Długo zbierałam się do tego listu.
Chciałabym tak wiele napisać, że musiałby być on nieznośnie długi. I tak już jest za długi, choć ograniczyłam się tylko do niektórych wspomnień i doświadczeń. Niektóre pominę, bo są bardzo specyficzne, a na razie chcę pozostać anonimowa. Niektóre są zbyt bolesne, bym potrafiła o nich napisać. Jeszcze inne dotyczą osób trzecich, które niekoniecznie pragną, by o nich pisać w Internecie.
Chciałabym tak wiele napisać, że musiałby być on nieznośnie długi. I tak już jest za długi, choć ograniczyłam się tylko do niektórych wspomnień i doświadczeń. Niektóre pominę, bo są bardzo specyficzne, a na razie chcę pozostać anonimowa. Niektóre są zbyt bolesne, bym potrafiła o nich napisać. Jeszcze inne dotyczą osób trzecich, które niekoniecznie pragną, by o nich pisać w Internecie.
Mamo, nie jestem ci wdzięczna za swoje dzieciństwo.
Nie dziękuję ci za to, jak warczałaś na mnie już od drzwi wejściowych. Już po twoich krokach na schodach starałam się rozpoznać w jakim dzisiaj jesteś humorze. Truchlałam, kiedy wpadałaś po mnie do przedszkola waląc butami - wiedziałam, że jesteś zła i szarpniesz mnie już przy furtce wyjściowej.
Nie dziękuję ci za to, że za najmniejsze przewinienie zaczynałaś wrzeszczeć i bić. Mieszkaliśmy na górze wysokiego bloku, ale twój wrzask słyszano nawet na parterze. Sąsiedzi się ze mnie śmiali. Do dzisiaj truchleję, kiedy ktoś podnosi głos w mojej obecności. Przy tym dla obcych ludzi byłaś bardzo miła, wręcz czarująca. Potrafiłaś wszystkich przeciągnąć na swoją stronę i nikt nie wierzył, jaka jesteś podła dla swoich bliskich. Dopóki nie wymówili ci posłuszeństwa, nie przestawali ci służyć i zaspokajać twoich potrzeb. Wtedy pokazywałaś im swoją prawdziwa twarz.
O tym, co jest przewinieniem, a co nie, decydowało wyłącznie twoje widzimisię i aktualny humor. Czasem była to czwórka w szkole (czemu nie piątka?), czasem krzywo zapięty sweter czy bałagan w moim pokoju. Za to samo raz obrywałam, innym razem tylko się śmiałaś. Byłaś dla mnie całkowicie nieprzewidywalna. Nigdy nie czułam się bezpieczna i nie umiałam poznać reguł gry, które pozwoliłyby mi uniknąć razów. Nawet spałam nerwowo, bo w te noce, kiedy tata szedł do pracy, bywało, że zauważyłaś plamkę na podłodze i już wyrywałaś mnie ze snu, by wrzeszczeć czy bić mnie za tę plamkę. Wydawało się, że wystarczy, jeśli będę bezwzględnie posłuszna, ale to nie wystarczało. Jeśli byłaś w złym humorze, musiałaś na kimś rozładować złość. Zwykle na mnie. Z latami, mamo, nauczyłam się być gdzieś obok, żeby nie czuć tego, co czułam. Wyłączałam się, kiedy mnie biłaś. Potem, kiedy dorosłam, czułam, że jestem martwa za życia, mamo. Niczego nie czułam. Ani radości ani głębokiego smutku.
Bardzo bolało mnie, mamo, kiedy mnie szarpałaś za ubranie, ręce, za włosy, rzucałaś mną na ściany, na łóżko, biłaś ręką, pasem ojca, smyczą psa, kablem od prodiża, wieszakiem. Kiedy wyzywałaś mnie od debilek, kretynek, szmat, dziwek, zer. Robiłaś to codziennie. CODZIENNIE, PRZEZ KILKANAŚCIE LAT. Przestałaś mnie bić dopiero wtedy, gdy przerosłam cię o głowę i zapowiedziałam, że jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, oddam ci. Nie poskarżyłaś się ojcu, bo zaczynała się już wolna Polska i bałaś się, że wyrzucą go ze służby za przemoc w domu. Przedtem nie miałam się do kogo zwrócić.
Nie dziękuję ci za to, jak warczałaś na mnie już od drzwi wejściowych. Już po twoich krokach na schodach starałam się rozpoznać w jakim dzisiaj jesteś humorze. Truchlałam, kiedy wpadałaś po mnie do przedszkola waląc butami - wiedziałam, że jesteś zła i szarpniesz mnie już przy furtce wyjściowej.
Nie dziękuję ci za to, że za najmniejsze przewinienie zaczynałaś wrzeszczeć i bić. Mieszkaliśmy na górze wysokiego bloku, ale twój wrzask słyszano nawet na parterze. Sąsiedzi się ze mnie śmiali. Do dzisiaj truchleję, kiedy ktoś podnosi głos w mojej obecności. Przy tym dla obcych ludzi byłaś bardzo miła, wręcz czarująca. Potrafiłaś wszystkich przeciągnąć na swoją stronę i nikt nie wierzył, jaka jesteś podła dla swoich bliskich. Dopóki nie wymówili ci posłuszeństwa, nie przestawali ci służyć i zaspokajać twoich potrzeb. Wtedy pokazywałaś im swoją prawdziwa twarz.
O tym, co jest przewinieniem, a co nie, decydowało wyłącznie twoje widzimisię i aktualny humor. Czasem była to czwórka w szkole (czemu nie piątka?), czasem krzywo zapięty sweter czy bałagan w moim pokoju. Za to samo raz obrywałam, innym razem tylko się śmiałaś. Byłaś dla mnie całkowicie nieprzewidywalna. Nigdy nie czułam się bezpieczna i nie umiałam poznać reguł gry, które pozwoliłyby mi uniknąć razów. Nawet spałam nerwowo, bo w te noce, kiedy tata szedł do pracy, bywało, że zauważyłaś plamkę na podłodze i już wyrywałaś mnie ze snu, by wrzeszczeć czy bić mnie za tę plamkę. Wydawało się, że wystarczy, jeśli będę bezwzględnie posłuszna, ale to nie wystarczało. Jeśli byłaś w złym humorze, musiałaś na kimś rozładować złość. Zwykle na mnie. Z latami, mamo, nauczyłam się być gdzieś obok, żeby nie czuć tego, co czułam. Wyłączałam się, kiedy mnie biłaś. Potem, kiedy dorosłam, czułam, że jestem martwa za życia, mamo. Niczego nie czułam. Ani radości ani głębokiego smutku.
Bardzo bolało mnie, mamo, kiedy mnie szarpałaś za ubranie, ręce, za włosy, rzucałaś mną na ściany, na łóżko, biłaś ręką, pasem ojca, smyczą psa, kablem od prodiża, wieszakiem. Kiedy wyzywałaś mnie od debilek, kretynek, szmat, dziwek, zer. Robiłaś to codziennie. CODZIENNIE, PRZEZ KILKANAŚCIE LAT. Przestałaś mnie bić dopiero wtedy, gdy przerosłam cię o głowę i zapowiedziałam, że jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, oddam ci. Nie poskarżyłaś się ojcu, bo zaczynała się już wolna Polska i bałaś się, że wyrzucą go ze służby za przemoc w domu. Przedtem nie miałam się do kogo zwrócić.
Nie dziękuję ci za to, że często wspominałaś, że miałaś kilka aborcji i że nigdy nie chciałaś mieć dzieci. Miałaś do mnie pretensje, że istnieję. Jednocześnie nigdy nie miałaś dość odwagi, by mnie oddać do adopcji. Jako dziecko często marzyłam, że gdzieś jest moja prawdziwa, kochająca mama, a ty jesteś jedynie złą czarownicą, które mnie jej ukradła. Ojciec był ci całkowicie uległy i pozwalał, byś mnie dręczyła. Ale kochał mnie, a ty nie mogłaś tego znieść. Nieraz robiłaś nam sceny zazdrości i awantury, że ja i ojciec tworzymy "koalicję przeciwko tobie". Ja, kilkulatka, twoja córka i twój mąż. Jakimi kategoriami ty myślisz, kobieto? Widziałaś we mnie zawsze konkurentkę - do miłości, uwagi otoczenia. Cała miłość musiała być tylko dla ciebie. Tata bał się okazywać mi czułość. Najbardziej lubiłam, kiedy nie było cię w domu, mamo. Tata wracał z pierwszej zmiany i mieliśmy godzinę czy dwie dla siebie, zanim wróciłaś z pracy. Jedliśmy obiad, żartowaliśmy, przytulaliśmy się. Potem wracałaś i ojciec zmieniał się w twego posłusznego sługę.
Pamiętam taki dzień, mamo, kiedy coś przeskrobałam, a ty kazałaś ojcu zbić mnie pasem - grubym pasem od munduru. Niechętnie się za to zabierał. Pamiętam, jak klęczałam przed tobą na kolanach, płacząc i łapiąc cię za nogi - błagałam, żebyś mnie nie biła. Więc kazałaś jemu to zrobić. Wtedy zrozumiałam, że on także nigdy mnie naprawdę nie kochał, bo nie przeciwstawił się temu.
Kiedy się złościłaś, mamo, zmieniałaś się w szalejącego potwora. Twoja furia była straszna, ojciec także się jej bał. Traciłaś panowanie nad sobą, wyrywałaś mi włosy, rzucałaś w ojca talerzami, a najgorsze z tego wszystkiego były bluzgi i obelgi. W furię wpadałaś zawsze, jeśli nie byłam bezwzględnie posłuszna albo tylko po prostu niewystarczająco koncentrowałam się na twoich potrzebach. Wszystko musiało się kręcić wokół ciebie - cała nasza rodzina rozstrząsała twoje humory, potrzeby, pragnienia. Wszyscy wokół ciebie skakali. Moje czy ojca potrzeby nie istniały.
Nie dziękuję ci za to, że mi zawsze powtarzałaś, że jestem gruba i brzydka. Robiłaś wszystko, bym czuła się bezwartościowa. Rozprawiałaś o moich ohydnych łydkach, wielkim tyłku i mysich włosach. Jak zaczęłam dorastać i mężczyźni zaczęli się za mną uganiać, nie posiadałaś się ze wściekłości. Nie byłam do ciebie podobna, tylko do taty. Byłaś po prostu strasznie zazdrosna, mamo. Byłam i nadal jestem dużo ładniejsza od ciebie w tym samym wieku, choć w przeciwieństwie do ciebie nie zaprzeczam temu, że się starzeję. Powtarzałaś mi codziennie, że jestem brzydka, niezgrabna, źle się ubieram, źle stoję, źle chodzę i źle oddycham, żebym nigdy nie uwierzyła w swoje piękno.
