niedziela, 31 lipca 2016

Zdrowienie po narcystycznej opresji - część 3. Zaprzeczanie

My, córki narcystycznych matek próbujemy sobie radzić z brakiem kochającego rodzica. Z mojego doświadczenia wynika, że proces ten składa się z kilku etapów. Nie u wszystkich one występują. Nie zawsze w tej kolejności. Nie ma jednego wzorca. Ale napiszę o nich, bo może pomogą Ci zorientować się, gdzie teraz jesteś i co Cię jeszcze prawdopodobnie czeka. Bywa, że z dalszego etapu wracamy na poprzedni. Wyzwalanie się ze z toksycznego związku, z najważniejszą w pierwszej połowie życia osobą, jest trudne. Długotrwałe, pełne kryzysów i potknięć. Nie rób sobie wyrzutów, jeśli upadniesz na tej drodze. Podnieś się i idź dalej. Najważniejsze jest, by iść w dobrą stronę.

Etapy radzenia sobie z niekochającym rodzicem najczęściej przebiegają tak:

1. ZAPRZECZANIE

Już we wczesnym dzieciństwie córka narcyzy czuje się niekochana, stłamszona i niewidzialna. Wie, że coś jest nie tak. Patrzy na matki innych dzieci i widzi, że są inne. Porównanie jest bardzo bolesne. Czuje się samotna i nieszczęśliwa. Ale ten etap to czas wiary, wbrew oczywistym faktom, że nasza matka nas kocha. Może trwać wiele lat. Zawsze jakoś matkę tłumaczymy, próbujemy zrozumieć, dlaczego nas tak źle traktuje, odrzucamy oczywistą złą wolę z jej strony. Dziecko musi przetrwać, a żeby mu się to udało, musi wierzyć, że jego opiekunowie chcą dla niego dobrze. To jest niezbędne dla przetrwania i ma charakter biologiczny. Nie przyjmujemy do wiadomości, że ojciec stanął po jej stronie, a rodzeństwo i dalsza rodzina bierze aktywny udział w krzywdzie, którą wyrządza nam matka, albo biernie na to pozwala, udając, że nic się nie dzieje. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że osoba teoretycznie nam najbliższa robi tak okropne rzeczy. A jeśli je robi, to szukamy winy w sobie. Bo matka jest najważniejszym elementem obrazu siebie. Dziecko nie może dobrze funkcjonować, jeśli źle myśli o własnej matce. Buduje więc tożsamość na chronieniu wewnętrznego obrazu matki. Zdecydowanie częściej obwinia siebie. Córka myśli, że zrobiła coś nie tak, że zawiodła matkę. Jest zbyt głupia albo zbyt przemądrzała, niegrzeczna, za gruba albo zbyt brzydka. Epitety, które słyszy codziennie, wbudowuje w swoją tożsamość. Nawet jeśli w głębi ducha wie, że matka nie ma racji, nie dopuszcza tej myśli do świadomości. Jest to naturalny mechanizm, służący ochronie naszej psychiki. I nawet jeśli dziś widzisz, jak bardzo życzeniowe było Twoje myślenie i jak bardzo byłaś ślepa na zło, które czyni Twoja matka, nie rób sobie wyrzutów. Nie miałaś możliwości się jej przeciwstawić, bo Twoje życie i śmierć zależały od jej łaski. Nie miałaś środków do obrony ani dość doświadczenia i wiedzy, by zrozumieć, co się dzieje. Strategia zaprzeczania w dzieciństwie i wczesnej młodości była naturalna, umożliwiła Ci dotrwanie do wieku, w którym mogłaś się od matki uniezależnić. Dopiero kiedy jesteś dorosła, masz możliwość zdobyć się na w pełni trzeźwą refleksję i wyciągnąć z niej wnioski. Zaprzeczanie staje się niedobre dopiero w momencie, kiedy rozpoczynasz samodzielną egzystencję i osiągasz poziom świadomości człowieka dorosłego. Ważne, by nie utkwić w nim na zawsze. Rozwój i dojrzewanie polega na tym, by nie kontynuować nieprzystosowawczych zachowań, które choć uchroniły Cię w dzieciństwie, już nie pasują do Twojej sytuacji w dorosłości. I sięgnąć po bardziej skuteczne środki rozwiązywania swoich problemów.

