niedziela, 31 lipca 2016

Zdrowienie po narcystycznej opresji - część 3. Zaprzeczanie

My, córki narcystycznych matek próbujemy sobie radzić z brakiem kochającego rodzica. Z mojego doświadczenia wynika, że proces ten składa się z kilku etapów. Nie u wszystkich one występują. Nie zawsze w tej kolejności. Nie ma jednego wzorca. Ale napiszę o nich, bo może pomogą Ci zorientować się, gdzie teraz jesteś i co Cię jeszcze prawdopodobnie czeka. Bywa, że z dalszego etapu wracamy na poprzedni. Wyzwalanie się ze z toksycznego związku, z najważniejszą w pierwszej połowie życia osobą, jest trudne. Długotrwałe, pełne kryzysów i potknięć. Nie rób sobie wyrzutów, jeśli upadniesz na tej drodze. Podnieś się i idź dalej. Najważniejsze jest, by iść w dobrą stronę.

Etapy radzenia sobie z niekochającym rodzicem najczęściej przebiegają tak:

1. ZAPRZECZANIE

Już we wczesnym dzieciństwie córka narcyzy czuje się niekochana, stłamszona i niewidzialna. Wie, że coś jest nie tak. Patrzy na matki innych dzieci i widzi, że są inne. Porównanie jest bardzo bolesne. Czuje się samotna i nieszczęśliwa. Ale ten etap to czas wiary, wbrew oczywistym faktom, że nasza matka nas kocha. Może trwać wiele lat. Zawsze jakoś matkę tłumaczymy, próbujemy zrozumieć, dlaczego nas tak źle traktuje, odrzucamy oczywistą złą wolę z jej strony. Dziecko musi przetrwać, a żeby mu się to udało, musi wierzyć, że jego opiekunowie chcą dla niego dobrze. To jest niezbędne dla przetrwania i ma charakter biologiczny. Nie przyjmujemy do wiadomości, że ojciec stanął po jej stronie, a rodzeństwo i dalsza rodzina bierze aktywny udział w krzywdzie, którą wyrządza nam matka, albo biernie na to pozwala, udając, że nic się nie dzieje. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że osoba teoretycznie nam najbliższa robi tak okropne rzeczy. A jeśli je robi, to szukamy winy w sobie. Bo matka jest najważniejszym elementem obrazu siebie. Dziecko nie może dobrze funkcjonować, jeśli źle myśli o własnej matce. Buduje więc tożsamość na chronieniu wewnętrznego obrazu matki. Zdecydowanie częściej obwinia siebie. Córka myśli, że zrobiła coś nie tak, że zawiodła matkę. Jest zbyt głupia albo zbyt przemądrzała, niegrzeczna, za gruba albo zbyt brzydka. Epitety, które słyszy codziennie, wbudowuje w swoją tożsamość. Nawet jeśli w głębi ducha wie, że matka nie ma racji, nie dopuszcza tej myśli do świadomości. Jest to naturalny mechanizm, służący ochronie naszej psychiki. I nawet jeśli dziś widzisz, jak bardzo życzeniowe było Twoje myślenie i jak bardzo byłaś ślepa na zło, które czyni Twoja matka, nie rób sobie wyrzutów. Nie miałaś możliwości się jej przeciwstawić, bo Twoje życie i śmierć zależały od jej łaski. Nie miałaś środków do obrony ani dość doświadczenia i wiedzy, by zrozumieć, co się dzieje. Strategia zaprzeczania w dzieciństwie i wczesnej młodości była naturalna, umożliwiła Ci dotrwanie do wieku, w którym mogłaś się od matki uniezależnić. Dopiero kiedy jesteś dorosła, masz możliwość zdobyć się na w pełni trzeźwą refleksję i wyciągnąć z niej wnioski. Zaprzeczanie staje się niedobre dopiero w momencie, kiedy rozpoczynasz samodzielną egzystencję i osiągasz poziom świadomości człowieka dorosłego. Ważne, by nie utkwić w nim na zawsze. Rozwój i dojrzewanie polega na tym, by nie kontynuować nieprzystosowawczych zachowań, które choć uchroniły Cię w dzieciństwie, już nie pasują do Twojej sytuacji w dorosłości. I sięgnąć po bardziej skuteczne środki rozwiązywania swoich problemów.