Nie jestem ci wdzięczna za poczucie głębokiej samotności, kiedy leżałam chora w swoim łóżku, jako dziewczynka. Bałam się ciebie zawołać, wiedziałam, że będziesz wściekła, że cię budzę. Dużo chorowałam, gdy byłam mała. Bardzo bolało mnie, że od razu po wyjściu od lekarza robiłaś awanturę, że znowu musisz wziąć zwolnienie, że rujnuję ci życie i karierę. Mamo, miałam 6 lat, nie miałam wpływu na swoje choroby. Choć sądzę, że ty miałaś na nie wpływ. Byłam małą dziewczynką z astmą, a ty i twoi cenni przyjaciele musieliście się bawić, spędzałam więc wieczory w dymie z papierosów. Wiele razy lekarze mówili ci, że nie wolno przy mnie palić. Mamo, moje dzieci też chorowały, a najmłodsze najwięcej. Nieraz byłam śmiertelnie zmęczona czy sfrustrowana, ale nigdy nie powiedziałam dzieciom, że przez nie coś tracę. Prawda zresztą jest taka, że odkąd mogłam być w domu bez opieki podczas choroby, pracowałaś jeszcze ponad 20 lat. Nie zrobiłaś żadnej kariery. Zawsze byłaś leniwa i niezbyt lotna, ale wygodnie ci było zwalać na mnie to, że nie zrobiłaś kariery. Zresztą doszłaś do pewnego stanowiska, pomimo braku kompetencji i stosownego wykształcenia. Po śmierci taty mogłam przeczytać akta komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Wtedy dowiedziałam się, jak do tego stanowiska doszłaś. To dlatego nikt w pracy cię nie lubił, choć wszyscy ci się podlizywali. Bali się tak jak ja, donosicielko.
Kiedy zostawiła mnie moja wielka miłość przez chwilę myślałam, że jednak mnie kochasz. Pilnowałaś mnie przez jakiś czas, załatwiłaś psychiatrę. Później wykrzyczałaś mi, że to dlatego, że bałaś się, co ludzie powiedzą, jak się zabiję. I że jak mogłam TOBIE zrobić taki numer i dać się porzucić. Odczekałaś, aż się trochę pozbieram i przywaliłaś mi - że to była moja wina, że on mnie zostawił. Nie pozwalałaś mi rozpaczać, płakać. Krzyczałaś, żebym przestała histeryzować i użalać się nad sobą. Miałam mnóstwo nigdy nie zakończonej żałoby.
Nienawidziłaś moich dziadków i okazywałaś im to na każdym kroku. Mój dziadek nie był aniołem, ale on się na tobie od razu poznał. Nie lubił cię, ale nigdy nie powiedział o tobie złego słowa i traktował cię z pełnym uprzejmego dystansu szacunkiem. Za to ty, obśmiewałaś i obgadywałaś go regularnie. Jak chciałaś wkurzyć ojca, mówiłaś mu, że jego ojciec (a mój dziadek) to kawał sukinsyna. W mojej obecności. Cieszyłaś się, jak zachorował i miałaś wredną satysfakcję, kiedy umierał w cierpieniu. Uważałaś, że ponosi słuszną karę za grzechy. Los cię wiele lat później ukarał patrzeniem na cierpienie twojego męża. Teraz wiesz, jak się czuła moja babcia. Jak ja się czułam. Kiedy umarł dziadek, byłam jeszcze dzieckiem. Nie pozwoliłaś mi płakać. Weszłaś za mną do mojego pokoju, zamykając drzwi i ofuknęłaś mnie, żebym się ogarnęła, bo tacie będzie łatwiej, jeśli nie będę płakać. Łzy rosły mi w gardle, ale nie płakałam. Tacie wcale nie było łatwiej, nikomu oprócz ciebie nie było łatwiej. Cierpieliśmy w milczeniu, samotni, ale ty to miałaś gdzieś.
Mamo, doskonale pamiętam, że nie miałaś przyjaciółek. Kobiety pojawiały się, a potem znikały z hukiem, wśród awantury i krzyków. Jeśli nie chciały ci się podporządkować, niszczyłaś je i wyrzucałaś na śmietnik. Twoją bronią było kłamstwo i obmowa. Jedyną ważną dla ciebie osobą jest twoja siostra. Ale nie dlatego, że ją kochasz i jesteś z nią blisko. To po prostu twój plan B na dalsze życie - przez wiele lat - jak sama to określiłaś - inwestowałaś w tę relację. Po to, by twoja o wiele młodsza siostra wzięła cię do siebie na starość. Ona, będąc córką waszej narcystycznej matki, nigdy nie przebudziła się do wolności, a jedynie fizycznie oddaliła, więc na pewno zrobi wszystko, co jej każesz. Kosztem siebie i swojej rodziny. Lubiłaś ją za to krytykować za jej plecami, że jest taka uległa, że ma durnego, przemocowego męża poniżej swoich możliwości, że jej dzieci są głupie i autystyczne, że się roztyła, itp. Robiłaś to w mojej obecności, a potem słodko gruchałaś z nią, jako kochająca siostrzyczka. Oczywiście, póki robiła, co jej każesz - kiedy zrobiła cokolwiek bez twojej zgody (jak wtedy, gdy przyjechała pożegnać się z umierającym tatą), byłaś obrażona i karałaś ją Cichymi dniami.
Kiedy zmarła moja ciocia, siostra taty, wykorzystałaś to dla siebie. Zaczęłaś zarządzać życiem wdowca, dyktując mu, co ma robić, jeść, jak się ubierać. A wkrótce podsunęłaś mu swoją niezamężną koleżankę, "żeby się pocieszył". Użyłaś jej jak rzeczy. Nie zważałaś na rozpacz córki zmarłej, kiedy jej ojciec tak szybko po śmierci matki związał się z inną kobietą. A kiedy okazało się, że wuj się ożenił z twoją koleżanką i sprawa wymknęła się spod twojej kontroli, zerwałaś z nim kontakty. A jej przyprawiłaś gębę puszczalskiej, która złapała frajera. Mnie tez kazałaś wybierać. Ze strachu przed tobą zgodziłam się i na parę lat moje kontakty z kuzynką się rozluźniły. Bardzo mi wstyd, mamo, że nie byłam wtedy przy niej, bo bałam się swojej zawistnej matki. Dziś znowu jesteśmy sobie bliskie.
Nienawidziłaś mojej babci i denerwowało cię w niej wszystko - jak je, mówi, jakie programy ogląda w telewizji. Oczekiwałaś, że będę ją wspólnie z tobą obgadywać. Babcia to była cicha, łagodna istota, która zawsze godziła wszystkich w tej rodzinie, nie zasłużyła na taką nienawiść. Kiedy zmarła, nie ukrywałaś triumfu. Wreszcie się pozbyłaś wszystkich, którzy mnie kiedykolwiek kochali i stawali w mojej obronie.
W ogóle, mamo, nienawidziłaś, kiedy płaczę. Kiedy płakałam jako dziecko wpadałaś w szał i syczałaś Zaraz dam ci powód do płaczu. I brałaś się za bicie. Dusiłam łzy w sobie, tak bardzo się ciebie bałam. Po latach, w terapii, przez wiele sesji tylko płakałam i płakałam, aż wszystkie te łzy w końcu wyszły.
W szkole zawsze brałaś stronę nauczycieli, kiedy dostałam uwagę albo zły stopień. Nie pytałaś mnie, co się wydarzyło, tylko od razu brałaś się do bicia. Chwaliłaś dzieci, które mnie dręczyły. Uważałaś, że mi się należy i dostaję za swoje. Byłam bardzo samotnym dzieckiem. Nienawidziłaś tych nielicznych przyjaciół, których miałam. Kiedy przychodzili, byłaś dla nich milutka i czarująca - niektórzy nie wierzyli, kiedy mówiłam im jak mnie traktujesz, kiedy nikt nie widzi. A po ich wyjściu totalnie ich krytykowałaś, wyśmiewałaś, poniżałaś. Ta gruba, ta głupia, ten niegustownie ubrany albo ze zbyt biednej rodziny. Dopiero jak nagrałam ciebie na dyktafon, uwierzyli, choć nie mieściło im się w głowie, jak ta sama osoba może tak różnie się zachowywać zależnie od publiczności. Tymczasem wszystko w twoim życiu było pod publiczkę. Byłaś nędzną gospodynią, ale to ty pouczałaś koleżanki, jak mają prowadzić dom. Chciałaś być idealnym wzorem dla wszystkich. Udawałaś gościnną i serdeczną, po czym jak tylko za gośćmi zamykały się drzwi, burczałaś, że wreszcie sobie poszli. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego żyjesz w ciągłym kłamstwie, mamo.
Mamo, strasznie mnie wykorzystywałaś, kiedy mieszkałam z wami. Przez lata wracałaś z pracy i kładłaś się na kanapie albo zasiadałaś w fotelu przed telewizorem. Nie sprzątałaś, nie gotowałaś, nie robiłaś zakupów. Nie pomagałaś mi w lekcjach. Nie czytałaś mi do snu, nie podawałaś lekarstw. Ze wszystkim nauczyłam się radzić sobie sama. Domowe obowiązki były moje i to od pierwszych klas szkoły podstawowej. To ja robiłam zakupy, sprzątałam, prasowałam twoje sukienki i koszule ojca. Tata gotował, jak byłam mała, a że mi to wychodziło lepiej, wkrótce to ja prowadziłam cały nasz dom. Wykonywałam zbyt ciężką jak na mój wiek, niewolniczą pracę, nie otrzymując za to nic, poza krytyką i narzekaniem. Zdołałaś mi wmówić, że to ja jestem odpowiedzialna za ciebie i mam się tobą opiekować. Doszło do tego, że jak leżałaś na kacu, to ja, 10-letnia dziewczynka gotowałam ci zupę, żeby ulżyć ci w cierpieniu. Dziwiłam się potem w domach moich przyjaciół, że tam to mamy podawały chorym dzieciom zupę, a nie odwrotnie. Sprzątałam jak umiałam, ale naszym domu wszystko było brudnawe, zaniedbane, urwana firanka, zasuszony kwiatek. Wstydziłam się przyprowadzać koleżanki do naszego domu.
No właśnie mamo, alkohol. Lał się w naszym domu strumieniami. Ojciec nie pił, ojciec chlał. Kilka razy w tygodniu upijał się do nieprzytomności. Myślę, że był bardzo nieszczęśliwy, ale to go nie usprawiedliwia. Nic nie usprawiedliwia tego, mamo, że czasem piłaś z nim, a czasem obarczałaś mnie odpowiedzialnością za to, żeby w sztok pijany ojciec zechciał się położyć do łóżka, a nie zasypiał w fotelu. Pamiętam, jak kiedyś zwymiotował na klatce schodowej, kiedy wracaliśmy do domu. Myślałam, że spalę się ze wstydu, kiedy mi to kazałaś posprzątać i to do mnie kierowali pretensje sąsiedzi. Kiedyś, chcąc otrzymać ojcu kroku w piciu, upiłaś się tak bardzo mamo, że już popołudniu leżałaś nieprzytomna na wersalce. Któryś z kolegów taty zaczął - niby dla żartu - podciągać ci spódnicę. To ja go odgoniłam. Dowiedziałaś się o tym później i oczywiście miałaś mi za złe, że cię obroniłam. Cokolwiek bym nie zrobiła, było źle. Pijaństwo, papierosy, bałagan, to był dom, w którym nie było spokoju, wypoczynku, miejsca do nauki. Wstydziłam się kogokolwiek przyprowadzić, bo jeśli nie byłaś w humorze, z czarująco-szczebioczącej kokietki zamieniałaś się we wredną jędzę, która zawsze wiedziała co powiedzieć moim przyjaciołom, żeby ich naprawdę zabolało.