Na etapie zaprzeczania byłam przez wiele lat - całe dzieciństwo, większość młodości, a resztek zaprzeczenia pozbyłam się dopiero, kiedy matka dopuściła się podłości wobec moich dzieci. Byłam wtedy już po czterdziestce! Kiedy byłam młodą, dorosłą kobietą, już wiedziałam, że ona  mnie nie kocha. Nie próbowałam wyjaśniać, dlaczego. Już nie brałam na siebie winy za to, raczej uznałam, że coś między nami nie poszło, ale starałam się być dobrą córką i ułożyć sobie stosunki z nią, żeby jakoś to szło. Nie wyobrażałam sobie na poważnie zerwać z nią kontaktu. Myślałam, że między nami wszystko stracone, ale ona może jeszcze być dobrą babcią dla moich dzieci. Wciąż zaprzeczałam oczywistemu faktowi, że ona nie jest zdolna do miłości i ktokolwiek stanie na jej drodze czy będzie poddany jej wpływowi, stanie się przedmiotem użycia i marionetką. Zaprzeczałam, że ona prze do swoich celów po trupach i nie zawaha się zniszczyć każdego, kto się jej nie poddaje, włączając w to własne wnuki. Wiedziałam, że matka krzywdzi mojego synka, że nie traktuje go właściwie, że robi rzeczy złe. Lekceważyła jego niepełnosprawność, zalecenia terapeutów i nasze, robiła wszystko, by ją pogłębiać, by gorzej się czuł. Robiła wszystko, by go uzależnić od siebie, choć trzeba było robić wszystko, by w przyszłości, kiedy rodziców zabraknie, mógł prowadzić w miarę samodzielne życie. Wiedziałam to i zaprzeczałam jej złej woli. Tłumaczyłam sobie, że ona tak szalenie go kocha, że robi głupoty, że nastawia go przeciw rodzicom, bo tak opacznie rozumie stawanie po jego stronie, itd. itp. Dopiero jak go fizycznie zaatakowała, kiedy poszło coś nie po jej myśli, w pełni zrozumiałam, że to jest zła wola. Taka jest siła zaprzeczenia. Zaprzeczałam też swoim uczuciom - samotności, gniewowi, poczuciu krzywdy. Uważałam, że to ze mną coś nie tak, że jestem taka nieszczęśliwa. Napotykałam różnych ludzi w życiu, dobrych i złych, którzy wykorzystywali mnie tak samo jak matka. Wtedy również zaprzeczałam temu, co mi robili. Szukałam winy w sobie.

Póki nie przestaniesz zaprzeczać temu, że Twoja matka Cię nie kocha, póki uświadomisz sobie, że to fakt i nie ma żadnego innego wytłumaczenia dla jej zachowania, nie ma szansy na prawdziwe wyzdrowienie.

