Muszę zacząć od wyznania, że przez wiele lat nie chciałam mieć dzieci. Nie dlatego, że nie chciałam dzieci w ogóle, ile dlatego, że panicznie się bałam, że będę dla nich taką samą matką, jak moja. Toksyczną, okrutną, niszczącą. Za nic nie chciałam tego zrobić swoim dzieciom. Poza tym, mimo dość młodego wieku, czułam się zmęczona i wypalona. Nigdy nie miałam własnego dzieciństwa, cudownego okresu, kiedy jest się otoczonym bezwarunkową miłością. Byłam uboga w cierpliwość, otwartość, ufność. A tego wszystkiego potrzeba dzieciom. Przytłaczała mnie perspektywa odpowiedzialności za dziecko, bo miałam już jedno roszczeniowe, wymagające dziecko do obsłużenia - moją narcystyczną matkę. Nie czułam się gotowa znowu dać z siebie tyle, nie miałam zasobów.
Z latami jednak, kiedy nabrałam pewności w małżeństwie, odważyłam się. Urodziło się moje pierwsze dziecko. To był szok. Byłam szczęśliwa i pokochałam dziecko od pierwszego wejrzenia - ale dalej wcale nie było łatwo. Bo niczego nie umiałam. Nie wiedziałam, jak je przytulać, pocieszać, bo wobec mnie nikt tego w dzieciństwie nie robił. Owszem, przytulali mnie mężczyźni, ale nie mama. Nie wiedziałam, jak rozpoznać, czego trzeba mojemu dziecku, jak adekwatnie reagować na jego płacz. Osławiony instynkt macierzyński jakoś niezupełnie się u mnie włączył. Osobiście myślę, że on istnieje, ale musi być też poparty odpowiednią dawką doświadczenia. Każda zdrowa osoba pochodząca z normalnej rodziny ma w sobie coś, co Simon Baron-Cohen nazywa "wewnętrznym garncem złota" - podstawowe zaufanie do świata i wiarę we własne siły, optymizm i uczucie bycia wartościowym. Ciepły głos mamy mówiący cicho, że dasz sobie radę. Mojej wewnętrznej mamy po prostu we mnie nie było. Nie wychowałam się także wśród innych kobiet, na których mogłabym się wzorować. Miałam pewne doświadczenia, z których czerpałam - była w moim życiu kochająca ciocia (niestety zmarła młodo), babcia od strony ojca czy matki moich przyjaciół, które mi okazywały życzliwość i zainteresowanie, ale żadnej z nich nie widziałam w kontakcie z malutkim dzieckiem.
Bycie matką niemowlęcia to dość jednostronna relacja. To nie jest łatwe dla córki narcystycznej matki, bo do pewnego stopnia przypomina związek z osobą narcystyczną. Dzieci bowiem - i jest to naturalna kolej rzeczy na tym etapie życia - głównie biorą, a niewiele dają. Przynajmniej w pierwszym okresie życia, kiedy Twoja rola będzie polegała na karmieniu, przewijaniu, tuleniu, tuleniu i zaspokajaniu innych potrzeb. Będziesz musiała zdgadnąć, co jest akurat potrzebne, co bywa frustrujące. Frustracja ta i żywa reakcja dziecka, kiedy nie uda Ci się mu pomóc, bardzo przypomina to, co przeżywałaś w kontakcie z własną matką. Trzeba przezwyciężyć te skojarzenia. Taki czas, kiedy tylko dajesz jest przejściowy - dziecko to nie Twoja matka, rozwija się i odwzajemni Twoją miłość. A Ty robisz to z własnego wyboru. Niemniej jednak czuję się w obowiązku wspomnieć o tym uczuciu, bo niestety w naszym kraju macierzyństwo przedstawia się jako jedno pasmo szczęścia i od niewielu koleżanek usłyszysz szczere wypowiedzi na temat ich własnych frustracji czy kłopotów. Mnie się dodatkowo trafiło dziecko, z powodu choroby, bardzo słabo odpowiadające na moje starania. To był bardzo trudny dla mnie czas.
