Potem zaczęła przepytywać syna, jak mama go krzywdzi, sugerując mu, że coś jest nie tak. Rozumiesz tę różnicę - nie pytała, czy go krzywdzę (co od dużej biedy można by uznać za wyraz troski), tylko jak, wmawiając, że dzieje mu się coś złego. Jej nie chodziło o dobro dziecka, bo gdyby tak było, porozmawiałaby ze mną, jeśli coś ją niepokoiło, albo poszukała innego sposobu, by się dowiedzieć, czy coś się dzieje. Przeciwnie, ona wiedziała, że między mną i synem dzieje się jak najlepiej (jest ze mną ogromnie związany) i była wściekle o to zazdrosna. Postanowiła więc to zniszczyć. Jak się później dowiedziałam, doszło do tego, ze moja matka narcyza nieustannie krytykowała mnie, a mój biedny, niepełnosprawny synek usiłował mnie bronić, tłumaczyć. Był między młotem a kowadłem, rozdarty konfliktem lojalności. Namawiała go na coraz to nowe akty buntu przeciwko mnie, tłumacząc, że jestem zła, skoro narzucam mu swoje zasady. To miała być ich słodka tajemnica. Uczyła go kłamać. Triumfowała. Wstydził się tego, bardzo płakał, jak mi o tym potem opowiadał. Bał się od razu mi o czymkolwiek powiedzieć, bo go postraszyła, że jeśli to zrobi, będzie prawdziwym zdrajcą i nigdy nie przyjedzie do babci i nie będzie tych wszystkich zabronionych w domu rzeczy. Które przecież były takie fajne. Mniej lub bardziej subtelnie groziła mu, co będzie, jeśli wyda babcię. Zaczął być lękliwy i przestraszony, bo już nie była tylko słodka i na wszystko pozwalająca, zrobiła się groźna. Sytuacja się zagęszczała, a ja nabrałam konkretnych podejrzeń i zaczęłam zbierać dowody.
Bomba wybuchła, kiedy synek pojechał do dziadków na tydzień w wakacje. Pewnego dnia grał z dziadkiem (moim ojcem) w piłkę i przegrał. Impulsywnie, jak dziecko w złości, powiedział dziadkowi, że go nienawidzi. Babcia wtedy nagle wpadła w szał. Zaczęła na niego wrzeszczeć, wyzywać, popychać po pokoju, zapędziła go w róg, gdzie szarpała go za włosy. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała. Synek się przeraził. Już od jakiegoś czasu wszelkie "nieposłuszeństwo" (szczególnie bronienie własnej mamy) zaczęło być przyjmowane przez babcię chłodem, ale nie spodziewał się po niej takiego wybuchu. Furii, jakiej doświadczałam bardzo często, kiedy byłam dzieckiem.
Jak złość jej przeszła, niby go przeprosiła (ale w typowo narcystyczny sposób, zwalając odpowiedzialność za swoje zachowanie na niego). I zabroniła mu mówić mi o tym, bo jak powie, to wredna mama ukarze babcię i babcia umrze od tego. Po czym, by odwrócić jego uwagę od tego co zrobiła, zintensyfikowała swoje wmawianie dziecku, że je krzywdzę, wypytując je kilka razy dziennie, jak je biję. Jak jej odpowiadał, że go nie biję, to mówiła coś w rodzaju Nie musisz się wstydzić, powiedz prawdę, że cię mama bije. Pranie mózgu. Od jakiegoś czasu stosowała też wobec dzieci mniej lub bardziej wyrafinowane złośliwości. Np. niby pieszczotliwie, ale wytykała synkowi, że ma okrągły brzuszek (jest szczupłym chłopcem, wystający brzuch to cecha budowy ciała w naszej rodzinie). Jedną ręką dawała mu drożdżówki i słodycze, drugą wskazywała na brzuch i podśmiewała się ze "swojego grubaska". Robiła mu to samo, co mnie, kiedy byłam dzieckiem.