2. TARGOWANIE SIĘ - NEGOCJACJE

My, córki narcystycznych matek, zaprzeczamy prawdziwemu obrazowi matki i zaprzeczamy własnym uczuciom. Nie przyjmujemy do wiadomości brutalnej prawdy o tym, że jesteśmy niekochane, sądzimy, że staraniami zdołamy zasłużyć na miłość. A przynajmniej coś jeszcze utargować - odrobinę szacunku, spokojne święta, gładkie rozmowy bez wyzwisk, brak awantur. Próbujemy wciąż zadowolić nasze matki, tłumaczyć je, łagodzić sytuację, w nadziei, że to coś poprawi. Myślimy,  że jeśli coś zmienimy w nas, jeśli coś tam odpuścimy, a na coś innego przymkniemy oko, uda się podtrzymać prawidłowe stosunki z matką.
Sama też tak robiłam przez wiele lat: ograniczałam kontakty z matką do minimum, będąc miła i uprzejma, unikałam konfrontacji. To jednak nie wystarczyło, ona stale próbowała ekspansji na mój teren i łamania moich granic. Udawałam więc, że nie widzę jej okropnego zachowania, żeby uniknąć awantury. Tłumaczyłam jej nieustanną rywalizację ze mną o względy synka tym, że ona tak głupio go kocha, itd. itp. Zaciskałam zęby, bo myślałam, że jak będę siedziała cicho, to moje dzieci unikną straty jedynej babci, jaką miały. Oczywiście, takie myślenie prowadzi donikąd. Moje dzieci nie straciły babci, bo nigdy nie miały kochającej babci. Ich los, pod tym względem, był przypieczętowany na długo przed ich urodzeniem – kiedy moja narcystyczna matka znienawidziła mnie od pierwszych chwil mojego życia i postanowiła zrobić wszystko by mnie zniszczyć. Wszelkie ustępstwa z mojej strony, moje gwałcenie własnej godności i swoich uczuć, nic nie zmieniło w tej sprawie. Jak byłam młodą kobietą, myślałam także, że jak zrobię jeszcze to czy tamto, zdobędę tytuł naukowy, będę szczupła albo przykładnie założę rodzinę, to matka wreszcie mnie doceni czy pokocha. Wierzyłam, że jest sposób, by zasłużyć na jej miłość. Wypruwałam z siebie flaki, osiągając sukcesy na wielu polach, będąc zagonioną perfekcjonistką, a ona wciąż nie chciała mnie pokochać. Nie doceniła mnie nigdy i w tym zakresie wszystkie te starania były daremne (choć nie były pozbawione sensu, bo przyniosły mi sporo dobrego i w końcu nauczyły, jakie są moje priorytety).
Narcyza nie jest normalnym człowiekiem. Spełnianie jej potrzeb, skakanie wokół niej, dbanie o jej uczucia i ustępowanie, nie powoduje wzajemności ani chęci wyjścia naprzeciw tym staraniom. Wręcz przeciwnie, upewnia ją, że jest bezkarna, że wolno jej wszystko, a Ty jej zawsze ustąpisz. Zdarza się,  że normalni ludzie się nie polubią i nie są ze sobą blisko, a muszą się ze sobą kontaktować. Miałam tak ze swoją pierwszą teściową, której światopogląd był całkowitym zaprzeczeniem mojego. Ale mimo to, obie starałyśmy się być dla siebie miłe, uprzejme, pełne szacunku. Starałyśmy się nie razić swoich uczuć, traktować z respektem i nawet znajdowałyśmy tematy do rozmowy (choćby tylko przepisy kulinarne czy uprawa kwiatków), by mieć coś wspólnego, bezpieczny grunt. Ostrożnie i uprzejmie negocjowałyśmy trudne tematy, wykazując obustronną chęć do ustępstw, siadałyśmy przy wigilijnym stole, mimo dzielących nas różnic. Ale coś takiego nie uda się z narcyzą. Ona będzie Cię traktować jak zero, będzie żądała, by wszystko, zawsze i wszędzie było tak, jak ona sobie życzy. Kiedy wejdziesz na jakiś neutralny temat, by załagodzić sytuację, ona będzie nadal dążyła do kłótni i postawienia na swoim. Negocjacje z nią są bezsensowne, bo ona nie odpowiada żadnym ustępstwem na Twoje ustępstwo. De facto to poddanie się jej, na jej warunkach. Z czasem narcystyczna matka staje się najważniejszą osobą w Twoim życiu, wokół której kręci się wszystko i wszyscy. Każdy się dostosowuje do niej, a Ty już nie masz swojego życia. Przełykasz upokorzenia, złośliwości i chamstwo z jej strony, bo nie chcesz jej drażnić. Ale to i tak nie przynosi rezultatów: matka Cię ani nie szanuje, ani nie kocha, chociaż Ty wychodzisz z siebie, by to osiągnąć, a Twoje życie to nieustanne chodzenie po polu minowym.