Dzieci są bardzo słodkie i urokliwe, ale bywają też męczące i drenują z energii, cierpliwości, wzbudzają silne emocje. Córka narcystycznej matki ma duży deficyt z własnego dzieciństwa, w momencie przemęczenia możesz czasami widzieć swoje dziecko jako nienasyconego pasożyta, drenującego z Ciebie wszystkie siły. Taka interpretacja to skutek Twojego dzieciństwa i jeśli zaczynasz czuć coś takiego, to jest poważny sygnał ostrzegawczy, że nadużywasz swoich sił i potrzebujesz wsparcia. Wsparcia w mężu, niani, dalszej rodzinie. Znajduj czas dla siebie, na odpoczynek i regenerację. Pamiętaj, że masz mniej zasobów niż kobieta pochodząca ze zdrowej rodziny. Sama starałam się wzorować na swoich rówieśniczkach, kobietach, które poznałam na macierzyńskim forum. Zrobiły dla mnie więcej niż wszystkie kobiety z mojej rodziny pochodzenia razem wzięte. Dały mi ogromne wsparcie. Słuchałam co mówią, patrzyłam jak wychowują dzieci. Kiedy miałam wątpliwości, starałam się słuchać mojego głosu wewnętrznego. Nie było to łatwe, bo przez lata ten głos był brutalnie uciszany. Ale w końcu go dosłyszałam. Starałam się postawić na miejscu swoich dzieci - czego bym pragnęła od mamy w takiej chwili? Nawet jeśli wydawało mi się to śmieszne, sztuczne, nieadekwatne, słuchałam tego głosu i szybko zaczęło mi to wszystko przychodzić naturalnie. Zawsze też staram zadawać sobie pytanie, czy jeśli czegoś chcę od dziecka, to chcę tego dla niego czy dla siebie? Na przykład, jeśli chcę, by chodziło na lekcje fortepianu to dlatego, że kocha muzykę, czy dlatego, że ja chcę się pochwalić jego umiejętnościami? Za nic nie chcę powtarzać błędów mojej matki, oczekując od dziecka, że będzie pracowało na mój dobry wizerunek.
Z pewnością, kiedy zostaniesz matką Twoja matka narcyza zrobi wszystko, by skorzystać z tej okazji dla siebie. W najlepszym wypadku będzie ignorowała Twoja dziecko, tak jak ignorowała Ciebie. W gorszym wykorzysta dziecko, by znowu Cię dopaść. Moja matka, w chwili, kiedy radziłam już sobie całkiem nieźle, potrafiła wpaść z wizytą (a raczej wizytacją) i wszystko rozwalić. Z upodobaniem podkopywała moją wiarę we własne siły, próbowała wprowadzać swoje rządy. Jak tylko się pojawiała, wszystko zaczynało iść gorzej. Krytykowała, wprowadzała nerwową atmosferę. Oczywiście uważała, że jestem za miękka, niepotrzebnie noszę dzieci na rękach, itd. itp. W przypadku mojego chorego dziecka nie przyjmowała do wiadomości diagnozy. Uważała, że to moja wina, że moje dziecko jest nie takie jak trzeba. Nie pozwól matce, by użyła Twoich dzieci jako narzędzi przeciwko Tobie. Więcej tutaj o narcystycznej babci.
