie robili tego bezskutecznie od wielu lat. Nie podobała jej się mediacja, bo tam usłyszała, że musi się ze mną porozumiewać jak równy z równym. A to się nie mogło narcyzie spodobać. Oczywiście, ani słowem mnie ani synka nie przeprosiła za te wszystkie kłamstwa, wyzwiska i okrutne traktowanie. Wszystko więc zmierzało w stronę Zero Kontaktu.

Znowu los nam przeszkodził. Parę dni po zerwaniu mediacji matka napisała do mnie, że ojciec jest ciężko chory. Pisała w tajemnicy przed ojcem i nie wiedziałam, czy nie kłamie, żeby mnie złamać, aczkolwiek sama zauważyłam, że ojciec źle wygląda. Wkrótce okazało się, że jest śmiertelnie chory i zostało mu tylko kilka miesięcy życia. Rozważyłam sytuację. Jedyne dobre rzeczy, których doznałam w rodzinie pochodzenia, były od ojca. Zdradził mnie i zostawił ma pastwę matki psychopatki, ale nadal go kochałam. Wiedziałam, że ona nie nadaje się, by się kimś wytrwale opiekować, kimś, kto stanie się słaby i zależny. Bałam się o niego. Nawiązałam więc z nimi z powrotem kontakt, zapowiadając matce, że do sprawy dzieci wrócimy, odkładam ją tylko na czas choroby ojca. Aczkolwiek ona całkowicie straciła zainteresowanie synkiem, do wizyt dzieci dochodziło rzadko, na krótko, wyłącznie z mojej inicjatywy. Odwiedzaliśmy mojego ojca - by dzieci mogły pożegnać się z dziadkiem i spędzić z nim trochę czasu, zanim odejdzie na zawsze. Sama zaangażowałam się w opiekę nad ojcem do ostatnich chwil życia. Stosunki z matką były chłodne, ale poprawne, a nawet zaczęłam jej trochę współczuć.

Ojciec umarł i naprawdę żal mi było matki. W przeciwieństwie do niej, posiadam empatię, czego zresztą wcale nie żałuję, tyle, że teraz staram się by współczucie nie przesłaniało mi oceny całej osoby. Nie chciałam pozbawiać dzieci babci tuż po tym, jak straciły dziadka, starałam się więc podtrzymywać z nią kontakty, zapraszając ją do siebie i czuwając nad jej kontaktem z nimi. Niestety szybko wszystko wróciło do normy - matka była roszczeniowa, uważała, że mam się nią zająć jak dzieckiem, rzucić wszystko i zaspokajać jej wszelkie potrzeby. Próbowała rządzić w moim domu, ingerować, o której dzieci mają iść spać, podważać mój autorytet, robiła awantury o to, że dzieci normalnie się bawią i śmieją, nawet miała pretensje, że przytulam moje własne dzieci w moim własnym domu! Nie mogła znieść, że cała moja uwaga nie jest skierowana na nią. Skoro ona cierpiała, wszyscy musieliśmy cierpieć, nie przyjmowała do wiadomości, że dzieci przecież nie przeżywają żałoby tak jak dorośli - w jednej chwili płaczą, potem zajmują się zabawą. Odrzucała to, że samo przetrawienie faktu, że ktoś umarł na zawsze zajmuje im sporo więcej czasu niż dorosłemu. Zachowywała się, jakby nic złego nie wydarzyło się z jej strony. Ile razy próbowałam wrócić do rozmowy na temat zasad kontaktów z dziećmi, ona zasłaniała się swoją rozpaczą. Nigdy nie przeprosiła synka ani mnie za to, co zrobiła, nigdy nie przyznała, ze skrzywdziła go, domagała się powrotu do stylu, jaki był przedtem (wizyt dziecka u niej bez mojej obecności). Jednocześnie zaczęła sterować w stronę tego, by to mój synek (niepełnosprawne dziecko) stał się teraz jej opiekunem. Robiła to, codziennie powtarzając mu, że ona taka biedna, samotna wdowa i tylko on (!) teraz jej został itd. Do mnie była napastliwa i agresywna, czego nie dało się wytłumaczyć żałobą. Skoro była wdową, to uważała, że wolno jej wszystko i żadne zasady jej nie obowiązują. Czerwony alarm zapalił mi się, jak pewnego dnia pies mojej matki nasiusiał na podłogę u nas. I kiedy synek zaczął podekscytowany wołać, że pies nasiusiał i szukać ścierki, by sprzątać, to moja matka... ofuknęła go, ze to wszystko przez niego. Choć to ona siedziała czytając kolorowe gazety i ignorując, ze pies prosi o wyjście. Potem synek zaczął ją przepraszać, ze jej pies nasiusiał, a ona obnosiła obrażona minę. Robiła mu dokładnie to samo co mi - obwiniała go o skutki swoich zaniedbań!