Jednak ten etap jest często konieczny. Nie tylko po to, byś przekonała się, kim naprawdę jest Twoja matka, i że żadne próby z Twojej strony nie przyniosą efektu. Jest potrzebny także po to, byś mogła sobie uczciwie powiedzieć, że zrobiłaś wszystko, co można było, by poprawić swoje kontakty z matką, nie tracąc całkowicie siebie. W przeciwieństwie do narcyzy, Ty się zastanawiasz nad swoją odpowiedzialnością za Wasze stosunki. I chociaż czasem żałuję, że nie zerwałam kontaktów z matką ponad 20 lat temu, kiedy mi to przyszło pierwszy raz do głowy, to jednak myślę, że dobrze się stało, że tego nie zrobiłam. Bo teraz, jak każdy, kto wchodzi w smugę cienia, mogłabym odczuć wiele rodzinnych sentymentów, nawiązać z nią na kontakty i wpaść w jej pułapki, kompletnie nieprzygotowana, bez doświadczeń ostatnich 20 lat. Jedyne, czego żałuję, to że w ogóle ją zachęcałam do kontaktów z moimi dziećmi. Ona ich wcale ich nie chciała (nienawidziła tego, że jest babcią, bo chciała uchodzić za obiecującą młódkę bez zobowiązań). Bo gdyby tak zostało, gdyby pozostała babcią na papierze, zaoszczędziłoby to im wielu cierpień, a szczególnie mojemu synkowi. Chociaż nie wiem na pewno, czy to by uchroniło moje dzieci. Z narcyzami bywa różnie, potrafią ni z tego, ni z owego odezwać się po 10 latach do swoich wnuków, nawet jeśli nigdy ich nie poznały, jeśli tylko uznają, że to przyniesie im korzyść. Taką sytuację opisano w dokumentalnym filmie Rodzinne tajemnice. Jedna z moich Czytelniczek opowiedziała mi historię, która jej się przydarzyła: matka wyrzuciła ją z domu, kiedy była na studiach i zerwała z nią wszelkie kontakty. Jakoś sobie poradziła, skończyła studia, wyszła za mąż, urodziła dzieci. Z matką nie miała kontaktu, swoim dzieciom nic nie mówiła o swojej matce. Minęło ponad 20 lat. A kiedy własna córka Czytelniczki dorosła i wyjechała na studia do dużego miasta, nieoczekiwanie, jej nigdy nie widziana narcystyczna babcia, skontaktowała się z nią. I za plecami jej matki przedstawiła po swojemu całą historię, oczerniając Czytelniczkę przed jej córką. Twierdziła, że to Czytelniczka ją biła, była niedobra, kradła, puszczała się itd., a potem porzuciła rodzinę, choć babcia tak bardzo chciała jej pomóc. Próbowała oddzielić córkę od matki, kupując jej mieszkanie (narcyza, co bywa częste, dorobiła się sporego majątku) pod warunkiem zerwania więzów z matką. Oczywiście przegrała, ale było kilka bardzo nerwowych lat. Czytelniczka napisała do mnie, bym ostrzegła Ciebie: powiedz swoim dzieciom prawdę o Twojej matce, stosownie do ich wieku. Nigdy nie wiesz, co przyjdzie narcyzie do głowy, a ona im prawdy na pewno nie powie.


C. D. N.

środa, 27 lipca 2016

Zdrowienie po narcystycznej opresji - część 2.

Bycie córką narcystycznej matki jest ogromną stratą. Stratą relacji z kochającą mamą, której nigdy nie miałyśmy. Utratą życia, które mogłybyśmy mieć. Dziecka, którym mogłybyśmy być, gdyby nasza matka była kochającą, zdrową osobą. Jest stratą bolesną i wymagającą odbycia żałoby.

Elizabeth Kübler-Ross to nieżyjąca już psychiatra, wspaniała humanistka, która zajęła się tematem śmierci i reakcji na nią. Była ona pierwszą osobą, która opisała etapy żałoby, następujące po stracie - od momentu jej nastąpienia, do całkowitego poradzenia sobie z nią. I chociaż pisała o śmierci (bliskiej osoby lub śmierci własnej w przypadku nieuleczalnie chorych), opisany przez nią proces dotyczy praktycznie każdej istotnej straty życiowej. Serdecznie polecam wszystkie książki dr Kübler-Ross, szczególnie Rozmowy o śmierci i umieraniu oraz Lekcje życia. Część jej książek przeczytałam w młodości, a część, kiedy umierał mój ojciec. Paradoksalnie, to właśnie śmierć ojca i świadomość, że wkrótce „będą brali z mojej półki”, była czynnikiem wyzwalającym. Ta sytuacja sprawiła, że zadałam sobie pytanie Czy tak chcę przeżyć swoje życie? Zabiegając o dobrostan osoby, która nigdy mnie nie szanowała i kochała? Dając pierwszeństwo osobie, u której sama zawsze byłam na miejscu ostatnim?