Kiedy urodziły się moje dzieci, w pełni dotarło do mnie, jak bardzo zostałam przez swoją matkę ograbiona, jak byłam przez nią zaniedbana. Przypomniało mi się wiele chwil z własnego dzieciństwa, chwil, które wolałabym zapomnieć. To wszystko było bardzo smutne. Przytulałam swoje dzieci i kiedy zasypiały, ufne i spokojne, płakałam nad tą samotną małą dziewczynką, którą kiedyś byłam. Pojawiła się też i zazdrość - o to, że moje dzieci mają wszystko to, czego ja nie miałam - bezpieczny, ciepły dom. Smutek, że nie doceniają tego i wysiłku, który w to wkładam. Dla nich to było oczywiste, jak powietrze, którym oddychają i to dziś uważam za swój główny sukces jako matki. Ale tak czułam wtedy i uczciwie jest to sobie powiedzieć. Dopuść tę zazdrość to swojej świadomości, tylko tak zdołasz ją pokonać i odłożyć na bok, nie oczekując od dzieci jakiejś szczególnej wdzięczności. Paradoksalnie też, w tym okresie niektóre rzeczy wybaczyłam swojej matce - wiem, że była młoda, kiedy mnie urodziła i dosyć samotna w swym macierzyństwie (miała matkę narcyzę i pochłoniętego innymi sprawami męża). I chociaż wybaczyłam jej wiele z tych najwcześniejszych lat, nie mogę jednak wybaczyć, że wraz z nabieraniem doświadczenia, nie nabrała żadnej dojrzałości. Nie były to zatem wyłącznie błędy młodości, ale coś bardziej trwałego. Kiedy przypadł najgorszy (pod względem zachowania matki) okres w moim życiu - dorastanie - była tak samo okrutna, obojętna i krytyczna jak wtedy, gdy byłam malutkim dzieckiem. Taka sama jest dziś, kiedy jest już stara, choć mając te dwadzieścia parę lat więcej niż ja, powinna być ode mnie mądrzejsza.
Jest jeszcze jedna pułapka narcystycznego dziedzictwa, w którą możesz wpaść kiedy sama zostajesz matką. Będąc wychowana przez narcyzę, prawdopodobnie będziesz miała czy też masz tendencję do dążenia do perfekcji. Ja taka byłam i nadal mam takie skłonności, choć już w miarę udało mi się nad nimi zapanować. Gdzieś w głębi ducha, córka narcystycznej matki wie, że musi się bardzo postarać, by zasłużyć na miłość i uznanie. Pracuje więc za trzy i za dużo bierze sobie na głowę. Dodatkowo, trafiło mi się dziecko niepełnosprawne, początkowo w ciężkim stanie, co wymagało ode mnie rezygnacji z pracy na długi okres, poświęcenia swoich pasji i czasu wolnego, jeżdżenia po rozmaitych terapiach, itd. Stawałam na rzęsach, by zapewnić mu wszystko, czego potrzebowało, a przy tym dbać o inne dzieci. Perfekcjonizm wciąż zmuszał mnie, bym miała wszystko idealnie: zadbane dzieci, czysty dom, porządny obiad na stole, a przy tym bym miała sukcesy w pracy. Brałam na siebie zbyt wiele zobowiązań. Do pewnego stopnia nie mieliśmy wyboru. W tej chorobie, na którą cierpi mój synek, kluczowy jest moment interwencji. Było nam ciężko, bo jak pisałam nie mieliśmy żadnej pomocy ze strony rodziny. Ale jednak był to także mój wybór, że nie układałam tego w priorytety i nie odpuściłam wielu rzeczy poza dziećmi, które odpuściłabym dziś. Byłam przyzwyczajona z domu rodzinnego, że służę innym. Służyłam wiele lat moim rodzicom, a potem gładko przeszłam do służenia swoim dzieciom. To jednak musi mieć swoje granice. Nadszedł dla mnie taki moment, że poczułam, iż nie mam już na nic siły. Dotarło do mnie, że odkąd urodziłam dzieci, nie przeżyłam ani jednego dnia, który spędziłabym tak jak lubię - w zgodzie z moimi potrzebami. To było kilka lat temu. Nie przegap tej chwili, kiedy przestajesz dbać o siebie. Nawet w samolocie jest napisane, że w razie problemów, maskę tlenową masz założyć sobie, a potem dziecku. Zadbaj więc o siebie, swoje potrzeby, swój wypoczynek. I odpuść sobie wysokie wymagania. Dla mnie bycie wystarczająco dobra matką jest teraz zupełnie satysfakcjonujące, już nie muszę być idealna.