Kiedy miałam 13-14 lat, pojechałam z ojcem na wczasy, ty miałaś dojechać na weekend. Było fajnie, aż tata zapoznał kumpli do picia. Chciał dotrzymać kroku dużo młodszym mężczyznom. Kiedy nie wrócił do północy, poszłam go szukać. Znalazłam go nad jeziorem, ledwo trzymającego się na nogach, bełkotał. Ubłagałam go, żeby poszedł ze mną do pokoju. Ciągnęłam go potem przez las do pokoju. Wymiotował, przewracał się, na końcu zlał się w spodnie. Udało mi się go nakłonić, by się położył, zdjęłam mu brudne ubranie, umyłam go. Potem przez całą noc słuchałam jego zamierającego oddechu. Już wtedy miał ciężką astmę. Nie wiedziałam, co robić, byliśmy w głuszy bez telefonu, bałam się, że umrze. Przeżył. Następnego dnia rano przyjechałaś, sama pojechałam po ciebie do miasta na stację, ojciec nie był w stanie wstać z łóżka. Kiedy opowiedziałam ci, co się stało, wpadłaś we wściekłość, mamo. Wściekłość na mnie, że nie upilnowałam ojca! Uratowałam mu wtedy życie mamo, do rana zapiłby się na śmierć. A ty mnie uczyniłaś odpowiedzialną za jego alkoholizm i nieodpowiedzialne zachowanie. Dźwigałam na swoich młodych barkach ogromny ciężar.
Wielu nie mogło się nadziwić, co ojciec widział w tobie i nadal tego nie wiedzą. Był przystojny, ty brzydka, chuda, pozbawiona kobiecych kształtów. Mierna gospodyni. Kiepska pracownica. Był inteligentny i oczytany, ty niewykształcona i ograniczona. On praworządny, ty nałogowa kłamczucha. On temperamentny, ty zasuszona, pruderyjna jędza, córka dewotki. Wydzielałaś seks jako nagrodę lub karę dla niego. Myślę mamo, że wiem, co on w tobie widział. Poznałam twoja tajemnicę. Sam wychowany przez despotycznego ojca, uważał tego rodzaju stosunki w rodzinie za normalne. Tkwił w tym, co dobrze znał, choć był z tobą bardzo nieszczęśliwy. Miał niskie poczucie własnej wartości, które wpoił mu jego ojciec. Zastosowałaś więc taktykę wielu narcyzów, którzy opętują swoje ofiary: zarzucałaś go początkowo zachwytem i miłością. Potem, jak się poczuł pewnie, nastąpiła zmiana o 180 stopni: non-stop go krytykowałaś i deprecjonowałaś. Był zerem, głupkiem, nieudacznikiem, który nie umie zarobić na rodzinę. Jak już miał cię dość, zaczynało się wciąganie - znowu byłaś milutka i wmawiałaś mu, że tylko mu się wydaje, że źle go traktujesz. W ten sposób spowodowałaś podwójne związanie, które uzależniło go od ciebie na zawsze. Z czasem ojciec, po tym, jak mu latami za karę odmawiałaś seksu, zaczął miewać kochanki. Wiedziałam o tym, mamo i byłam świadkiem awantur, które mu robiłaś. Wyrzucałaś go, potem brałaś z powrotem. Robiliście dramatyczne sceny w mojej obecności, a ja, mała dziewczynka, biegałam między wami, próbując was pogodzić. Mówiłaś, że to moja wina. W końcu został. Ale nie wybaczyłaś mu. Zrobiłaś, mamo, doskonały użytek z jego poczucia winy. Nie przepuściłaś żadnej okazji, by mu przypomnieć o jego winach - przy gościach, świątecznym stole, nad kołyską wnuka, w naszej obecności wypominałaś mu romanse i publicznie go upokarzałaś.
Byłaś straszliwie pruderyjna, mamo. Wszystkiego, co dorastająca dziewczyna powinna wiedzieć, dowiedziałam się z książek. Kiedy zaczęłam miesiączkować, z niesmakiem poinformowałaś mnie, gdzie są podpaski. Zabraniałaś mi o tym mówić, brzydziłaś się moim dorastającym ciałem. Byłam sama ze swoimi lękami i pytaniami. Kiedy dostałam jakiejś infekcji, nakrzyczałaś na mnie, że o takich obrzydliwych rzeczach nie będziesz ze mną rozmawiać, że sama jestem sobie winna, skoro się puszczałam. Miałam wtedy 15 lat i byłam dziewicą. W ogóle, miłość i seks to były dla ciebie brudne rzeczy, mamo. Dopatrywałaś się we wszystkim puszczania się. Kiedy byłam pierwszy raz w życiu zakochana i mój chłopak przyszedł do mnie z wizytą, najpierw kręciłaś się pod drzwiami, a potem zawołałaś mnie do kuchni. Wyzwałaś mnie od dziwek, powiedziałaś, że zachowuję się jak szmata, że cię nie oszukam. Uderzyłaś mnie w twarz. My tylko się całowaliśmy, byliśmy tacy zakochani, pełni uniesienia, więc musiałaś to splugawić, zniszczyć i podeptać swoimi paranojami. Bardzo mi zazdrościłaś tej miłości. Paradoksalnie, Twoja pruderia bynajmniej mnie nie uchroniła przed nadużyciami ze strony innych. Nie umiałam stawiać granic w kontaktach z chłopakami, chronić swoich uczuć. Nie umiałam powiedzieć nie.
Zawsze porównywałaś mnie z innymi. Inni zawsze byli lepsi ode mnie. Córki twoich koleżanek były ładniejsze i szczuplejsze ode mnie. Synowie przyjaciółek lepiej się ode mnie uczyli, mieli hobby, ambicje większe ode mnie. Pamiętam, jak kiedyś pieszo szłyśmy do twojej koleżanki, a ty całą drogę mówiłaś mi, jaka jestem beznadziejna, okropna, wstrętna, najgorsza. W końcu tak się nakręciłaś, że uderzyłaś mnie pękiem kluczy w twarz. Strasznie rozpłakałam się wtedy, ale nie z fizycznego bólu. Kiedy doszłyśmy na miejsce, twoja koleżanka zaniepokoiła się moim płaczem, próbowała mnie pocieszać, a ty tylko wzruszyłaś ramionami, że jak zwykle histeryzuję. Twoim zdaniem, inni lepiej ode mnie sprzątali i gotowali. Skończyli lepsze studia. Mieli lepszego męża. Jak już nie miałaś się do czego przyczepić, bo miałam udane małżeństwo, dzieci, dom i dobrą pracę, uczepiłaś się mojego niepełnosprawnego dziecka. Że to na pewno moja wina, że robię coś źle, że się nieodpowiednio odżywiałam w ciąży, że wszystko robię nie tak. Choć zupełnie się na tym nie znasz, próbowałaś mi narzucać, jak mam z nim postępować. A tymczasem miałaś je kompletnie gdzieś, póki nie zorientowałaś się, że możesz znowu mnie dopaść przez moje dzieci.
Mamo, bardzo cierpiałam z powodu tego, że wszystko, co dostawałam, było używane, brudne, brzydkie i niemodne. Nie kupowałaś mi ładnych ubrań i to nie dlatego, że brakowało nam pieniędzy. Nie byliśmy biedni, po prostu woleliście wydawać na twoje potrzeby, albo na wódkę, nie na mnie. Będąc podlotkiem nosiłam dziecięce ciuchy, tornister jak dla pierwszaka. Stałam się pośmiewiskiem w klasie. Po prostu szkoda było ci na mnie wydawać. Jak na szkolną dyskotekę twoja siostra uszyła wymarzoną spódnicę-bombkę, byłam taka szczęśliwa. Ty nie zrobiłaś dla mnie nigdy niczego podobnego. Póki nosiłyśmy ten sam rozmiar, mogłam dostać coś tylko po tobie, jak się już zniszczyło, znudziło ci się, albo stało się niemodne. Lubiłaś rano, tak po prostu, brać sobie moje uprasowane ubrania, które przygotowałam sobie do założenia wieczorem. Brałaś moje kolczyki, malowałaś się moimi kosmetykami. Nic nie było moje i nic nie było prywatne. W pewnym momencie, jak zaczęłam wyrastać na ładną dziewczynę, miałaś mamo, nową idee fixe. Miałam zostać modelką, zdobyć bogatego faceta i przynieść ci chwałę i pieniądze. Miał utrzymywać nas obie zamiast tego nieudacznika, twojego męża. Zawsze traktowałaś instrumentalnie moje ciało. Albo było do niczego, żebyś mogła mnie gnoić i krytykować albo miało mi służyć do zdobywania i używania mężczyzn na swoje potrzeby. Tak czy inaczej, było przedmiotem. Jak rzuciła mnie moja wielka miłość uważałaś, że nie stałoby się tak, gdyby celowo zaszła z nim w ciążę. To były sposoby "urządzania się" w życiu, jakie wyznawałaś, mamo. Miałam się "urządzić" w życiu - dla ciebie. Wciąż naciskałaś, bym była szczupła, jak najszczuplejsza i zachowała atrakcyjność, czyli użyteczność dla twoich celów. Sama od lat żywiłaś się głodowymi racjami, bo bycie szczupłą było dla ciebie najważniejsze na świecie. Zmuszałaś mnie do chodzenia w szpilkach jak miałam 13-14 lat. Farbowałaś mi włosy. Kazałaś nosić sukienki, bo inaczej nikt mnie nigdy nie zechce.
Kiedy zrozumiałaś, że nie zrobisz ze mnie chudej Barbie, postanowiłaś mnie przekonać, że jestem beznadziejnie brzydka, mamo. Codziennie słyszałam od ciebie o moich krzywych zębach, szerokich łydkach, wyłupiastych oczach, mysich włosach. Ty za to miałaś być piękna i adorowana przez wszystkich. Opowiadałaś wszystkim głodne kawałki o tym, jak faceci cię adorują, oglądają się za tobą i zaczepiają cię na ulicy. Prowokowałaś ojca do zazdrości. Byłam przekonana, że w porównaniu z tobą, jestem najbrzydszym stworzeniem na świecie. Ten plan też ci się nie powiódł mamo - mężczyźni zaczęli się za mną uganiać, a najbardziej podobał im się mój, wykpiony przez ciebie, wielki tyłek. Mimo wszystko długo nie mogłam uwierzyć, że jestem warta miłości i zainteresowania. Dopiero po latach pozwoliłam sobie utyć, a włosom posiwieć. Pogodziłam się ze swoim ciałem i jestem znowu jednością. Ty umrzesz oddzielona od siebie, swojej cielesności, zaprzeczając upływowi czasu i widokowi w lustrze. Współczuję ci, mamo.