NIE.

Nie wiem dokładnie, ile czasu mi zostało, ale chcę przeżyć ten czas wśród ludzi, którzy mnie kochają i są po mojej stronie, a przynajmniej mnie szanują. Być może to było najważniejsze źródło mojej determinacji, by się od niej uwolnić raz na zawsze, obok dobra moich dzieci.

Wrócę jednak do etapów żałoby. Dr Kübler-Ross wyróżnia ich zasadniczo pięć, przedstawię je w pewnym skrócie, po więcej szczegółów zapraszam do jej książek:


  1. Zaprzeczanie

    Kiedy strata staje się faktem, niezależnie, czy to była spodziewana śmierć czy nagłe wydarzenie, umierający i ich bliscy nie wierzą, że to ich właśnie spotkało. Nie wierzą, że perspektywa bliskiej śmierci jest realna. Są w szoku. Odrzucają myśl, że to naprawdę się wydarzyło, wbrew oczywistym faktom. Umierający i ich bliscy wierzą, że jest jeszcze jakaś szansa. Albo, że cała sytuacja to jakaś pomyłka. Na tym etapie ludzie nie przyjmują do wiadomości tego, co się dzieje. Etap ten jest naturalny dla umysłu – nasz mózg chroni nas w ten sposób, dając czas na przystosowanie się.

  2. Gniew

    Kiedy już śmierć dojdzie do świadomości, umierający lub ich bliscy wpadają w gniew. Są wściekli: na lekarzy, los, Boga, a często nawet na siebie. Że coś zaniedbali, źle zrobili, ryzykowali. Że kazali jechać komuś, kto potem zginął w wypadku drogowym. Zastanawiają się: Dlaczego ja? Czują się okrutnie, niesprawiedliwie potraktowani przez Boga czy los, przecież na to nie zasłużyli, nie zrobili nic złego. Załamuje się ich porządek świata i przekonanie o sprawiedliwości. Tracą - czasowo lub na stałe - wiarę w Boga, jeśli są religijni.

  3. Targowanie się

    Kiedy gniew się wypali, śmiertelnie chorzy i ich bliscy próbują negocjować z losem czy Bogiem. Obiecują poprawić swoje zachowanie, rzucić palenie, pogodzić się z kimś, zadośćuczynić wyrządzonym krzywdom. Zadbać o siebie, zrobić to czy tamto, by przekupić los i uzyskać odroczenie tego, co nieuniknione. Ten etap to nadal wiara, że można jeszcze coś zmienić.

  4. Depresja

    Kiedy wszystkie środki negocjacji zawiodą i rzeczywistość z całą mocą dociera do umierających i ich bliskich, zaczyna się najdłuższy etap. Przepełnia go poczucie olbrzymiej straty, osamotnienia, bezsensu. Chorzy i ich rodziny pogrążają się w smutku, rozpaczy, beznadziejności. Stan ten trwa wiele miesięcy, czasem nawet lata. Etap ten składa się z dni gorszych i lepszych. I choć z upływem czasu dni gorszych jest mniej, nadal zdarzają się chwile głębokiego smutku i rozpaczy. Pełne odczucie tego etapu jest niezbędne dla uleczenia. Nie da się go ominąć, ani zastąpić.

  5. Pogodzenie

    Emocje stopniowo słabną, choć nie jest to proces liniowy. Są momenty regresu, bywają dni lepsze. Ten etap według dr Kübler-Ross to powolny powrót do normalności. Nauczenie się na nowo życia, bez tego, kogo straciliśmy. To przedefiniowanie siebie i osadzenie w nowej roli, ułożenie na nowo życia bez utraconej osoby. Powrót do dobrostanu i spokoju. W przypadku umierających jest to pogodzenie się z tym, co ma się stać i wygaszenie emocji z tym związanych. Załatwienie ostatnich spraw, odnalezienie sensu w godnym zakończeniu życia. W przypadku bliskich w żałobie, to odnalezienie na nowo treści w życiu, poczucia sensu, radości. Z czasem wspomnienia o utraconej osobie wywołują raczej uśmiech niż ból. 