Na etapie zaprzeczania byłam przez wiele lat - całe dzieciństwo, większość młodości, a resztek zaprzeczenia pozbyłam się dopiero, kiedy matka dopuściła się podłości wobec moich dzieci. Byłam wtedy już po czterdziestce! Kiedy byłam młodą, dorosłą kobietą, już wiedziałam, że ona  mnie nie kocha. Nie próbowałam wyjaśniać, dlaczego. Już nie brałam na siebie winy za to, raczej uznałam, że coś między nami nie poszło, ale starałam się być dobrą córką i ułożyć sobie stosunki z nią, żeby jakoś to szło. Nie wyobrażałam sobie na poważnie zerwać z nią kontaktu. Myślałam, że między nami wszystko stracone, ale ona może jeszcze być dobrą babcią dla moich dzieci. Wciąż zaprzeczałam oczywistemu faktowi, że ona nie jest zdolna do miłości i ktokolwiek stanie na jej drodze czy będzie poddany jej wpływowi, stanie się przedmiotem użycia i marionetką. Zaprzeczałam, że ona prze do swoich celów po trupach i nie zawaha się zniszczyć każdego, kto się jej nie poddaje, włączając w to własne wnuki. Wiedziałam, że matka krzywdzi mojego synka, że nie traktuje go właściwie, że robi rzeczy złe. Lekceważyła jego niepełnosprawność, zalecenia terapeutów i nasze, robiła wszystko, by ją pogłębiać, by gorzej się czuł. Robiła wszystko, by go uzależnić od siebie, choć trzeba było robić wszystko, by w przyszłości, kiedy rodziców zabraknie, mógł prowadzić w miarę samodzielne życie. Wiedziałam to i zaprzeczałam jej złej woli. Tłumaczyłam sobie, że ona tak szalenie go kocha, że robi głupoty, że nastawia go przeciw rodzicom, bo tak opacznie rozumie stawanie po jego stronie, itd. itp. Dopiero jak go fizycznie zaatakowała, kiedy poszło coś nie po jej myśli, w pełni zrozumiałam, że to jest zła wola. Taka jest siła zaprzeczenia. Zaprzeczałam też swoim uczuciom - samotności, gniewowi, poczuciu krzywdy. Uważałam, że to ze mną coś nie tak, że jestem taka nieszczęśliwa. Napotykałam różnych ludzi w życiu, dobrych i złych, którzy wykorzystywali mnie tak samo jak matka. Wtedy również zaprzeczałam temu, co mi robili. Szukałam winy w sobie.

Póki nie przestaniesz zaprzeczać temu, że Twoja matka Cię nie kocha, póki uświadomisz sobie, że to fakt i nie ma żadnego innego wytłumaczenia dla jej zachowania, nie ma szansy na prawdziwe wyzdrowienie.