Grzebałaś w moich torebkach i czytałaś mojej pamiętniki. Potem miałaś świetny temat do wyśmiewania się ze mnie. Zdradzałaś innym moje tajemnice dla zrobienia na nich wrażenia. Jak próbowałam zwierzać ci się z moich problemów, każdą informację powtarzałaś koleżankom albo wykorzystywałaś przeciwko mnie, w odpowiednim momencie. Jak mówiłam ci, że jestem zakochana w jakimś chłopaku, celowo upokarzałaś mnie przy nim , albo wrzeszczałaś, że nie miałabym trójki z matmy, gdybym nie myślała tylko o chłopakach. Poinformowałaś moich wrogów o moich najintymniejszych sprawach. Robiłaś mi wszystko, byle tylko być w centrum uwagi, choćby na chwilę. Zdradzałaś mnie każdego dnia. Kiedy przestałam ci się zwierzać, wciąż naciskałaś na mnie. Ty mi opowiadałaś o rzeczach, o których nigdy matka nie powinna rozmawiać z córką. Twoje kłopoty małżeńskie omawiałaś ze mną i oczekiwałaś, że wezmę twoją stronę w sporach z ojcem.
Kiedyś miałam wypadek na kolonii. Byłam operowana w szpitalu, sama w obcym mieście. Jak obudziłam się z narkozy, cała w gipsie, wszyscy mnie pocieszali, że na pewno jutro mama do mnie przyjedzie. Przyjechałaś po kilku dniach, kiedy już mnie wypisali. Niechętna i niezadowolona. Z ulgą wyjechałaś. Nigdy nie zapomnę tych nocy w szpitalu, kiedy płakałam z bólu, leżąc na mokrym prześcieradle. Do wszystkich dookoła przyszedł ktoś z rodziny. Do mnie nikt i pielęgniarki zajmowały się mną na ostatku. Tłumaczyłaś się, że miałaś pilne zadania w pracy. Nie mnie oczywiście, wychowawcom z kolonii, którzy byli zdegustowani Twoim zachowaniem. Nie byłaś chirurgiem ani pilotem. Plotkowałaś całymi dniami przy kawce w biurze, na państwowej posadzie, od czasu do czasu przerzucając jakiś papier.
Spotkałam w swoim życiu kilku wspaniałych nauczycieli, a każdy z nich dał mi sto razy więcej wsparcia niż ty przez całe moje życie. To od nich dowiedziałam się, że jestem zdolna, mądra, mam dużą wiedzę. Dzięki nim nauczyłam się chować przed tobą i twoją agresją w książkach. To był najlepszy sposób, żebyś się ode mnie odczepiła. Miałam się uczyć i przynieść ci splendor. Nigdy nie interesowało cię, co lubię, jakie przedmioty mnie interesują, co chciałabym robić w przyszłości. Czułam, że nikogo nie obchodzę, że jedyny cel mojego istnienia w tym życiu jest dobrze się uczyć, by przynosić ci chwałę. W liceum przeszłam ciężką depresję, z myślami samobójczymi, długo wagarowałam, włóczyłam się samotnie po ulicach. Zauważyłaś to dopiero, jak groziło mi oblanie roku. Byłaś wściekła, robiłaś awantury, mi i nauczycielom. Byłam pewna, że jeśli nie zdam do następnej klasy, po prostu wyrzucisz mnie na ulicę i umrę z głodu. Tak często mi wypominałaś, jak wielką łaskę mi robisz, że mieszkam pod twoim dachem i dajesz mi jeść. Nie dostrzegłaś wtedy, w jak rozpaczliwym stanie byłam. Dostrzegła to moja wychowawczyni, nauczyciele przedmiotowi, a ty nie. Objęto mnie opieką, dokończyłam liceum i chciałam studiować.
Ale ty nie pozwoliłaś mi studiować. Oznajmiłaś, że nie będziesz trzymać darmozjada w domu i mam się wziąć do roboty. Że jestem durnym tłukiem i nie nadaję się na studia. Nie wiedziałam wtedy, że mogłam was pozwać o alimenty, że macie obowiązek utrzymywać uczące się dziecko. Byłam pełnoletnia, ale nadal kontrolowałaś każdy przejaw mojego życia. W co się ubieram, co jem, musiałam być w domu o 20:00, nie wolno mi było czytać, kiedy ty miałaś ochotę oglądać telewizję. Każdego dnia słyszałam, że jestem idiotką i leniem. Kiedy w pierwszej pracy szef mnie molestował, uważałaś, że to moja wina, i że jakbym była mądra (czytaj: poszła z nim do łóżka), to bym się dobrze urządziła w pracy. Takie były Twoje standardy, mamo. Odmówiłam mu, wyleciałam z pracy i zanim znalazłam drugą, codziennie wyzywałaś mnie od śmierdzących leni, którym nie chce się pracować, że zajmuję wam cenne miejsce i obżeram was z waszego jedzenia. Szukałam nowej pracy trzy tygodnie, a przez ten czas dopiekłaś mi tak, że już nie mogłam dłużej wytrzymać w tym domu. Wyprowadziłam się do babci, pracowałam, poszłam na studia, jedne, potem drugie. Ukończyłam je z wyróżnieniem. Zawsze krytykowałaś moje studia, mówiłaś, że dostałam się na nie dzięki przypadkowi, że są niewymagające tak, że nawet ja sobie poradzę i tysiące innych, deprecjonujących uwag. Narzekałaś, że co to za zawód, nie będzie z tego pieniędzy. Tylko obcym się lubiłaś pochwalić, że twoja córka to wzorowa studentka. I to oczywiście, twoja zasługa. Nie wspominałaś o tym, że praktycznie wyrzuciłaś mnie z domu.
Pamiętam taki dzień, mamo, kiedy coś przeskrobałam, a ty kazałaś ojcu zbić mnie pasem - grubym pasem od munduru. Niechętnie się za to zabierał. Pamiętam, jak klęczałam przed tobą na kolanach, płacząc i łapiąc cię za nogi - błagałam, żebyś mnie nie biła. Więc kazałaś jemu to zrobić. Wtedy zrozumiałam, że on także nigdy mnie naprawdę nie kochał, bo nie przeciwstawił się temu.
Kiedy się złościłaś, mamo, zmieniałaś się w szalejącego potwora. Twoja furia była straszna, ojciec także się jej bał. Traciłaś panowanie nad sobą, wyrywałaś mi włosy, rzucałaś w ojca talerzami, a najgorsze z tego wszystkiego były bluzgi i obelgi. W furię wpadałaś zawsze, jeśli nie byłam bezwzględnie posłuszna albo tylko po prostu niewystarczająco koncentrowałam się na twoich potrzebach. Wszystko musiało się kręcić wokół ciebie - cała nasza rodzina rozstrząsała twoje humory, potrzeby, pragnienia. Wszyscy wokół ciebie skakali. Moje czy ojca potrzeby nie istniały.
Nie dziękuję ci za to, że mi zawsze powtarzałaś, że jestem gruba i brzydka. Robiłaś wszystko, bym czuła się bezwartościowa. Rozprawiałaś o moich ohydnych łydkach, wielkim tyłku i mysich włosach. Jak zaczęłam dorastać i mężczyźni zaczęli się za mną uganiać, nie posiadałaś się ze wściekłości. Nie byłam do ciebie podobna, tylko do taty. Byłaś po prostu strasznie zazdrosna, mamo. Byłam i nadal jestem dużo ładniejsza od ciebie w tym samym wieku, choć w przeciwieństwie do ciebie nie zaprzeczam temu, że się starzeję. Powtarzałaś mi codziennie, że jestem brzydka, niezgrabna, źle się ubieram, źle stoję, źle chodzę i źle oddycham, żebym nigdy nie uwierzyła w swoje piękno.
Nie jestem ci wdzięczna za poczucie głębokiej samotności, kiedy leżałam chora w swoim łóżku, jako dziewczynka. Bałam się ciebie zawołać, wiedziałam, że będziesz wściekła, że cię budzę. Dużo chorowałam, gdy byłam mała. Bardzo bolało mnie, że od razu po wyjściu od lekarza robiłaś awanturę, że znowu musisz wziąć zwolnienie, że rujnuję ci życie i karierę. Mamo, miałam 6 lat, nie miałam wpływu na swoje choroby. Choć sądzę, że ty miałaś na nie wpływ. Byłam małą dziewczynką z astmą, a ty i twoi cenni przyjaciele musieliście się bawić, spędzałam więc wieczory w dymie z papierosów. Wiele razy lekarze mówili ci, że nie wolno przy mnie palić. Mamo, moje dzieci też chorowały, a najmłodsze najwięcej. Nieraz byłam śmiertelnie zmęczona czy sfrustrowana, ale nigdy nie powiedziałam dzieciom, że przez nie coś tracę. Prawda zresztą jest taka, że odkąd mogłam być w domu bez opieki podczas choroby, pracowałaś jeszcze ponad 20 lat. Nie zrobiłaś żadnej kariery. Zawsze byłaś leniwa i niezbyt lotna, ale wygodnie ci było zwalać na mnie to, że nie zrobiłaś kariery. Zresztą doszłaś do pewnego stanowiska, pomimo braku kompetencji i stosownego wykształcenia. Po śmierci taty mogłam przeczytać akta komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Wtedy dowiedziałam się, jak do tego stanowiska doszłaś. To dlatego nikt w pracy cię nie lubił, choć wszyscy ci się podlizywali. Bali się tak jak ja, donosicielko.
Kiedy zostawiła mnie moja wielka miłość przez chwilę myślałam, że jednak mnie kochasz. Pilnowałaś mnie przez jakiś czas, załatwiłaś psychiatrę. Później wykrzyczałaś mi, że to dlatego, że bałaś się, co ludzie powiedzą, jak się zabiję. I że jak mogłam TOBIE zrobić taki numer i dać się porzucić. Odczekałaś, aż się trochę pozbieram i przywaliłaś mi - że to była moja wina, że on mnie zostawił. Nie pozwalałaś mi rozpaczać, płakać. Krzyczałaś, żebym przestała histeryzować i użalać się nad sobą. Miałam mnóstwo nigdy nie zakończonej żałoby.
Nienawidziłaś moich dziadków i okazywałaś im to na każdym kroku. Mój dziadek nie był aniołem, ale on się na tobie od razu poznał. Nie lubił cię, ale nigdy nie powiedział o tobie złego słowa i traktował cię z pełnym uprzejmego dystansu szacunkiem. Za to ty, obśmiewałaś i obgadywałaś go regularnie. Jak chciałaś wkurzyć ojca, mówiłaś mu, że jego ojciec (a mój dziadek) to kawał sukinsyna. W mojej obecności. Cieszyłaś się, jak zachorował i miałaś wredną satysfakcję, kiedy umierał w cierpieniu. Uważałaś, że ponosi słuszną karę za grzechy. Los cię wiele lat później ukarał patrzeniem na cierpienie twojego męża. Teraz wiesz, jak się czuła moja babcia. Jak ja się czułam. Kiedy umarł dziadek, byłam jeszcze dzieckiem. Nie pozwoliłaś mi płakać. Weszłaś za mną do mojego pokoju, zamykając drzwi i ofuknęłaś mnie, żebym się ogarnęła, bo tacie będzie łatwiej, jeśli nie będę płakać. Łzy rosły mi w gardle, ale nie płakałam. Tacie wcale nie było łatwiej, nikomu oprócz ciebie nie było łatwiej. Cierpieliśmy w milczeniu, samotni, ale ty to miałaś gdzieś.