Dlaczego o tym piszę? Ponieważ to uniwersalne ludzkie doświadczenie. Stawiając czoła ogromnej stracie, która Cię spotkała, kiedy Twoja matka okazała się być narcystyczną psychopatką, także przejdziesz przez te etapy, tylko niekoniecznie w tej kolejności. Według dr Karyl McBride, ofiary narcystycznej opresji inaczej przechodzą etapy radzenia sobie z tą sytuacją. Moje doświadczenie, osobiste i czerpane z informacji od Czytelniczek, jest jeszcze inne, o czym napiszę w następnym poście.

C. D. N.

niedziela, 24 lipca 2016

Zdrowienie po narcystycznej opresji - część 1.

Nie jestem ekspertem w zdrowieniu z narcystycznej opresji, ale mogę podzielić się z Tobą tym, co mi pomogło.

Niewątpliwie najbardziej pożądana jest psychoterapia. Tyle, że musi to być dobra psychoterapia. Takiej terapii wcale nie gwarantuje znane nazwisko ani jakikolwiek certyfikat. Najlepiej u terapeuty, który ma doświadczenie z narcystycznymi zaburzeniami. Najlepszą metodą jest tzw. poczta pantoflowa. Pytaj ludzi, czy znają kogoś, kto mógłby pomóc. Nie musisz mówić, że chodzi o Ciebie - powiedz, że chodzi o koleżankę, która pochodzi z patologicznej rodziny. Może się też sprawdzić specjalista pomagający dorosłym dzieciom alkoholików (DDA), lub ktoś, kto zajmuje się zespołem stresu pourazowego (PTSD). Jak to sprawdzić? Na pierwszej wizycie powiedz, że masz narcystyczną matkę - jeśli zada Ci pytania, jakiego rodzaju opresja Cię spotkała, spróbuje wybadać, czy Twoja matka to typ ignorujący (jak moja) czy pochłaniający itd., jesteś na tropie dobrego specjalisty. Jeśli powie, że zajmie się teraz Tobą, a nie przeszłością i będzie się głównie interesował, dlaczego tak myślisz i czemu przypisujesz przeszłości odpowiedzialność za swoje życie, od razu możesz się skierować do wyjścia - to będzie terapeuta z gatunku Pogódź się z matką, bądź ponad jej agresywne zachowanie, reaguj inaczej, a może ona się zmieni. Taki Ci nie pomoże, przeciwnie, może wzmocnić wpajane Ci przez narcyzę przekonanie, że to wszystko Twoja wina albo, że coś z Tobą nie tak, bo czujesz się skrzywdzona. Na pewno masz jakiś swój udział w tym, co Cię spotyka ze strony matki, ale najczęściej ogranicza się on do tego, że zbyt długo zgadasz się na rolę, którą ona Ci wyznaczyła. Czasem też zdarza się, że masz pewne korzyści z podporządkowania matce - np. finansowe. A do tego ona jeszcze wpoiła Ci przekonanie, że bez niej zginiesz, więc finansowa zależność od niej do pewnego stopnia jest dla Ciebie wygodna. Jednak koszty, które ponosisz, są niewspółmierne do korzyści i dobry terapeuta pomoże Ci rozpoznać tę sytuację. Ale nigdy nie będzie uważał, że to Ty masz się zmienić, by być dobrą córką.