2. TARGOWANIE SIĘ - NEGOCJACJE

My, córki narcystycznych matek, zaprzeczamy prawdziwemu obrazowi matki i zaprzeczamy własnym uczuciom. Nie przyjmujemy do wiadomości brutalnej prawdy o tym, że jesteśmy niekochane, sądzimy, że staraniami zdołamy zasłużyć na miłość. A przynajmniej coś jeszcze utargować - odrobinę szacunku, spokojne święta, gładkie rozmowy bez wyzwisk, brak awantur. Próbujemy wciąż zadowolić nasze matki, tłumaczyć je, łagodzić sytuację, w nadziei, że to coś poprawi. Myślimy,  że jeśli coś zmienimy w nas, jeśli coś tam odpuścimy, a na coś innego przymkniemy oko, uda się podtrzymać prawidłowe stosunki z matką.
Sama też tak robiłam przez wiele lat: ograniczałam kontakty z matką do minimum, będąc miła i uprzejma, unikałam konfrontacji. To jednak nie wystarczyło, ona stale próbowała ekspansji na mój teren i łamania moich granic. Udawałam więc, że nie widzę jej okropnego zachowania, żeby uniknąć awantury. Tłumaczyłam jej nieustanną rywalizację ze mną o względy synka tym, że ona tak głupio go kocha, itd. itp. Zaciskałam zęby, bo myślałam, że jak będę siedziała cicho, to moje dzieci unikną straty jedynej babci, jaką miały. Oczywiście, takie myślenie prowadzi donikąd. Moje dzieci nie straciły babci, bo nigdy nie miały kochającej babci. Ich los, pod tym względem, był przypieczętowany na długo przed ich urodzeniem – kiedy moja narcystyczna matka znienawidziła mnie od pierwszych chwil mojego życia i postanowiła zrobić wszystko by mnie zniszczyć. Wszelkie ustępstwa z mojej strony, moje gwałcenie własnej godności i swoich uczuć, nic nie zmieniło w tej sprawie. Jak byłam młodą kobietą, myślałam także, że jak zrobię jeszcze to czy tamto, zdobędę tytuł naukowy, będę szczupła albo przykładnie założę rodzinę, to matka wreszcie mnie doceni czy pokocha. Wierzyłam, że jest sposób, by zasłużyć na jej miłość. Wypruwałam z siebie flaki, osiągając sukcesy na wielu polach, będąc zagonioną perfekcjonistką, a ona wciąż nie chciała mnie pokochać. Nie doceniła mnie nigdy i w tym zakresie wszystkie te starania były daremne (choć nie były pozbawione sensu, bo przyniosły mi sporo dobrego i w końcu nauczyły, jakie są moje priorytety).
Narcyza nie jest normalnym człowiekiem. Spełnianie jej potrzeb, skakanie wokół niej, dbanie o jej uczucia i ustępowanie, nie powoduje wzajemności ani chęci wyjścia naprzeciw tym staraniom. Wręcz przeciwnie, upewnia ją, że jest bezkarna, że wolno jej wszystko, a Ty jej zawsze ustąpisz. Zdarza się,  że normalni ludzie się nie polubią i nie są ze sobą blisko, a muszą się ze sobą kontaktować. Miałam tak ze swoją pierwszą teściową, której światopogląd był całkowitym zaprzeczeniem mojego. Ale mimo to, obie starałyśmy się być dla siebie miłe, uprzejme, pełne szacunku. Starałyśmy się nie razić swoich uczuć, traktować z respektem i nawet znajdowałyśmy tematy do rozmowy (choćby tylko przepisy kulinarne czy uprawa kwiatków), by mieć coś wspólnego, bezpieczny grunt. Ostrożnie i uprzejmie negocjowałyśmy trudne tematy, wykazując obustronną chęć do ustępstw, siadałyśmy przy wigilijnym stole, mimo dzielących nas różnic. Ale coś takiego nie uda się z narcyzą. Ona będzie Cię traktować jak zero, będzie żądała, by wszystko, zawsze i wszędzie było tak, jak ona sobie życzy. Kiedy wejdziesz na jakiś neutralny temat, by załagodzić sytuację, ona będzie nadal dążyła do kłótni i postawienia na swoim. Negocjacje z nią są bezsensowne, bo ona nie odpowiada żadnym ustępstwem na Twoje ustępstwo. De facto to poddanie się jej, na jej warunkach. Z czasem narcystyczna matka staje się najważniejszą osobą w Twoim życiu, wokół której kręci się wszystko i wszyscy. Każdy się dostosowuje do niej, a Ty już nie masz swojego życia. Przełykasz upokorzenia, złośliwości i chamstwo z jej strony, bo nie chcesz jej drażnić. Ale to i tak nie przynosi rezultatów: matka Cię ani nie szanuje, ani nie kocha, chociaż Ty wychodzisz z siebie, by to osiągnąć, a Twoje życie to nieustanne chodzenie po polu minowym.