Mamo, doskonale pamiętam, że nie miałaś przyjaciółek. Kobiety pojawiały się, a potem znikały z hukiem, wśród awantury i krzyków. Jeśli nie chciały ci się podporządkować, niszczyłaś je i wyrzucałaś na śmietnik. Twoją bronią było kłamstwo i obmowa. Jedyną ważną dla ciebie osobą jest twoja siostra. Ale nie dlatego, że ją kochasz i jesteś z nią blisko. To po prostu twój plan B na dalsze życie - przez wiele lat - jak sama to określiłaś - inwestowałaś w tę relację. Po to, by twoja o wiele młodsza siostra wzięła cię do siebie na starość. Ona, będąc córką waszej narcystycznej matki, nigdy nie przebudziła się do wolności, a jedynie fizycznie oddaliła, więc na pewno zrobi wszystko, co jej każesz. Kosztem siebie i swojej rodziny. Lubiłaś ją za to krytykować za jej plecami, że jest taka uległa, że ma durnego, przemocowego męża poniżej swoich możliwości, że jej dzieci są głupie i autystyczne, że się roztyła, itp. Robiłaś to w mojej obecności, a potem słodko gruchałaś z nią, jako kochająca siostrzyczka. Oczywiście, póki robiła, co jej każesz - kiedy zrobiła cokolwiek bez twojej zgody (jak wtedy, gdy przyjechała pożegnać się z umierającym tatą), byłaś obrażona i karałaś ją Cichymi dniami.
Kiedy zmarła moja ciocia, siostra taty, wykorzystałaś to dla siebie. Zaczęłaś zarządzać życiem wdowca, dyktując mu, co ma robić, jeść, jak się ubierać. A wkrótce podsunęłaś mu swoją niezamężną koleżankę, "żeby się pocieszył". Użyłaś jej jak rzeczy. Nie zważałaś na rozpacz córki zmarłej, kiedy jej ojciec tak szybko po śmierci matki związał się z inną kobietą. A kiedy okazało się, że wuj się ożenił z twoją koleżanką i sprawa wymknęła się spod twojej kontroli, zerwałaś z nim kontakty. A jej przyprawiłaś gębę puszczalskiej, która złapała frajera. Mnie tez kazałaś wybierać. Ze strachu przed tobą zgodziłam się i na parę lat moje kontakty z kuzynką się rozluźniły. Bardzo mi wstyd, mamo, że nie byłam wtedy przy niej, bo bałam się swojej zawistnej matki. Dziś znowu jesteśmy sobie bliskie.
Nienawidziłaś mojej babci i denerwowało cię w niej wszystko - jak je, mówi, jakie programy ogląda w telewizji. Oczekiwałaś, że będę ją wspólnie z tobą obgadywać. Babcia to była cicha, łagodna istota, która zawsze godziła wszystkich w tej rodzinie, nie zasłużyła na taką nienawiść. Kiedy zmarła, nie ukrywałaś triumfu. Wreszcie się pozbyłaś wszystkich, którzy mnie kiedykolwiek kochali i stawali w mojej obronie.
W ogóle, mamo, nienawidziłaś, kiedy płaczę. Kiedy płakałam jako dziecko wpadałaś w szał i syczałaś Zaraz dam ci powód do płaczu. I brałaś się za bicie. Dusiłam łzy w sobie, tak bardzo się ciebie bałam. Po latach, w terapii, przez wiele sesji tylko płakałam i płakałam, aż wszystkie te łzy w końcu wyszły.
Żródło: Obrazkoterapia
W szkole zawsze brałaś stronę nauczycieli, kiedy dostałam uwagę albo zły stopień. Nie pytałaś mnie, co się wydarzyło, tylko od razu brałaś się do bicia. Chwaliłaś dzieci, które mnie dręczyły. Uważałaś, że mi się należy i dostaję za swoje. Byłam bardzo samotnym dzieckiem. Nienawidziłaś tych nielicznych przyjaciół, których miałam. Kiedy przychodzili, byłaś dla nich milutka i czarująca - niektórzy nie wierzyli, kiedy mówiłam im jak mnie traktujesz, kiedy nikt nie widzi. A po ich wyjściu totalnie ich krytykowałaś, wyśmiewałaś, poniżałaś. Ta gruba, ta głupia, ten niegustownie ubrany albo ze zbyt biednej rodziny. Dopiero jak nagrałam ciebie na dyktafon, uwierzyli, choć nie mieściło im się w głowie, jak ta sama osoba może tak różnie się zachowywać zależnie od publiczności. Tymczasem wszystko w twoim życiu było pod publiczkę. Byłaś nędzną gospodynią, ale to ty pouczałaś koleżanki, jak mają prowadzić dom. Chciałaś być idealnym wzorem dla wszystkich. Udawałaś gościnną i serdeczną, po czym jak tylko za gośćmi zamykały się drzwi, burczałaś, że wreszcie sobie poszli. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego żyjesz w ciągłym kłamstwie, mamo.
Mamo, strasznie mnie wykorzystywałaś, kiedy mieszkałam z wami. Przez lata wracałaś z pracy i kładłaś się na kanapie albo zasiadałaś w fotelu przed telewizorem. Nie sprzątałaś, nie gotowałaś, nie robiłaś zakupów. Nie pomagałaś mi w lekcjach. Nie czytałaś mi do snu, nie podawałaś lekarstw. Ze wszystkim nauczyłam się radzić sobie sama. Domowe obowiązki były moje i to od pierwszych klas szkoły podstawowej. To ja robiłam zakupy, sprzątałam, prasowałam twoje sukienki i koszule ojca. Tata gotował, jak byłam mała, a że mi to wychodziło lepiej, wkrótce to ja prowadziłam cały nasz dom. Wykonywałam zbyt ciężką jak na mój wiek, niewolniczą pracę, nie otrzymując za to nic, poza krytyką i narzekaniem. Zdołałaś mi wmówić, że to ja jestem odpowiedzialna za ciebie i mam się tobą opiekować. Doszło do tego, że jak leżałaś na kacu, to ja, 10-letnia dziewczynka gotowałam ci zupę, żeby ulżyć ci w cierpieniu. Dziwiłam się potem w domach moich przyjaciół, że tam to mamy podawały chorym dzieciom zupę, a nie odwrotnie. Sprzątałam jak umiałam, ale naszym domu wszystko było brudnawe, zaniedbane, urwana firanka, zasuszony kwiatek. Wstydziłam się przyprowadzać koleżanki do naszego domu.
No właśnie mamo, alkohol. Lał się w naszym domu strumieniami. Ojciec nie pił, ojciec chlał. Kilka razy w tygodniu upijał się do nieprzytomności. Myślę, że był bardzo nieszczęśliwy, ale to go nie usprawiedliwia. Nic nie usprawiedliwia tego, mamo, że czasem piłaś z nim, a czasem obarczałaś mnie odpowiedzialnością za to, żeby w sztok pijany ojciec zechciał się położyć do łóżka, a nie zasypiał w fotelu. Pamiętam, jak kiedyś zwymiotował na klatce schodowej, kiedy wracaliśmy do domu. Myślałam, że spalę się ze wstydu, kiedy mi to kazałaś posprzątać i to do mnie kierowali pretensje sąsiedzi. Kiedyś, chcąc otrzymać ojcu kroku w piciu, upiłaś się tak bardzo mamo, że już popołudniu leżałaś nieprzytomna na wersalce. Któryś z kolegów taty zaczął - niby dla żartu - podciągać ci spódnicę. To ja go odgoniłam. Dowiedziałaś się o tym później i oczywiście miałaś mi za złe, że cię obroniłam. Cokolwiek bym nie zrobiła, było źle. Pijaństwo, papierosy, bałagan, to był dom, w którym nie było spokoju, wypoczynku, miejsca do nauki. Wstydziłam się kogokolwiek przyprowadzić, bo jeśli nie byłaś w humorze, z czarująco-szczebioczącej kokietki zamieniałaś się we wredną jędzę, która zawsze wiedziała co powiedzieć moim przyjaciołom, żeby ich naprawdę zabolało.
Kiedy miałam 13-14 lat, pojechałam z ojcem na wczasy, ty miałaś dojechać na weekend. Było fajnie, aż tata zapoznał kumpli do picia. Chciał dotrzymać kroku dużo młodszym mężczyznom. Kiedy nie wrócił do północy, poszłam go szukać. Znalazłam go nad jeziorem, ledwo trzymającego się na nogach, bełkotał. Ubłagałam go, żeby poszedł ze mną do pokoju. Ciągnęłam go potem przez las do pokoju. Wymiotował, przewracał się, na końcu zlał się w spodnie. Udało mi się go nakłonić, by się położył, zdjęłam mu brudne ubranie, umyłam go. Potem przez całą noc słuchałam jego zamierającego oddechu. Już wtedy miał ciężką astmę. Nie wiedziałam, co robić, byliśmy w głuszy bez telefonu, bałam się, że umrze. Przeżył. Następnego dnia rano przyjechałaś, sama pojechałam po ciebie do miasta na stację, ojciec nie był w stanie wstać z łóżka. Kiedy opowiedziałam ci, co się stało, wpadłaś we wściekłość, mamo. Wściekłość na mnie, że nie upilnowałam ojca! Uratowałam mu wtedy życie mamo, do rana zapiłby się na śmierć. A ty mnie uczyniłaś odpowiedzialną za jego alkoholizm i nieodpowiedzialne zachowanie. Dźwigałam na swoich młodych barkach ogromny ciężar.
Wielu nie mogło się nadziwić, co ojciec widział w tobie i nadal tego nie wiedzą. Był przystojny, ty brzydka, chuda, pozbawiona kobiecych kształtów. Mierna gospodyni. Kiepska pracownica. Był inteligentny i oczytany, ty niewykształcona i ograniczona. On praworządny, ty nałogowa kłamczucha. On temperamentny, ty zasuszona, pruderyjna jędza, córka dewotki. Wydzielałaś seks jako nagrodę lub karę dla niego. Myślę mamo, że wiem, co on w tobie widział. Poznałam twoja tajemnicę. Sam wychowany przez despotycznego ojca, uważał tego rodzaju stosunki w rodzinie za normalne. Tkwił w tym, co dobrze znał, choć był z tobą bardzo nieszczęśliwy. Miał niskie poczucie własnej wartości, które wpoił mu jego ojciec. Zastosowałaś więc taktykę wielu narcyzów, którzy opętują swoje ofiary: zarzucałaś go początkowo zachwytem i miłością. Potem, jak się poczuł pewnie, nastąpiła zmiana o 180 stopni: non-stop go krytykowałaś i deprecjonowałaś. Był zerem, głupkiem, nieudacznikiem, który nie umie zarobić na rodzinę. Jak już miał cię dość, zaczynało się wciąganie - znowu byłaś milutka i wmawiałaś mu, że tylko mu się wydaje, że źle go traktujesz. W ten sposób spowodowałaś podwójne związanie, które uzależniło go od ciebie na zawsze. Z czasem ojciec, po tym, jak mu latami za karę odmawiałaś seksu, zaczął miewać kochanki. Wiedziałam o tym, mamo i byłam świadkiem awantur, które mu robiłaś. Wyrzucałaś go, potem brałaś z powrotem. Robiliście dramatyczne sceny w mojej obecności, a ja, mała dziewczynka, biegałam między wami, próbując was pogodzić. Mówiłaś, że to moja wina. W końcu został. Ale nie wybaczyłaś mu. Zrobiłaś, mamo, doskonały użytek z jego poczucia winy. Nie przepuściłaś żadnej okazji, by mu przypomnieć o jego winach - przy gościach, świątecznym stole, nad kołyską wnuka, w naszej obecności wypominałaś mu romanse i publicznie go upokarzałaś.