Po czym jeszcze poznasz dobrego terapeutę? Po pierwsze, nigdy, nawet przez chwilę nie wspomni o konieczności przebaczenia narcystycznej matce. Ani w kontekście warunku Twojego uleczenia ani w żadnym innym. Wystrzegaj się zatem terapeutów z nurtu chrześcijańskiego i w ogóle związanego z jakimkolwiek mistycyzmem, czy to w nurcie new age czy tradycyjnych religii. Bo oni wierzą (i to jest wiara, a nie fachowa wiedza), że tylko przebaczenie może Cię uwolnić. Tymczasem widzę, po sobie i innych, że przebaczenie matce nie jest ani warunkiem koniecznym, ani wystarczającym, żeby wrócić do siebie. Zresztą, jeśli jesteś wierząca, wiesz zapewne, że aby było wybaczenie, musi być pokuta i żal za grzechy, a tego ze strony narcyzy nigdy się nie doczekasz. Nie ma dla niej żadnych okoliczności łagodzących. Nie tylko czyni zło świadomie i z premedytacją, ale im bardziej wymykasz się jej władzy, tym dalej się posuwa w krzywdzeniu Ciebie. Czy zasługuje na wybaczenie? Nie. O wiele uczciwszym podejściem jest powiedzieć sobie i innym, że Twoja matka jest złym człowiekiem i dlatego nie jest już obecna w Twoim życiu. Pamiętam pewną terapeutkę, który namawiała mnie do przebaczenia i "ułożenia sobie" kontaktów z matką. Przeniosłam tylko psychiczną przemoc mojej matki do sfery fizycznej i zapytałam ją, jak to sobie w praktyce wyobraża. Bo w praktyce wygląda to tak: podchodzę do matki, mówię, że jej wybaczam, a ona uderza mnie pięścią w twarz. Następnego dnia przychodzę do niej z wizytą, a ona na powitanie uderza mnie pięścią w twarz. Mam powstrzymać łzy, zatamować krew i uśmiechnąć się, mówiąc: wybaczam Ci, a wtedy ona znowu wali mnie pięścią w twarz. Tak właśnie wygląda "ułożenie sobie" kontaktów ze złośliwą narcyzą. Misja beznadziejna. Nie zgadzaj się na to, chyba, że jesteś przekonana, że w Twoim przypadku Mały Kontakt lub inne formy obrony będą wystarczające.

Po drugie, dobry terapeuta, nie będzie naciskać na to, byś pozostała w kontakcie z matką, zmieniając jedynie swoje na nią reakcje. One są w nas wdrukowane głęboko, odnoszą się do najwcześniejszego dzieciństwa, są wpisane w naszą najwcześniejszą, emocjonalną, fizyczną pamięć. Niezwykle trudno jest je przełożyć na język rozumu, więc i trudno z tymi reakcjami walczyć, przy użyciu racjonalnych środków. W każdym razie, wymaga to dużo treningu, by zmienić swoje reakcje na zachowanie matki - i to naprawdę zmienić, nie tylko na poziomie formalnym, ale także w swoim wnętrzu, w swoich emocjach. Niewiele Ci przyjdzie z powiedzenia Nie matce, jeśli w środku nadal będziesz skręcaną wyrzutami sumienia, przerażoną dziewczynką, która już czeka na karę, która ją musi spotkać za taką niesubordynację. Bez tego treningu będzie to wyglądało tak, jak już powyżej opisałam: traktuję matkę asertywnie, uprzejmie lecz stanowczo odmawiam, a przy każdej odmowie, ona znowu wali mnie pięścią w twarz. Jestem spokojna, nie daję się wciągać w dyskusję, a ona i tak, raz po raz, wali mnie pięścią w twarz. Narcystyczna matka to brutalny, prymitywny potwór, który na pewno się nie zmieni pod wpływem Twojej zmiany. Zmieniają się normalni ludzie, nie psychopaci.