Oczywiście, że zauważyłam, że coś jest nie tak, już przy pierwszej rozmowie telefonicznej z synem zaraz po tym, jak go napadła. Przyjechałam do letniego domu rodziców pod pozorem odwiedzin (wprosiłam się, bo wcale nie chcieli mnie zaprosić). Pytałam kilkakrotnie synka, czy coś się stało, czy chce wracać do domu. Odmówił - bał się zemsty babci. Dopiero po powrocie powiedział mi, co się tam wydarzyło. W tym samym dniu przez przypadek usłyszałam też rozmowę mojej matki z synkiem (miał swój telefon), w której mówiła o mnie per "ona" i snuła spisek (wypytując go Czy ona słucha? i Czy już poskarżyłeś się pani w szkole, ze ona cię bije? Dziecko próbowało mnie bronić, że przecież nic mu nie zrobiłam. Do takiej właśnie podłości posunie się narcyza.
Zażądałam pilnie rozmowy z nimi. Odbyła się ona przez telefon, byli poza miastem. Na spokojnie zamierzałam rozmawiać o tym, co się wydarzyło, jasno określić, że nie ma najmniejszego usprawiedliwienia na takie sytuacje. A stało się to co zawsze: matka odwróciła kota ogonem. Już od pierwszych chwil rozmowy wsiadła na mnie, oskarżając MNIE, że się znęcam nad dzieckiem (!). Że sobie nie radzę, krzywdzę go, nie leczę, itd. itp. Byłam zszokowana. Nie dali mi dojść do słowa, wrzeszczeli na mnie oboje. Zamiast wyciągnąć konsekwencje za jej zachowanie i przeciąć jej manipulacje względem dziecka nagle musiałam się bronić przed absurdalnymi oskarżeniami. Była to typowa dla narcystycznych psychopatek manipulacja polegająca na oskarżaniu ofiary o to, co samemu się jej zrobiło. To była prawdziwa rzeź na mnie, rzeź dokonana przez ludzi, którzy nazywali się moimi rodzicami.
Nigdy nie skrzywdziłam dziecka. Dwa razy w życiu dałam dziecku klapsa, czego srodze żałowałam i bardzo za to przeprosiłam. Nienawidzę przemocy. Dałam z siebie wszystko dziecku. A moja matka narcyza w typowym dla siebie hucpiarskim stylu postanowiła ze mnie zrobić agresora, by odwrócić uwagę od siebie, swojej agresji fizycznej wobec słabego dziecka i swoich chorych manipulacji. A może zorientowała się już, że metoda przeciągnięcia dziecka na swoją stronę przez robienie z niego Złotego Dziecka nie podziałała. Nie udało jej się zniszczyć naszej wzajemnej miłości. Nie udawało się też nastawianie przeciwko mnie. Więc spróbowała mnie z grubej rury zaatakować, licząc że ktoś uwierzy w takie bezczelne kłamstwa. Jeszcze zanim doszło do tej rozmowy, próbowała się kontaktować z moim mężem za moimi plecami, żeby go wciągnąć do spisku przeciwko mnie. Kolejny raz próbowała wejść między nas i kolejny raz jej się nie udało.
Pękło mi serce w trakcie tej rozmowy. Przejrzałam na oczy. Umarła moja nadzieja, że jest jakakolwiek szansa ułożenia sobie poprawnych kontaktów z tymi ludźmi. Na to, że moje dzieci będą miały prawdziwych, kochających dziadków. Poczułam, że to już koniec. Nie da się porozumieć. Nie ma możliwości dogadać się z tą kobietą i jej niewolnikiem. Nigdy mnie nikt tak nie skrzywdził. Nikt tak nie skrzywdził mojego syna. Uznałam, że czas ostatecznie zerwać kontakty. Rozłączyłam się, nie odpowiedziałam na ich smsy następnego dnia. Przez ponad miesiąc matka się nie odzywała, stosowała Ciche Dni, licząc, że jakoś to się rozejdzie po kościach, jak zwykle, a ona uniknie konsekwencji. Po kilku tygodniach pisemnie oznajmiłam im o zerwaniu kontaktów, podając powody. Dziś wiem, że to był błąd (podawanie powodów), bo oczywiście, odpowiedzieli, matka całkowicie zaprzeczała temu, co się wydarzyło itd. To było moje pierwsze, nieudane Zero Kontaktu.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z uwagi na tematykę bloga i konieczność chronienia jego Czytelniczek i Czytelników przed emocjonalnymi nadużyciami, wszystkie komentarze będą moderowane.