Byłaś straszliwie pruderyjna, mamo. Wszystkiego, co dorastająca dziewczyna powinna wiedzieć, dowiedziałam się z książek. Kiedy zaczęłam miesiączkować, z niesmakiem poinformowałaś mnie, gdzie są podpaski. Zabraniałaś mi o tym mówić, brzydziłaś się moim dorastającym ciałem. Byłam sama ze swoimi lękami i pytaniami. Kiedy dostałam jakiejś infekcji, nakrzyczałaś na mnie, że o takich obrzydliwych rzeczach nie będziesz ze mną rozmawiać, że sama jestem sobie winna, skoro się puszczałam. Miałam wtedy 15 lat i byłam dziewicą. W ogóle, miłość i seks to były dla ciebie brudne rzeczy, mamo. Dopatrywałaś się we wszystkim puszczania się. Kiedy byłam pierwszy raz w życiu zakochana i mój chłopak przyszedł do mnie z wizytą, najpierw kręciłaś się pod drzwiami, a potem zawołałaś mnie do kuchni. Wyzwałaś mnie od dziwek, powiedziałaś, że zachowuję się jak szmata, że cię nie oszukam. Uderzyłaś mnie w twarz. My tylko się całowaliśmy, byliśmy tacy zakochani, pełni uniesienia, więc musiałaś to splugawić, zniszczyć i podeptać swoimi paranojami. Bardzo mi zazdrościłaś tej miłości. Paradoksalnie, Twoja pruderia bynajmniej mnie nie uchroniła przed nadużyciami ze strony innych. Nie umiałam stawiać granic w kontaktach z chłopakami, chronić swoich uczuć. Nie umiałam powiedzieć nie.
Zawsze porównywałaś mnie z innymi. Inni zawsze byli lepsi ode mnie. Córki twoich koleżanek były ładniejsze i szczuplejsze ode mnie. Synowie przyjaciółek lepiej się ode mnie uczyli, mieli hobby, ambicje większe ode mnie. Pamiętam, jak kiedyś pieszo szłyśmy do twojej koleżanki, a ty całą drogę mówiłaś mi, jaka jestem beznadziejna, okropna, wstrętna, najgorsza. W końcu tak się nakręciłaś, że uderzyłaś mnie pękiem kluczy w twarz. Strasznie rozpłakałam się wtedy, ale nie z fizycznego bólu. Kiedy doszłyśmy na miejsce, twoja koleżanka zaniepokoiła się moim płaczem, próbowała mnie pocieszać, a ty tylko wzruszyłaś ramionami, że jak zwykle histeryzuję. Twoim zdaniem, inni lepiej ode mnie sprzątali i gotowali. Skończyli lepsze studia. Mieli lepszego męża. Jak już nie miałaś się do czego przyczepić, bo miałam udane małżeństwo, dzieci, dom i dobrą pracę, uczepiłaś się mojego niepełnosprawnego dziecka. Że to na pewno moja wina, że robię coś źle, że się nieodpowiednio odżywiałam w ciąży, że wszystko robię nie tak. Choć zupełnie się na tym nie znasz, próbowałaś mi narzucać, jak mam z nim postępować. A tymczasem miałaś je kompletnie gdzieś, póki nie zorientowałaś się, że możesz znowu mnie dopaść przez moje dzieci.
Mamo, bardzo cierpiałam z powodu tego, że wszystko, co dostawałam, było używane, brudne, brzydkie i niemodne. Nie kupowałaś mi ładnych ubrań i to nie dlatego, że brakowało nam pieniędzy. Nie byliśmy biedni, po prostu woleliście wydawać na twoje potrzeby, albo na wódkę, nie na mnie. Będąc podlotkiem nosiłam dziecięce ciuchy, tornister jak dla pierwszaka. Stałam się pośmiewiskiem w klasie. Po prostu szkoda było ci na mnie wydawać. Jak na szkolną dyskotekę twoja siostra uszyła wymarzoną spódnicę-bombkę, byłam taka szczęśliwa. Ty nie zrobiłaś dla mnie nigdy niczego podobnego. Póki nosiłyśmy ten sam rozmiar, mogłam dostać coś tylko po tobie, jak się już zniszczyło, znudziło ci się, albo stało się niemodne. Lubiłaś rano, tak po prostu, brać sobie moje uprasowane ubrania, które przygotowałam sobie do założenia wieczorem. Brałaś moje kolczyki, malowałaś się moimi kosmetykami. Nic nie było moje i nic nie było prywatne. W pewnym momencie, jak zaczęłam wyrastać na ładną dziewczynę, miałaś mamo, nową idee fixe. Miałam zostać modelką, zdobyć bogatego faceta i przynieść ci chwałę i pieniądze. Miał utrzymywać nas obie zamiast tego nieudacznika, twojego męża. Zawsze traktowałaś instrumentalnie moje ciało. Albo było do niczego, żebyś mogła mnie gnoić i krytykować albo miało mi służyć do zdobywania i używania mężczyzn na swoje potrzeby. Tak czy inaczej, było przedmiotem. Jak rzuciła mnie moja wielka miłość uważałaś, że nie stałoby się tak, gdyby celowo zaszła z nim w ciążę. To były sposoby "urządzania się" w życiu, jakie wyznawałaś, mamo. Miałam się "urządzić" w życiu - dla ciebie. Wciąż naciskałaś, bym była szczupła, jak najszczuplejsza i zachowała atrakcyjność, czyli użyteczność dla twoich celów. Sama od lat żywiłaś się głodowymi racjami, bo bycie szczupłą było dla ciebie najważniejsze na świecie. Zmuszałaś mnie do chodzenia w szpilkach jak miałam 13-14 lat. Farbowałaś mi włosy. Kazałaś nosić sukienki, bo inaczej nikt mnie nigdy nie zechce.
Kiedy zrozumiałaś, że nie zrobisz ze mnie chudej Barbie, postanowiłaś mnie przekonać, że jestem beznadziejnie brzydka, mamo. Codziennie słyszałam od ciebie o moich krzywych zębach, szerokich łydkach, wyłupiastych oczach, mysich włosach. Ty za to miałaś być piękna i adorowana przez wszystkich. Opowiadałaś wszystkim głodne kawałki o tym, jak faceci cię adorują, oglądają się za tobą i zaczepiają cię na ulicy. Prowokowałaś ojca do zazdrości. Byłam przekonana, że w porównaniu z tobą, jestem najbrzydszym stworzeniem na świecie. Ten plan też ci się nie powiódł mamo - mężczyźni zaczęli się za mną uganiać, a najbardziej podobał im się mój, wykpiony przez ciebie, wielki tyłek. Mimo wszystko długo nie mogłam uwierzyć, że jestem warta miłości i zainteresowania. Dopiero po latach pozwoliłam sobie utyć, a włosom posiwieć. Pogodziłam się ze swoim ciałem i jestem znowu jednością. Ty umrzesz oddzielona od siebie, swojej cielesności, zaprzeczając upływowi czasu i widokowi w lustrze. Współczuję ci, mamo.
Grzebałaś w moich torebkach i czytałaś mojej pamiętniki. Potem miałaś świetny temat do wyśmiewania się ze mnie. Zdradzałaś innym moje tajemnice dla zrobienia na nich wrażenia. Jak próbowałam zwierzać ci się z moich problemów, każdą informację powtarzałaś koleżankom albo wykorzystywałaś przeciwko mnie, w odpowiednim momencie. Jak mówiłam ci, że jestem zakochana w jakimś chłopaku, celowo upokarzałaś mnie przy nim , albo wrzeszczałaś, że nie miałabym trójki z matmy, gdybym nie myślała tylko o chłopakach. Poinformowałaś moich wrogów o moich najintymniejszych sprawach. Robiłaś mi wszystko, byle tylko być w centrum uwagi, choćby na chwilę. Zdradzałaś mnie każdego dnia. Kiedy przestałam ci się zwierzać, wciąż naciskałaś na mnie. Ty mi opowiadałaś o rzeczach, o których nigdy matka nie powinna rozmawiać z córką. Twoje kłopoty małżeńskie omawiałaś ze mną i oczekiwałaś, że wezmę twoją stronę w sporach z ojcem.
Kiedyś miałam wypadek na kolonii. Byłam operowana w szpitalu, sama w obcym mieście. Jak obudziłam się z narkozy, cała w gipsie, wszyscy mnie pocieszali, że na pewno jutro mama do mnie przyjedzie. Przyjechałaś po kilku dniach, kiedy już mnie wypisali. Niechętna i niezadowolona. Z ulgą wyjechałaś. Nigdy nie zapomnę tych nocy w szpitalu, kiedy płakałam z bólu, leżąc na mokrym prześcieradle. Do wszystkich dookoła przyszedł ktoś z rodziny. Do mnie nikt i pielęgniarki zajmowały się mną na ostatku. Tłumaczyłaś się, że miałaś pilne zadania w pracy. Nie mnie oczywiście, wychowawcom z kolonii, którzy byli zdegustowani Twoim zachowaniem. Nie byłaś chirurgiem ani pilotem. Plotkowałaś całymi dniami przy kawce w biurze, na państwowej posadzie, od czasu do czasu przerzucając jakiś papier.
Spotkałam w swoim życiu kilku wspaniałych nauczycieli, a każdy z nich dał mi sto razy więcej wsparcia niż ty przez całe moje życie. To od nich dowiedziałam się, że jestem zdolna, mądra, mam dużą wiedzę. Dzięki nim nauczyłam się chować przed tobą i twoją agresją w książkach. To był najlepszy sposób, żebyś się ode mnie odczepiła. Miałam się uczyć i przynieść ci splendor. Nigdy nie interesowało cię, co lubię, jakie przedmioty mnie interesują, co chciałabym robić w przyszłości. Czułam, że nikogo nie obchodzę, że jedyny cel mojego istnienia w tym życiu jest dobrze się uczyć, by przynosić ci chwałę. W liceum przeszłam ciężką depresję, z myślami samobójczymi, długo wagarowałam, włóczyłam się samotnie po ulicach. Zauważyłaś to dopiero, jak groziło mi oblanie roku. Byłaś wściekła, robiłaś awantury, mi i nauczycielom. Byłam pewna, że jeśli nie zdam do następnej klasy, po prostu wyrzucisz mnie na ulicę i umrę z głodu. Tak często mi wypominałaś, jak wielką łaskę mi robisz, że mieszkam pod twoim dachem i dajesz mi jeść. Nie dostrzegłaś wtedy, w jak rozpaczliwym stanie byłam. Dostrzegła to moja wychowawczyni, nauczyciele przedmiotowi, a ty nie. Objęto mnie opieką, dokończyłam liceum i chciałam studiować.