Jednak ten etap jest często konieczny. Nie tylko po to, byś przekonała się, kim naprawdę jest Twoja matka, i że żadne próby z Twojej strony nie przyniosą efektu. Jest potrzebny także po to, byś mogła sobie uczciwie powiedzieć, że zrobiłaś wszystko, co można było, by poprawić swoje kontakty z matką, nie tracąc całkowicie siebie. W przeciwieństwie do narcyzy, Ty się zastanawiasz nad swoją odpowiedzialnością za Wasze stosunki. I chociaż czasem żałuję, że nie zerwałam kontaktów z matką ponad 20 lat temu, kiedy mi to przyszło pierwszy raz do głowy, to jednak myślę, że dobrze się stało, że tego nie zrobiłam. Bo teraz, jak każdy, kto wchodzi w smugę cienia, mogłabym odczuć wiele rodzinnych sentymentów, nawiązać z nią na kontakty i wpaść w jej pułapki, kompletnie nieprzygotowana, bez doświadczeń ostatnich 20 lat. Jedyne, czego żałuję, to że w ogóle ją zachęcałam do kontaktów z moimi dziećmi. Ona ich wcale ich nie chciała (nienawidziła tego, że jest babcią, bo chciała uchodzić za obiecującą młódkę bez zobowiązań). Bo gdyby tak zostało, gdyby pozostała babcią na papierze, zaoszczędziłoby to im wielu cierpień, a szczególnie mojemu synkowi. Chociaż nie wiem na pewno, czy to by uchroniło moje dzieci. Z narcyzami bywa różnie, potrafią ni z tego, ni z owego odezwać się po 10 latach do swoich wnuków, nawet jeśli nigdy ich nie poznały, jeśli tylko uznają, że to przyniesie im korzyść. Taką sytuację opisano w dokumentalnym filmie Rodzinne tajemnice. Jedna z moich Czytelniczek opowiedziała mi historię, która jej się przydarzyła: matka wyrzuciła ją z domu, kiedy była na studiach i zerwała z nią wszelkie kontakty. Jakoś sobie poradziła, skończyła studia, wyszła za mąż, urodziła dzieci. Z matką nie miała kontaktu, swoim dzieciom nic nie mówiła o swojej matce. Minęło ponad 20 lat. A kiedy własna córka Czytelniczki dorosła i wyjechała na studia do dużego miasta, nieoczekiwanie, jej nigdy nie widziana narcystyczna babcia, skontaktowała się z nią. I za plecami jej matki przedstawiła po swojemu całą historię, oczerniając Czytelniczkę przed jej córką. Twierdziła, że to Czytelniczka ją biła, była niedobra, kradła, puszczała się itd., a potem porzuciła rodzinę, choć babcia tak bardzo chciała jej pomóc. Próbowała oddzielić córkę od matki, kupując jej mieszkanie (narcyza, co bywa częste, dorobiła się sporego majątku) pod warunkiem zerwania więzów z matką. Oczywiście przegrała, ale było kilka bardzo nerwowych lat. Czytelniczka napisała do mnie, bym ostrzegła Ciebie: powiedz swoim dzieciom prawdę o Twojej matce, stosownie do ich wieku. Nigdy nie wiesz, co przyjdzie narcyzie do głowy, a ona im prawdy na pewno nie powie.