Zaopiekuj się sobą, nie gorzej niż swoimi dziećmi. Ich potrzeby w naturalny sposób przez długi czas będą stały ponad Twoimi, ale nie zapominaj także o swoich. Jedno, czego się nauczyłam w terapii to bycie dobrą matką dla siebie. Nikt i nigdy, w żadnym związku nie mógł być już dla mnie tym, kim byłaby moja matka, gdyby nie była narcyzą. Zrozumiałam w pewnym momencie, że nie mogę już tego szukać na zewnątrz. Muszę to znaleźć w sobie, wyobrażając sobie tę dobrą mamę, jak gdybym ja naprawdę miała. W praktyce wygląda mniej więcej tak, że staram się spojrzeć na siebie tak, jakby patrzyła na mnie kochająca mama. Prowadzę rodzaj wewnętrznego dialogu. Ta mama mówi mi, żebym się położyła zamiast prasować, bo jestem zmęczona. Ta mama mówi mi, żebym już przestała pielić ten ogródek, bo jestem głodna. Pytam mamy, czy ładnie mi w tej sukience albo mama zachęca mnie, bym poczytała książkę, kiedy mam na to ochotę. Ta mama chwali mnie, kiedy coś mi się uda, a jak się nie uda, pociesza mnie i chwali za starania. To brzmi może dziwnie, ale to naprawdę działa. Wkrótce napiszę więcej o zdrowieniu z narcystycznej opresji. Tak samo w sprawach dzieci - konsultuje się z nią, wyobrażając sobie, co powiedziałaby kochająca babcia (jedną taką miałam, więc mam z czego czerpać). Moja wyobrażona mama nieraz wstawia się za wnukami, kiedy narozrabiały, pozwala mi obejrzeć racje z różnych stron (to zwłaszcza ważne, kiedy dzieci wchodzą w wiek dojrzewania) i pozwala mi bardziej obiektywnie podchodzić do wielu rzeczy.
Jeśli ostatecznie nie zdecydujesz się na dzieci, to Twoje prawo. Tak wybrała np. Christina Crawford, córka narcystycznej matki, aktorki Joan Crawford. Możesz tak wybrać, jeśli tego właśnie pragniesz, zachęcam jedynie do wejrzenia w swoje motywacje. Bo jeśli tym, co Cię powstrzymuje, jest strach przed powtórzeniem błędów Twojej matki, to jest coś, na co możesz wpłynąć.
Jeśli zaś jesteś albo będziesz mamą, od Ciebie zależy, czy uda się zrzucić ciężar wychowania w narcystycznej rodzinie. Choć już nigdy nie będziesz miała kochającej mamy, możesz przerwać łańcuch narcystycznej opresji, dając tyle miłości swoim dzieciom, że dziura w Twoim sercu w końcu się zagoi. Wzięłam sobie do serca takie zdanie:
BĄDŹ MATKĄ, JAKIEJ POTRZEBOWAŁAŚ, KIEDY BYŁAŚ MAŁA.
Otóż to! Bo szczęśliwa mama (czyli łącznie ze składającym się na jej osobowość Wewnetrznym Dzieckiem), to szczęśliwy syn, córka!
OdpowiedzUsuńDokładnie cały czas się boję że powtórzę błędy matki, czasem kiedy nie opanuje złości i wyleje ja na dziecko dopada mnie lęk że jestem taka jak ona ale próbuje z tym walczyć, psycholog mówiła że łatwiej jest jak się ma syna łatwiej walczyć wtedy z podświadomymi zachowaniami, wczoraj trafiłam na Twój blog i się popłakałam, odkrylam źródło swoich problemów szczególnie tych cielesnych. Zacznę ćwiczyć żeby otrząsnąć się z tego stresu wewnętrzego. Dzięki za bloga przeczytam go chyba z piec razy i zacznę to przepracowywać, niestety nie stać mnie na psychoterapię ale zrobię wszystko żeby mój syn był szczęśliwy a ja razem z nim.
OdpowiedzUsuńSam fakt, że się zastanawiasz, czy robisz dobrze, że jesteś świadoma, co Ci się nie udaje, świadczy o tym, że NIE JESTEŚ taka, jak Twoja matka. One zawsze uważają, że są idealne, a to dziecko jest nie takie jak trzeba. Starasz się najlepiej, jak potrafisz, nie wymagaj od siebie zbyt wiele i wybacz sobie, jak Ci się czasem nie uda. Będzie dobrze, z każdym tygodniem i miesiącem lepiej. Psychoterapia się przydaje, ale nie jest niezbędna, żeby z tego wyjść. Życzę powodzenia :).
Usuń