Ale ty nie pozwoliłaś mi studiować. Oznajmiłaś, że nie będziesz trzymać darmozjada w domu i mam się wziąć do roboty. Że jestem durnym tłukiem i nie nadaję się na studia. Nie wiedziałam wtedy, że mogłam was pozwać o alimenty, że macie obowiązek utrzymywać uczące się dziecko. Byłam pełnoletnia, ale nadal kontrolowałaś każdy przejaw mojego życia. W co się ubieram, co jem, musiałam być w domu o 20:00, nie wolno mi było czytać, kiedy ty miałaś ochotę oglądać telewizję. Każdego dnia słyszałam, że jestem idiotką i leniem. Kiedy w pierwszej pracy szef mnie molestował, uważałaś, że to moja wina, i że jakbym była mądra (czytaj: poszła z nim do łóżka), to bym się dobrze urządziła w pracy. Takie były Twoje standardy, mamo. Odmówiłam mu, wyleciałam z pracy i zanim znalazłam drugą, codziennie wyzywałaś mnie od śmierdzących leni, którym nie chce się pracować, że zajmuję wam cenne miejsce i obżeram was z waszego jedzenia. Szukałam nowej pracy trzy tygodnie, a przez ten czas dopiekłaś mi tak, że już nie mogłam dłużej wytrzymać w tym domu. Wyprowadziłam się do babci, pracowałam, poszłam na studia, jedne, potem drugie. Ukończyłam je z wyróżnieniem. Zawsze krytykowałaś moje studia, mówiłaś, że dostałam się na nie dzięki przypadkowi, że są niewymagające tak, że nawet ja sobie poradzę i tysiące innych, deprecjonujących uwag. Narzekałaś, że co to za zawód, nie będzie z tego pieniędzy. Tylko obcym się lubiłaś pochwalić, że twoja córka to wzorowa studentka. I to oczywiście, twoja zasługa. Nie wspominałaś o tym, że praktycznie wyrzuciłaś mnie z domu.
Wobec moich chłopaków zachowywałaś się albo agresywnie albo zalotnie. Witałaś się z nimi wylewnie, zakładałaś bluzki z dekoltem i usiłowałaś ich uwieść. Nie dostrzegałaś niesmaku i zażenowania, jakie to w nich budziło. Widziałaś za to, że mnie to boli, chciałaś konkurować ze mną i wygrać. Kiedy próbowałam ci powiedzieć, że to niestosowne zachowanie, najpierw usiłowałaś mnie zgasić mówiąc, że mam paranoję. A potem zarzucałaś, że jestem zawistna, zazdroszczę ci urody, i że każdy mój chłopak wołałby ciebie. Byłaś żałosna, mamo. Nie wiem, co mnie bardziej bolało - to, że próbujesz poderwać mojego ukochanego, czy to, że robisz z siebie pośmiewisko. A że to nie były tylko moje wyobrażenia świadczy o tym, że mój pierwszy mąż sam się poskarżył, że kiedyś przy powitaniu, kiedy byliście sami, pocałowałaś go w usta, próbując włożyć w nie język. Czy to nie żałosne, mamo? Normalna matka cieszy się, że jej córka rośnie na piękną kobietę, a nie próbuje jej odbić męża. Moja młodość i uroda żyją w moich dzieciach, a z przemijaniem się pogodziłam, a ty dziś potrafisz powiedzieć "kiedyś, kiedy będę stara", chociaż według wszelkich norm jesteś już stara od ładnych kilku lat. W dodatku twoje manewry często odbywały się na oczach ojca. W ten sposób piekłaś, mamo, dwie pieczenie na jednym ogniu - dowalałaś mi, za to, że jestem od ciebie młodsza i ładniejsza, zakochana i szczęśliwa, i ojcu za to, że cię zdradzał.
Kiedy nie mieszkałam już z wami, nadal próbowałaś kontrolować moje życie. Wydzwaniałaś wypytując co robię, kiedy przyjdę. Obrażałaś się, że nie chciałam spędzać z wami całych świąt - przychodziłam do was tylko dla ojca, z tobą od lat nie miałam o czym rozmawiać. Wtedy przez jakiś czas wydawało się, że jest jakby trochę lepiej, ale było tak, mamo, tylko dlatego, że nie miałaś jak mnie dopaść - miałam pracę, mieszkanie, przyjaciół i własne życie. Byłam pierwszy raz w życiu całkowicie od ciebie niezależna. Jak byłaś dla mnie bardzo wstrętna, po prostu nie dzwoniłam do ciebie kilka miesięcy.
Nie dziękuję ci za to, że kiedy poroniłam upragnioną ciążę, przyjechałaś z ojcem do szpitala tylko po to, by mi powiedzieć, że powinnam wziąć się w garść i przestać histeryzować. I że dzieci można mieć wiele. Jak potem znowu zaszłam w ciążę, po długich staraniach, zadzwoniłam do ciebie z tą radosną nowiną. Ofuknęłaś mnie, że chyba przesadzam z tym entuzjazmem i to nic wielkiego. Taka właśnie jesteś, mamo. Każdą moją radość musiałaś zepsuć, umniejszyć, zniszczyć.
Kiedy rozpadło się moje pierwsze małżeństwo, Twoje pierwsze zdanie, kiedy przyszłam do was, we łzach, było: To wszystko twoja wina. Nie umiałam przy sobie utrzymać faceta i słusznie mnie zdradzał. To była odpowiedź na każde nieszczęście, które mnie spotkało. To twoja wina. Kiedy po rozwodzie długo dochodziłam do siebie, uważałaś, że się rozczulam nad sobą, bo przecież sama tego chciałam. Miałam na rozkaz przestać płakać, na rozkaz śmiać się i na rozkaz rozpaczać. Kiedy wiele lat później umarła moja druga babcia, twoja narcystyczna matka, byłaś obrażona, że nie rozpaczam. Nie miałam żadnego związku emocjonalnego z tą kobietą, ty też ją kochałaś i nienawidziłaś jednocześnie. Kazałaś mi jednak udawać, by wizerunek dobrej córki i wnuczki był zachowany. Kiedy umarł tata, cała uroczystość pogrzebowa odbyła się pod twoje dyktando. Mowa pogrzebowa to była istna hagiografia - w tym tekście prawdziwe i moje było tylko kilka zdań. Nie mogłam go nawet pożegnać po swojemu. Bardzo naciskałaś, bym nie pozwoliła dzieciom zobaczyć dziadka w trumnie. Wypierałaś jego śmierć od tego stopnia, że kiedy próbowaliśmy rozmawiać o nim, po pogrzebie, od razu robiłaś awanturę albo milczałaś obrażona.
Kiedy nadszedł moment w chorobie taty, że trzeba było zdecydować się na stałą opiekę paliatywną i próbowałam z tobą o tym porozmawiać, zrobiłaś awanturę, że jestem okrutnym potworem, że odbieram ojcu nadzieję, chociaż on doskonale wiedział, że umiera, a najbardziej bał się cierpienia i zależności od innych. Myślałaś tylko o sobie mamo - to, że on cierpi było bez znaczenia, byle byś tylko nie musiała skonfrontować się z faktem, że twój mąż umiera. Wzywałaś do niego pogotowie, które go zabierało do szpitala na nonsensowne badania i męczące zabiegi - brzydziłaś się fizjologią i robiłaś wszystko, by nie umarł w domu. Wściekłaś się, jak poszłam do szpitala i pytałam o stan ojca. Ty chciałaś mieć nad wszystkim całkowitą kontrolę. To dlatego nie zgodziłaś się przenieść się z nim do naszego domu, gdzie łatwiej byłoby mi łączyć opiekę nad nim, z moimi obowiązkami rodzinnymi. To ja zadbałam o wszystkie jego potrzeby w ostatnim okresie życia, rzuciłam na bok swoje życie, bywałam już u was codziennie, pełniąc także nocne dyżury przy ojcu. Wiedziałam, że nie mogę go zostawić z tobą samego, bo pozbędziesz się go jak śmiecia. Spełniłam swój obowiązek więcej niż dobrze, ale ty oczywiście uważałaś, że nie dość cię wspierałam. Chociaż to dzięki moim dyplomatycznym zabiegom przestaliście udawać, że nic się nie dzieje i przynajmniej pożegnaliście się. Znosiłam twoje wybuchy złości i karygodne zachowanie tylko dlatego, że nie chciałam go zostawić samego z tobą.
Ukoronowaniem wieloletniej, okrutnej opresji, jakiej doznałam od ciebie, było to, że zaczęłaś krzywdzić moje dzieci i próbowałaś mi je odebrać. Bo wiedziałaś, że tylko tak teraz możesz mi dokuczyć. Najpierw je ignorowałaś - co najwyżej parę zdjęć dla koleżanek, nawet nie pozwalałaś do siebie mówić babciu. Były bezużyteczne dla twoich celów - córki wyczuwały fałsz w twoim zachowaniu i nigdy cię nie polubiły. Jak zawsze też ignorowałaś rolę, która ci przypadła w życiu, pokazywałaś, że zasady i powinności cię nie dotyczą. Brałaś z niej tylko korzyści i nie ponosiłaś żadnych kosztów. Potem wybrałaś sobie jedno z dzieci na ulubieńca, najmłodsze, niepełnosprawne dziecko, bo poczułaś, że to jest ta osoba, którą możesz zniewolić, tak jak mnie niewoliłaś. Zrobiłaś to jednak w inny sposób niż ze mną, bo wiedziałaś, że nie pozwolę na fizyczną przemoc. Zrobiłaś z niego ulubieńca, któremu wolno było wszystko. Walczyłaś ze mną na każdym kroku, starając się być "lepszą" ode mnie - fajną babcią, u której można robić co się chce. Nie przestrzegałaś żadnych zaleceń ani wychowawczych, ani terapeutycznych. Tyle, że to bycie "lepszą" czyniło mu straszną szkodę i ty, mamo, doskonale o tym wiesz. Uważałaś, że jak zawsze, ograniczenia i zasady cię nie dotyczą. Czyniąc z mojego synka Złote dziecko, robiłaś dwie okrutne rzeczy: psułaś efekty naszego wychowania i terapii, i jednocześnie okazywałaś nam jeszcze większą wzgardę - mojego synka "bardzo kochałaś", a dla wszystkich pozostałych byłaś jeszcze bardziej zimna i krytyczna. Chciałaś nas podzielić. Ale nie udało ci się, mamo. Zawsze miałaś w nosie prawdziwe potrzeby mojego synka. Nie obchodziło cię, że pogarszasz jego stan nie tylko dziś, ale i na przyszłość. Dla chwilowej korzyści wybrałaś pogłębianie jego kalectwa. Jesteś potworem, mamo. Starą kobietą, która nic nie nabrała rozumu i moralności z wiekiem. Potem zaczęłaś nastawiać dzieci przeciwko mnie. Deprecjonowałaś mnie, ich matkę, wciągałaś do spisków przeciwko mnie, uczyłaś kłamać, lawirować i używać szantażu emocjonalnego. To też zawiodło, mamo. Moje więzi z dziećmi są tak mocne, jak nie potrafisz nawet sobie wyobrazić, bo ty nie wiesz, co to jest miłość, mamo. Kazałaś dzieciom wybierać między tobą, a mną - i znowu przegrałaś, mamo. A najohydniejsze jest to, że próbowałaś z mojego niepełnosprawnego synka zrobić sobie nowego opiekuna i niewolnika, i wykorzystywać go, jak kiedyś mnie wykorzystywałaś. Wmawiałaś temu pokrzywdzonemu przez los dziecku, że jest za ciebie odpowiedzialne i winne jest oddać życie służeniu tobie, ty bezwstydny pasożycie. Świadomie i z premedytacją robiłaś mu krzywdę. I zapłaciłaś za to.