W końcu doprowadziłam do poważnej rozmowy. Powiedziałam jej, ze nie ma szans, by dzieci odwiedzały ją bez nas, dopóki nie ustalimy zasad, których będzie przestrzegać. Musi odzyskać nasze zaufanie. Wciekła się. Cóż to była za awantura - matka wpadła w furię, zaczęła wrzeszczeć, w obecności dzieci, które przybiegły na jej krzyki, zaczęła nam wygrażać, że będzie na jej zasadach albo wcale, że pozwie nas do sądu o kontakty z wnukiem, po czym wyszła trzaskając drzwiami.

Minął jakiś czas bez kontaktów. Nie zamierzałam się do niej odzywać pierwsza. Napisała maila (znowu, zachowując się jakby nic nie zrobiła), w którym zażądała spotkania z wnukiem poza domem, grożąc nam pozwem i oskarżając mnie, jakobym robiła jej awantury. Cóż, znowu postanowiłam dać jej szansę (która to już? piąta, siódma?), tym razem ostatnią. Zgodziliśmy się na spotkanie z dzieckiem, ale u nas w domu, w naszej obecności.

Przyszła solidnie spóźniona (tak jej się do wnuków spieszyło), zachowywała się strasznie. Weszła nie mówiąc nam nawet "dzień dobry", odwracała się do nas tyłem, jak coś do niej mówiliśmy, traktowała nas tak w obecności dzieci. Nie zajęła się nawet piętnaście minut zabawą z dzieckiem, tylko próbowała je wyprowadzić z domu wbrew naszej woli (gdyby to było dzisiaj, wezwałabym policję zgłaszając próbę porwania). Jak stanowczo się temu przeciwstawiliśmy, zaczęła awanturę (w obecności dziecka), wrzeszcząc, że mamy zasr... obowiązek udostępniać jej wnuki, bo jak nie to nas pozwie, próbowała przesłuchiwać dzieci wypytując je, kto ma rację. Nagrałam to wszystko na dyktafon, wtedy już za radą prawnika gromadziłam od jakiegoś czasu dowody jej zachowania. W końcu powiedziałam, że musi natychmiast wyjść, dzieci były zdenerwowane. Poszła, uspokoiłam dzieci i zgodnie z mężem uznaliśmy, że jej noga więcej w naszym domu nie postanie. Aż tyle przemocy, okrucieństwa i upokorzeń trzeba mi było, abym zrozumiała, że Zero kontaktu to jedyne wyjście.

Po niedługim czasie dostałam od matki maila, że żegna się ze mną, nie jestem już jej córką, bo taka jestem niedobra dla niej, itd, mam czego chciałam. Więcej pisałam o tym tutaj. W liście słowem nie wspomniała o dzieciach. Ucieszyłam się z takiego obrotu sprawy. Zrobiła to sama: zerwała ze mną kontakty. Tym razem decyzja po mojej stronie była ostateczna i potem przez jakiś czas był spokój. Ona jednak tylko czekała aż ją przeproszę. Byliśmy już wtedy po wizycie u prawnika, który zapewnił nas, że w sądzie ona nie ma szans. Polskie prawo przewiduje możliwość kontaktów dziadków z wnukami nawet wbrew woli rodziców. Ale pod kilkoma warunkami: jeśli pełnili osobistą opiekę nad dziećmi, kontakty służą dobru dziecka i zachowują właściwą postawę. Żadnego z tych warunków ona nie spełniała i mieliśmy na to dowody. Częściej też sądy stosują te przepisy, gdy np. żona po rozwodzie zabrania kontaktów dzieci z rodzicami byłego męża. Kiedy zaś małżeństwo wspólnie podjęło decyzję, a zabraniasz kontaktów z własnymi rodzicami i podpierasz to dowodami, raczej nie ma opcji, by uzyskali widzenia bez Twojej zgody. Powiedziałam o całej sytuacji wychowawcom, nauczycielom i terapeutom. Bardzo nas poparli, okazali dużo zrozumienia, a wielu wprost zadeklarowało, że będą w razie potrzeby zeznawać przed sądem. Znają nas i nasze dzieci od lat, wiedzą jak wiele starań wkładamy w ich zdrowie i szczęście. Pisałam już o tym tutaj. Niestety, matka się nie odczepiła, o czym więcej w następnym wpisie.

C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z uwagi na tematykę bloga i konieczność chronienia jego Czytelniczek i Czytelników przed emocjonalnymi nadużyciami, wszystkie komentarze będą moderowane.