C. D. N.

1 komentarz:

  1. Jakbym czytała o sobie...
    Wszystko, co jest normalne w macierzystwie, poród, blizna po cięciu cesarskim, budzenie się w nocy, moje trudności w chodzeniu do przedszkola czy problemy szkolne, wszystko było zawsze wielkim problemem dla niej. A to, że sobie musiała z tym radzić czyniło ja wyjątkową i cudowna matką. Całe życie słyszałam, jak to jej było ciężko. Nigdy nie zapytała co ja czuję, co ja przeżywam. Pytała tylko ze skrzywiona twarzą wyrażająca rozczarowanie moją osobą "Dlaczego ty taka jesteś".
    Zrobiłam wszystko co mogłam, by poprawić naszą relacje. Nawet w tym celu chodziłam na psychoterapie. Stosowałam wszystkie metody które opisałas. Nic nie miało znaczenia.
    Dopiero gdy podjęłam decyzję o braku kontaktu, zaczęłam rozumieć, dlaczego całe życie czuje się jak problem, który nie zasługuje na miłość, a czasem nawet na życie. Zrozumiałam, dlaczego nie potrafiłam szanować swoich myśli, uczuć, potrzeb, swojego ciała, siebie. Dlaczego wpadałam w uzależnienia i w związki z psychopatami. Nie dlatego, że jestem potworem bez serca (jak to ona miała w zwyczaju oceniać). Tylko dlatego że matka mnie nie kochała i krzywdzila całe życie a dla ojca tez nie miałam specjalnego znaczenia. Nigdy nie przyszedł do mojego pokoju zapytać co u mnie słychać. Jak słyszałam jego kroki to bałam sie o co znowu dostanę ochrzan. Jak dostałam piątkę do bałam się mu powiedzieć, bo wiedziałam, że zamiast pochwały usłyszę pretensje dlaczego nie dwie piątki i cały potok słów jak to się mało staram. Jako dziecko chciałam spędzać czas z tatą, ale było to możliwe tylko jeśli przyszłam do niego na kanapę, gdy oglądał telewizję. A że zazwyczaj były to horrory i filmy sensacyjne dla dorosłych, pełno krwi i morderstw, to odbiło się to na mojej psychice. Jego to nie obchodziło że może mi to zaszkodzić. Najważniejsze było to, że on ogląda film. Nigdy żadne z rodziców nie interesowało się mną na prawdę. A teraz matka opowiada bzdury o tym, jak to miałam możliwość dorastać we wspaniałym i zdrowym domu...jedyne, czego nie brakowało to pieniędzy. Za nie chcieli kupić moje posłuszeństwo i milczenie.
    Byłam samotną dziewczynką zostawiona w swoim pokoiku. Nie miałam nikogo, kto by mi pomógł. Moją rolą w domu było pomaganie matce, która miała problemy emocjonalne. Miałam ją wspierać, słuchać wynurzeń i krytyki całego świata i być bezwzględnie posłuszna. Miałam dbać o to, czuła się dobrze, a jak ja miałam problem do miałam sobie radzić sama, a jak jej bardzo przeszkadzało to, że jestem smutna jako nastolatka, to ładowała we mnie leki uspokajające. Nauczyłam sobie radzić sama. Nie miałam wyjścia. Popełniłam wiele błędów, ale cieszę się że jestem tu, gdzie jestem, bo nie było łatwo. Jeszcze długa droga zdrowienia przede mną...
    Nie chodzi mi o to, żeby się na nią skarżyc, mogłabym jej to wszystko wybaczyć i zacząc od nowa, gdyby tylko zaczęła mnie szanować. Mnie i moją rodzinę. Niestety nigdy nie zacznie. Nigdy mnie nie zobaczy. Widzi tylko siebie, uważa, że jest wspaniała i przekreśla każdego, kto pomyśli inaczej i nie nakarmi jej podziwem i dobrym samopoczuciem...

    OdpowiedzUsuń

Z uwagi na tematykę bloga i konieczność chronienia jego Czytelniczek i Czytelników przed emocjonalnymi nadużyciami, wszystkie komentarze będą moderowane.