Nie dziękuję ci mamo, że nie tylko nie okazałaś mi żadnego wsparcia, jako babcia, to jeszcze robiłaś wszystko, by zniszczyć moje więzi z dziećmi i zaszkodzić mojemu synkowi. Nigdy nie zostałaś z nimi jak były chore. Nigdy nie brałaś ich do siebie, kiedy ja tego potrzebowałam. Kazałaś sobie płacić za okazjonalną opiekę nad własnymi wnukami, a robiłaś to dziesiątki razy gorzej niż którakolwiek z płatnych niań, które nam pomagały. Kilka razy byłaś z najmłodszym na terapii, tylko jak cię do tego zmusiłam. Nigdy mi w niczym nie pomogłaś. Brałaś je sobie jak rzeczy, wtedy, kiedy miałaś ochotę, po to, by zrobić z nich użytek dla siebie. Traktowałaś moje najcenniejsze skarby jak przedmioty, nie zważając na krzywdę, którą im i mnie czynisz. Kiedy zerwałam pierwszy raz z wami kontakty, nie zmieniłaś swojej postawy. Kiedy po raz n-ty dałam ci szansę na mediacji, nie zmieniłaś swojej postawy. Kiedy odłożyłam na bok sprawę dzieci, bo tata umierał, zapowiedziałam ci, że wrócimy do tego później i nie ma powrotu do tego, jak było przedtem. Nadal miałaś to gdzieś, mamo.
Po śmierci taty mieszkałaś u nas przez jakiś czas. Wydawało ci się, że wszystko ci wolno i wrócimy do starego sposobu życia - będziesz traktować mnie jak śmiecia i kraść moje dzieci. Nie chciałaś uznać mojej odrębności, ani tego, że to jest mój dom i moja rodzina. Przygotowałam ci miejsce w moim gabinecie, odwołałam wszystkie zobowiązania zawodowe, skupiłam się na twoich potrzebach - uważałam, że tego potrzebujesz przez jakiś czas. Było mi ciebie żal, mamo, bo mimo wszystko nie zdołałaś zabić we mnie czującego sercem człowieka. Ale to dla ciebie nie było dość. Szybko zaczęłaś nazywać mój gabinet swoim pokojem i przestawiać moje rzeczy, choć wcale ci nie proponowałam, byś zamieszkała u nas na stałe. Chciałaś decydować, co jemy, jak spędzamy czas, wtrącałaś się w to, o której godzinie dzieci idą spać. Knułaś spisek z moim synkiem pod moim własnym dachem, nie pozwalając mu spać o właściwej porze, choć wiedziałaś, że czuje się dużo gorzej, kiedy jest niewyspany. Zaczęłaś znowu nastawiać dzieci przeciwko mnie, zastraszać je i próbować obarczać odpowiedzialnością za twoje samopoczucie. Kiedy zaś zdecydowanie postawiłam ci tamę, wpadłaś w dziką furię, mamo. Po krótkim czasie oznajmiłaś mi, że nie jestem już twoją córką. Czy zastanawiałaś się mamo, choć przez chwilę, jak się mogłam poczuć? Porzuciła mnie matka, w kilka tygodni po śmierci ojca. Oczywiście, że nie zastanawiałaś się, mamo. Dla melodramatycznego efektu i zmuszenia mnie do posłuszeństwa nigdy nie wahałaś się sięgać po najbardziej drastyczne środki. Zaczęłaś grozić mi, że pozwiesz mnie do sądu o kontakty z wnukami i doniesiesz władzom, że znęcam się nad dziećmi. Jak śmiałaś, ty okrutny potworze, który znęcał się nade mną przez całe dzieciństwo. To było najgorsze ze wszystkich rzeczy, które w życiu mi zrobiłaś, mamo. Wtedy poczułam, że już nigdy i nic nie spowoduje, że ci wybaczę.
Żródło: Obrazkoterapia
Dziś mówisz, że to wszystko, co było w moim dzieciństwie się nie wydarzyło, albo niechętnie przyznajesz się, że biłaś, bo byłam niegrzeczna (i mam to nagrane, gdybyś próbowała się jak zawsze wyprzeć, kłamiąc w żywe oczy). Czyli, że to moja wina. Ale ludzie pamiętają, mamo. Pamięta na przykład jeden z kuzynów taty. Kiedy dowiedział się, że nie utrzymuję już z tobą kontaktów, powiedział, że słusznie, zasłużyłaś na to. Pamiętał, jak wiele lat temu, kiedy byłam dorastającą panienką, wpadł do nas niezapowiedziany. Zastał mnie, histerycznie płaczącą i ciebie, z nożyczkami w ręku - przed chwilą obcięłaś mi włosy do gołej skóry tępymi nożyczkami. Powiedziałaś mu, z zimną krwią, że musiałaś mnie ukarać, oszpecić, bo jestem niegrzeczna. Był tak zszokowany, że nie wiedział co zrobić - szybko wyszedł. Dzisiaj przeprosił mnie, że nie stanął wtedy w mojej obronie.
Tych ludzi jest więcej, mamo. Nawet twoja własna siostra, choć się trzyma ode mnie na dystans, w głębi serca czuje, że nie byłaś w porządku wobec mnie i nie chce popierać twoich działań przeciwko mnie i mojej rodzinie.
Mamo, przez wiele lat szczerze cię kochałam. Kochałam cię, kiedy mnie biłaś. Kochałam cię, kiedy mnie zdradzałaś. Kochałam cię, kiedy mnie poniżałaś. Kochałam cię, kiedy próbowałaś uwodzić mojego męża. Kochałam, kiedy olewałaś moje dzieci. Wciąż cię tłumaczyłam, próbowałam zrozumieć, szukałam winy w sobie.
Ale już cię nie kocham, mamo. Miarka się przebrała. Dziś jesteś mi obcym człowiekiem, a twój los mnie nie obchodzi. Kiedy umrzesz, mamo, tylko odetchnę, bo nie będziesz mi już mogła zaszkodzić. Nie czuję do ciebie nawet nienawiści. Po prostu jesteś mi obojętna. A jak pomyślę, z czym będziesz musiała się zmierzyć w nadchodzących latach, samotna i bez rodziny na własne życzenie, to nawet ci trochę współczuję. Zwłaszcza umierania w samotności i świadomości tego, jak bardzo zniszczyłaś część mojego i całe swoje życie. Kiedyś będziesz musiała stanąć oko w oko z tą prawdą. Nie współczuję ci na tyle jednak, by uczynić choćby najmniejszy krok w twoim kierunku. Mam jedno życzenie, mamo. Nigdy więcej już cię nie spotkać.
Mamo, boję się. Wstaję rano i czuję ścisk w żołądku, tak, jakby stało się coś strasznego...tylko, że nic strasznego sobie nie przypominam..więc dlaczego tak się czuję? Dlaczego to uczucie pojawia się w ciągu dnia, nagle, niespodziewanie? Dlaczego czasem paraliżuje mnie tak bardzo, że na niczym nie mogę się skupić? Dlaczego ciągle jestem podejrzliwa i tak trudno mi zaufać? Dlaczego nie czuję się bezpiecznie nawet we własnym domu, czekając, aż spadnie na mnie jakaś katastrofa albo niewyobrażalna kara? Ty, krzywdząc mnie, mówiłaś jednocześnie, że tylko Tobie mogę zaufać, że nikt nie kocha tak bardzo, jak własna mama. Ty, poniżając mnie i nie dając nigdy wsparcia mówiłaś, że robisz dla mnie wszystko, poświęcasz się, że jesteś wyjątkową mamą i należy się Tobie ogromna wdzięczność. Ty, przekazując mi, że jestem walnięta, okrutna i niegodna wybaczenia, mówiłaś mi jednocześnie, że jestem wspaniała i wyjątkowa. Ty, opiekując się mną, smarując mi plecy kremem, zrywałaś z nich każdą krostkę czy nierówność, mówiąc, że nie możesz się powstrzymać, mimo, że mnie to boli. Mówiłaś, że cieszysz się z tego, jak mi się układa życie i jak jesteś ze mnie dumna. Dlaczego w takim razie bałam się powiedzieć Ci o jakimkolwiek sukcesie? Dlaczego setki razy opowiadasz mi, moim znajomym i rodzinie jak nie zależało Ci na zajściu w ciążę, jak mną potrząsnęłaś w dzieciństwie, jak bardzo byłam zła w okresie dojrzewania, jak to mnie uderzyłaś w twarz (choć to nie prawda, nie pozwoliłam Ci na to, obroniłam się). Jak to ,jest, że mimo tego rodzina uważa Cię za cudowną, wyjątkową i wspaniałą matkę, która nad życie kocha swoją córkę i zrobi dla niej wszystko? A mnie postrzega jako Twojego oprawcę? Co ja Ci takiego zrobiłam mamo? Czym tak bardzo Cię uraziłam? Tym, że się urodziłam? To tego nigdy w życiu mi nie wybaczysz? Czym tak bardzo Cię skrzywdziłam, że, jak mówisz, Twoja rana nigdy się nie zagoi? Nie znasz mnie. Nie wiesz kim jestem. Nie wiesz, co lubię. Nie wiesz, co czuję. Nie wiesz, że w środku, we mnie jest wartościowy człowiek, który czuje, kocha, nienawidzi, cierpi. Nie wiesz, że w środku we mnie, jest rana, którą stworzyłaś. Kiedyś była tam wielka, czarna dziura. Teraz została rana, która zaczyna się zabliźniać. Nie chcę Cię w swoim życiu. Już nigdy. Chcę w spokoju wyzdrowieć. Chcę w końcu poczuć, jak to jest być spokojnym, cieszyć się z życia, nie bać się każdego dnia i lubić siebie. Chcę słuchać siebie. Szanować siebie. Jest mi dobrze samej ze sobą.
OdpowiedzUsuń❤�� podpisuję się niemalże pod każdym słowem
UsuńPiękny i wstrząsający list.
OdpowiedzUsuńmocne... było Ci bardzo ciężko. ciesze się ze powstałaś.
OdpowiedzUsuńPiękny i wzruszajacy list…
OdpowiedzUsuń