Po trzecie, dobry terapeuta to taki, z którym czujesz się dobrze i bezpiecznie. Nie czujesz się oceniana, poganiana, zachęcana by z punktu "wziąć odpowiedzialność za swoje życie" czy "nabrać asertywności". Owszem, te dwie rzeczy także są celem terapii, ale to jest proces, który zajmuje sporo czasu i wymaga sporo ćwiczeń praktycznych – szczególnie asertywność. Dobry terapeuta będzie z Tobą krok po kroku ćwiczył i uczył Cię nowych umiejętności. A zacznie od słuchania. Dobry terapeuta słucha, słucha i jeszcze raz słucha. Z uwagą, nie popędzając Ciebie, nie próbując zbyt szybko formułować wniosków ani wkładać w Twoje usta czegoś, co sądzi, że chcesz powiedzieć. Istotą psychoterapii jest nie tyle jakaś szczególna technika czy inne tajemnicze zabiegi, ale tzw. korektywne doświadczenie emocjonalne. To jest – czasem pierwszy w Twoim życiu – emocjonalny kontakt z innym człowiekiem, który jest bezpieczny, spokojny, życzliwy, w którym czujesz się dobrze, akceptowana i wspierana. Ten kontakt, jego przeżywanie, odczuwanie (a nie opowiadanie czy czytanie o nim) zmieniają Twoje uczucia wobec ludzi i uświadamiają, że kontakty z innymi mogą wyglądać zupełnie inaczej niż te, jakie miałaś z matką. Dlatego nazywa się to korektywnym doświadczeniem. Doznając takiego kontaktu, Ty także się zmieniasz, odzyskujesz ufność, poczucie własnej wartości. Dopiero po takiej przemianie w pełni sensowne i skuteczne jest uczenie się technik asertywności czy stawiania granic (co nie oznacza, że nie warto ich próbować bez psychoterapii). Bez wewnętrznej wiary, że jestem pełnowartościową osobą, godną szacunku i miłości, trudno z przekonaniem bronić swych granic, czy bez wyrzutów sumienia odejść od toksycznego związku, wybierając Zero Kontaktu.

Po czwarte, wystrzegaj się terapeutów, którzy od razu namawiają Cię na Zero Kontaktu i naciskają, byś w jednej chwili wprowadziła to w życie. Musisz być gotowa na Zero Kontaktu, wewnętrznie do tego przekonana i żadna presja z zewnątrz tutaj nie pomoże, jeśli masz w tym wytrwać. Zero Kontaktu musi być Twoją świadomą i przemyślaną decyzją. Warto się też do niej przygotować - nie tylko wewnętrznie, ale też życiowo, finansowo i prawnie, bo zerwanie kontaktów z narcystyczną matką prawie zawsze wiąże się z agresywną reakcją i napastowaniem z jej strony, utratą części rodziny, postępowaniami sądowymi itd. Trzeba sobie uświadamiać wszelkie konsekwencje, omówić je w terapii i zgodzić się na ryzyko. Wszelki pośpiech jest tu niewskazany. Jednakowoż może się zdarzyć, że Twoich problemów nie da się rozwiązać bez zerwania kontaktów z matką - i dobry terapeuta może Ci w pewnym momencie terapii (ale nie na pierwszej wizycie) powiedzieć, że dalej już nie może Ci pomóc, skoro próby ograniczania jej wpływu na Ciebie zawiodły, a Ty nie jesteś zdecydowana na Zero Kontaktu.

Mogę jeszcze dodać, że być może lepiej dla Ciebie będzie wybrać na terapeutę osobę płci przeciwnej od narcystycznego rodzica. Nie da się ukryć, że nie ufałam kobietom starszym ode mnie o pokolenie i terapeutki nieuchronnie budziły we mnie skojarzenie z matką. Dopiero terapeuta płci męskiej wzbudził we mnie więcej zaufania.

Psychoterapia jest najlepszym sposobem, choć zdaję sobie sprawę, że to inwestycja kosztowna czasowo i finansowo. Ale czy nie zasługujesz na to, by zająć się wreszcie sobą i swoimi potrzebami? Przemyśl swoje priorytety - jeśli stać Cię na wizytę u kosmetyczki, w siłowni albo na kursie językowym, na pewno stać Cię na psychoterapię, a ona jest po stokroć ważniejsza od tych spraw. A co jeśli naprawdę nie możesz pozwolić sobie na terapię? Tutaj rownież możesz sobie pomóc, o czym wkrótce napiszę.

C. D. N.

niedziela, 10 lipca 2016

Przerwa w nadawaniu

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy, nadeszły wakacje i liczne wyjazdy. Z uwagi na okoliczności przyrody ;), jak również utrudniony dostęp do Internetu, przez jakiś czas nie będzie nowych postów. Blog powróci w ostatnim tygodniu lipca. Miłych i słonecznych dni Wam życzę :).